„Zięć skasował mi auto i nie chce dołożyć się do nowego. Uważa, że to nie była jego wina, więc nie mam prawa żądać kasy!”

Mój mąż wiecznie usługuje swojemu ojcu fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„– Bez auta czuję się jak bez ręki, nie mam już zdrowia, żeby jeździć autobusami. Za odszkodowanie wypłacili mi grosze, a przecież ty za uszkodzenie ciała już dostałeś wypłatę z ubezpieczenia. Może się dołożysz do nowego auta? – walnąłem prosto z mostu. – Tato, jak możesz?! – napadła na mnie córka. – Przecież Bartek dostaje teraz niecałą pensję”.
/ 02.05.2023 13:15
Mój mąż wiecznie usługuje swojemu ojcu fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

Dałbym sobie głowę uciąć, że tamten wypadek był zaplanowany. Tuż za miastem, gdzie kończy się rząd budynków, boczna droga dochodzi do głównej w takim miejscu, że zza drzew nie widać samochodu, który chce włączyć się do ruchu. Właśnie tam czyhał na ofiarę taksówkarz. Jego samochód był po widocznej stłuczce z przodu. Przynajmniej tak twierdzi mój zięć, który właśnie przejeżdżał tamtędy samochodem. Oczywiście moim.

– Tato, wyjeżdżamy na majówkę – oświadczyła moja córka, Kasia.

Razem z mężem, Bartkiem i moim jedynym wnukiem, Jasiem, wybierali się w góry.

Zapowiadało się więc dziesięć spokojnych dni

„Będę mógł wreszcie obejrzeć zaległe filmy na dvd i może przeczytam do końca zaczętą książkę” – pomyślałem z nadzieją.

Oczywiście bardzo lubię towarzystwo najbliższych krewnych, ale ostatnio chyba trochę za bardzo wykorzystywali mnie do pomocy. Czułem się zmęczony codziennym bieganiem po zakupy dla nich i załatwianiem jakichś bieżących spraw. Niemal codziennie mały Jasiek przychodził do mnie po szkole i zostawał do powrotu rodziców z pracy. Zięć i córka mieszkają na sąsiedniej ulicy, więc wpadali po niego w drodze do domu.

„Dobrze nam zrobi, jeśli odpoczniemy od siebie choćby przez kilka dni” – pomyślałem.

Co prawda nie przewidziałem komplikacji, które potem nastąpiły.

– Tato… Mam jeszcze drobną prośbę. Pożycz nam samochód na ten wyjazd – dodała Kasia.

– Nie ma mowy! – zareagowałem odruchowo.

Jestem wdowcem od pięciu lat i mój niemłody samochód był moim oczkiem w głowie. Zadbany, sprawny, zawsze gotowy do jazdy… Poza tym miałem do niego sentymentalny stosunek. Jeździliśmy nim z żoną na wczasy i wycieczki. Kojarzył mi się z wypoczynkiem. Poza tym przed laty kosztował całkiem sporo. Swego czasu był to jedyny prawdziwy luksus, na który z trudem sobie pozwoliliśmy.

– Bartek ostro jeździ i na pewno coś zepsuje – stwierdziłem. – Przesadzasz. Przecież nie raz pożyczałeś nam go na cały dzień…

– Ale nie na przejechanie setek kilometrów po kraju... – broniłem się bez przekonania.

Oboje wiedzieliśmy, że w końcu ulegnę.

– Tylko żeby nie było żadnych rys na karoserii ani odprysków lakieru od kamyków na drodze – zażądałem.

– Jasne – zapewniła Kasia. – Dziękuję – dodała, śmiejąc się radośnie.

Gdy w końcu spakowali się i pojechali, zacząłem skręcać się z niepokoju. Nie wytrzymałem i już po godzinie od chwili gdy za Kasią, Bartkiem i Jaśkiem zamknęły się drzwi, sięgnąłem po komórkę.

– Wszystko w porządku? – spytałem.

– Z samochodem? – domyśliła się Kasia. – Jedziemy bez przygód… Na razie na karoserii ani jednej rysy – zameldowała, chichocząc.

Dzwoniłem do nich przez pierwsze trzy dni. Niby pytałem o pobyt, warunki w górach, ale przede wszystkim chciałem wiedzieć, czy mój blaszany dorobek życia nadal ma się dobrze. Potem nękałem ich co drugi dzień, ale naprawdę odetchnąłem, gdy wreszcie wrócili cali i zdrowi.

– Jutro wieczorem wpadniemy do ciebie – zapowiedziała Kasia. – Oddamy samochód i obejrzysz zdjęcia z naszej wyprawy. Było cudownie.

Od tej rozmowy minęło chyba pół godziny, gdy zadzwonił zięć.

– Czy tata będzie miał coś przeciw temu, żebym wyskoczył jeszcze teraz niedaleko za Warszawę? Mam do przewiezienia piękną, dębową szafę. Znajomy chce ją nam oddać za półdarmo.

