Jeszcze do niedawna mieszkanie we własnym domu wydawało mi się szczytem marzeń. Wyobrażałam sobie sąsiedzkie pogaduchy, wspólne grille… Marzyła mi się taka sąsiedzka sielanka, bo w bloku, w którym mieszkałam, doskwierała mi samotność. Każdy gdzieś się spieszył, każdy był zajęty wyłącznie sobą, sąsiadów niemal nie znałam.
Zero trafień
I w końcu los dał mi szansę na lepsze. To lepsze oznaczało mały domek w bardzo przyjemnej i spokojnej okolicy. Pierwszego dnia myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Jakimś cudem powstrzymałam się przed napieczeniem góry ciastek i bieganiem z tacą od jednych drzwi do drugich, by częstować nimi sąsiadów.
Uznałam, że to bardziej pasuje do amerykańskiej kultury nadmiaru, a w naszej swojskiej Polsce mogłabym zostać uznana za zbyt nachalną. Postanowiłam wdrażać się w życie okolicy wolniej, ale z nadzieją na lepsze, trwalsze kontakty.
Po tygodniu musiałam uznać, że moja strategia okazała się totalną klapą. Nie zapoznałam się z nikim, ani nikt się mną nie zainteresował. Zaczęłam więc spacerować ulicą tam i z powrotem, dwa–trzy razy dziennie. I co? I nic. Zero trafień. Jak już ktoś się pojawiał na ulicy, to w samochodzie, a że wszyscy parkowali na posesjach, nie ułatwiało mi to sprawy. Jeśli kwitło jakieś życie, to wyłącznie w ogrodach z tyłu, za budynkami.
Jedyną osobą, którą spotykałam w miarę regularnie, była starsza kobieta, która jeździła na rowerze po zakupy z siatką pełną stukających o siebie butelek. W jedną stronę stukały głośno, bo puste i lżejsze, a z powrotem, ciężkie i leniwe, hałasowały znacznie mniej.
Niestety, z nią również nie udało mi się zapoznać, bo za każdym razem, gdy się mijałyśmy, uparcie unikała mojego wzroku. Być może ze wstydu, bo butelek za każdym razem miała w siatce sporo, a kursowała z nimi do sklepu codziennie.
Co prawda nie wyglądała na alkoholiczkę, ale najpewniej mieszkał z nią ktoś, kto pił dużo, by nie rzec, nałogowo. Przykre i smutne, bo kobieta wyglądała na spracowaną, steraną życiem siedemdziesięciolatkę i moim zdaniem, zamiast latać wte i wewte po alkohol, powinna cieszyć się zasłużonym spokojem.
Minął cały miesiąc i nie udało mi się nawiązać sąsiedzkich kontaktów. Dowiedziałam się jedynie tyle, że z kobietą jeżdżącą po butelki mieszka facet w średnim wieku, niemiły i niechlujny. Może jej syn. Całe dnie spędzał w garażu, choć nigdzie nie jeździł samochodem. Pewnie nie miał czym, bo wraki na podwórku wyglądały na zdezelowane. Być może próbował je uruchomić czy naprawić, trudno mi ocenić, w każdym razie bez efektów. O braku postępów mogły świadczyć jego wrzaski.
Pewnego dnia coś się zmieniło
Starsza kobieta nie zawiozła butelek do sklepu. Trochę mnie to zdziwiło i zaniepokoiło. Ale nie wiedziałam, co z tym fantem robić. W zasadzie to nie moja sprawa. Zresztą jeden dzień to nie powód do paniki. Jednak następnego dnia również jej nie spotkałam. I kolejnego. Obleciałam całą okolicę, żeby sprawdzić, czy klepsydry gdzieś nie wiszą, bo mogła równie dobrze umrzeć, nie wyglądała w końcu najzdrowiej. Nie wisiały.
Nie potrafiłam pozbyć się przeczucia, że coś złego się jej przydarzyło. Może zachorowała. Może oboje zachorowali, ona i ten jej syn ochlapus, bo też zniknął, a nie było nikogo, kto by im pomógł.
Poobserwowałam ich posesję, garaż był zamknięty. Nie wpadło mi do głowy, że mogli gdzieś wyjechać. Nie miałam pojęcia, co teraz. Nie chciałam wyjść na wścibską babę, co włazi z butami w cudze życie. Co im niby powiem, gdy zapukam do ich drzwi? Mija mnie pani codziennie z butelkami, a teraz pani przestała, więc chciałam zapytać dlaczego? Przydałby się jakiś lepszy pretekst…
Mam! Ciasteczka! Idealna wymówka do sąsiedzkich odwiedzin. Zabrałam się do roboty i wkrótce miałam górę apetycznych herbatników. Furtka sąsiadów była otwarta. Wejście do domu znajdowało się od tyłu. Próbowałam podejrzeć przez okna, czy ktokolwiek jest w środku, niestety mi się nie udało.
Cała w nerwach stanęłam pod drzwiami, układając sobie mowę powitalną. A może powinnam się wycofać, póki czas? Może nikt w tym domu nie lubi ciasteczek, może tu pija się wyłącznie alkohol? Może to z puszkami piwa powinnam przyjść?
Ze środka dochodziły męskie głosy
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że musiałam obejść jakiś samochód, który tarasował drogę do furtki. Co więcej, w ciągu minionych trzech dni też widziałam ten wóz pod domem sąsiadów. Nie parkował tu bez przerwy, ale dostatecznie długo, bym zapamiętała. Może mają gości? Chciałam zrobić w tył zwrot. Niestety, zbyt późno o tym pomyślałam i zdążyłam już nacisnąć dzwonek. Drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna, ale nie ten, którego uważałam za syna kobiety.
– Przyniosłam powitalny prezent – wypaliłam, bo zupełnie wyleciała mi z głowy mowa, jaką sobie ułożyłam. – Dla sąsiadki.
– Zapraszam – zachęcił mnie do wejścia szerokim gestem.
Uśmiech, który przy tym zaprezentował, wyglądał jak z antyreklamy pasty do zębów. Mimo to weszłam do środka i dałam się zaprowadzić do kuchni. Martwiłam się o sąsiadkę bardziej niż o siebie. Niestety, zamiast starszej pani przy stole siedział jakiś drugi facet, podobny do pierwszego. Czyli obaj wyglądali nieprzyjemnie.
– Po coś ją tu wpuścił? – warknął ten przy stole na mój widok. – Jeszcze wszystko się wyda!
Ten pierwszy uśmiechnął się w taki sposób, że dreszcz przebiegł mi po plecach. Już wiedziałam, że „do widzenia” rzucone w szybkim pożegnaniu zupełnie ich nie zadowoli. Wpadłam jak śliwka w kompot…
– Do siedemnastej daleko. Mam doskonały pomysł. Jeśli wszyscy będziemy współpracować, to jeszcze dziś odzyskamy nasze pieniądze.
Gdy to mówił, patrzył na mnie żarłocznym wzrokiem. Obudziły się we mnie okropnie złe przeczucia. Nie miałam zamiaru brać udziału w jakimkolwiek ich pomyśle. Paskudnie im z oczu patrzyło, coraz bardziej się ich bałam. Klęłam w duchu siebie i swoje idiotyczne wścibstwo. Znajomości nawiązywać mi się zachciało!
– To ja już pójdę – oznajmiłam stanowczo i ruszyłam do drzwi.
Pierwszy z intruzów zastąpił mi drogę.
– Czekaj, nie tak nerwowo. Możesz nam pomóc.
Miałam wrażenie, jakbym została obsadzona w jakiejś fabule kryminalnej, i to zdecydowanie w roli ofiary, a nie zwycięskiego detektywa.
– Nie widzę najmniejszego powodu, żebym miała panom pomagać w czymkolwiek.
Pierwszy znowu uśmiechnął się tym swoim krzywym, szyderczym uśmiechem.
– Oj tam, zaraz się znajdzie jeden albo nawet dwa powody. Całkiem przekonujące.
Coraz mocniej docierało do mnie, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazłam. Nie potrafiłam pojąć, o co tym dwóm chodzi, ale na pewno nie było to nic dobrego.
– Panie przodem – powiedział i wskazał ręką zamknięte drzwi.
Domyśliłam się, że prowadzą do pokoju
Nie ruszyłam się z miejsca. Stałam jak durna z tacą pełną ciasteczek w rękach i próbowałam obmyślić drogę ucieczki. Nic z tego. Choć mój mózg pracował na ultraszybkich obrotach, nie udało mi się wpaść na żaden pomysł. Gdybym miała przy sobie cokolwiek do obrony… Ciastka w roli tarczy czy broni kiepsko się sprawdzają, nawet te najpyszniejsze. O Boże! W tym momencie przypomniało mi się to, po co tu przyszłam. Gdzie sąsiadka?! Co te draby jej zrobiły?!
– Rusz się, kobieto, nie nawykłem do bezzasadnej przemocy – powiedział ten drugi, wstawszy od stołu, i pchnął mnie dość mocno w kierunku drzwi.
Moje wszystkie obawy potwierdziły się, gdy przestąpiłam próg pokoju. Najpierw zobaczyłam sąsiadkę. Jej syna dostrzegłam dopiero po chwili: leżał na podłodze, częściowo zasłonięty stołem, tak samo jak matka związany sznurkiem.
Zbir, który mnie wpuścił do domu, zbliżył się do niego.
– Posłuchaj, złodzieju, niestety nikt od nas nie chce kupić twojego długu, więc zmuszeni jesteśmy wejść w interes z tą oto śliczną panią. Jej wszystko zwrócisz. A przynajmniej się postaraj.
Gdy to powiedział, sąsiadka otworzyła oczy i zaczęła kręcić głową, wyraźnie sprzeciwiając się jego słowom.
– Niech mamusia się nie boi. Synek weźmie się wreszcie do roboty i raz-dwa wszystko spłaci. Nam się skończyła cierpliwość. I oczywiście nie ma sensu donosić na nas psom, bo dług to dług, trzeba go spłacić. Rozumiemy się? – pogroził palcem swoim skrępowanym ofiarom, po czym zwrócił się do mnie: – Jedziemy. I bez głupich pomysłów ani bohaterskich zrywów, bo kolega tu zostaje, żeby zareagować właściwie, gdyby coś poszło nie tak.
Cały czas nie rozumiałam, o co tu chodzi, co ten zbir ma na myśli, choć nie ukrywam, odczułam niejaką ulgę, że raczej mnie nie zamordują. Próbowałam myśleć strategicznie. Po chwili mnie olśniło. Czyżby miał zakusy na moje oszczędności?
– Nie mam wiele pieniędzy, nie wiem, czy to pokryje zobowiązania tych państwa…
– Nie kłopocz swojej główki takimi problemami. Starczy na pewno. Jedziemy!
Postanowiłam nie przyznawać się, że na koncie mam ledwie dwa tysiące. Liczyłam na to, że jak cokolwiek ode mnie wyciągną, to odpuszczą, przynajmniej na razie. Mężczyzna chwycił mnie pod