– Pewnie gryzą ją korniki – stwierdziłem niechętnie. – Zresztą do mojego samochodu szafa nie wejdzie – zniechęcałem go, jak mogłem.

– Rozkłada się bez problemu. Osobno drzwi, boki, tył… – wyjaśnił Bartek.

– Trudno. Jeśli musisz… – zacząłem bez przekonania.

– Dzięki! – zawołał, zanim się rozłączył.

Do wieczora nie miałem od niego wiadomości

W końcu zadzwoniła Kasia.

– Tato, Bartek miał wypadek – mówiła przerywanym głosem, głośno pochlipując. – Wpadł na niego samochód… Z bocznej drogi… Bartek leży w szpitalu. Ma uszkodzony bark i biodro...

Poczułem, że ręce mi drżą ze zdenerwowania.

– Czyli żyje – podsumowałem optymistycznie. – Jak mogę pomóc? Mam pojechać do szpitala? – spytałem.

Autobusem, dodałem w myślach.

– Dziś już nie. Jutro pojedziemy. Weźmiemy Jasia.

– Oczywiście. A tak przy okazji, choć wiem, że może nie jest to odpowiedni moment, ale mógłbym wiedzieć, co z samochodem?

Kasia przez chwilę milczała.

– Do kasacji – wydusiła z siebie.

Spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale mimo to poczułem, że ciśnienie niebezpiecznie mi podskoczyło.

– Cóż, szkoda, lubiłem go – starałem się zachować spokój i potraktować sprawę rozsądnie.

„Życie człowieka jest ważniejsze, niż żelastwo na kołach”, powtarzałem sobie. „Dostanę odszkodowanie… Tylko co za nie kupię? Za dziesięcioletni samochód? To będą grosze” – myślałem i coraz bardziej byłem wściekły na zięcia.

On tymczasem leżał w szpitalu nieźle pokiereszowany. Szczerze mu współczułem i chętnie zgodziłem się odwiedzać go razem z wnukiem. Od razu boleśnie odczułem brak samochodu. Od wielu lat nie musiałem korzystać z autobusów i nie zdawałem sobie sprawy, że to takie niewygodne. Gdy po kilku tygodniach zięć opuścił szpital, zaczął rehabilitację.

Widać było, że wraca do zdrowia

– Chciałbym kupić jakieś używane cztery kółka – zagadnąłem przy pierwszej okazji, gdy wpadli do mnie całą trójką. – Nie sądzisz, Bartek, że powinieneś się dołożyć do zakupu?

Zięć wzniósł oczy do nieba.

– Przyznaję, czuję się winny, że to ja siedziałem za kierownicą twojego samochodu, gdy tamten facet przywalił z taką szybkością, jakby chciał mnie zabić. Chciałbyś być wtedy na moim miejscu? – spytał.

– Nie – przyznałem szczerze. – Po prostu jestem zrozpaczony. Bez samochodu czuję się jak bez ręki. Za odszkodowanie wypłacili mi grosze, a przecież ty za uszkodzenie ciała już dostałeś wypłatę z ubezpieczenia – walnąłem prosto z mostu.

– Tato, jak możesz?! – nie wytrzymała Kasia. – Przecież Bartek musi korzystać z rehabilitacji jeszcze długo potem, gdy skończą mu się zabiegi z NFZ-tu. A od dwóch miesięcy dostaje niecałą pensję…

– Wiem, wiem. Nie chodzi mi o to, żebyście przeze mnie głodowali. Ja tylko chcę znów jeździć samochodem! – stwierdziłem.

Być może zachowałem się w tym momencie jak uparty bachor, ale było to ode mnie silniejsze.

– Coś wymyślimy – zapewnił Bartek.

Nie kontaktował się ze mną przez miesiąc. Zacząłem się niepokoić, że poczuł się obrażony moimi uwagami. Ale... Któregoś wieczora bez uprzedzenia zapukał do moich drzwi.

– Chodź – stwierdził od progu.

Zdziwiłem się, ale zaciekawiony ruszyłem za nim. Przed klatką mojego bloku stał samochód, umyty, wywoskowany!

– Wsiądź – zaproponował zięć, otwierając przede mną drzwi. – Jak ci się podoba?

– Cudo!

– Stać cię na niego – stwierdził, doskonale bawiąc się moim zaskoczeniem.

Okazało się, że mój zięć potrafi działać energicznie. Zaczął szukać używanego samochodu z pomocą znajomych. I znalazł! Pojazd był w doskonałym stanie, dawny samochód służbowy wiceprezesa pewnej firmy. Był na sprzedaż tylko dla pracowników, więc po okazyjnej cenie kupił go kolega Bartka. Oczywiście z myślą o odsprzedaniu go mnie. Mam więc samochód. Nie jest nowy, ale dla mnie to skarb. A co do zięcia… Dostał ode mnie zapasowe kluczyki. Może jeździć, kiedy chce. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA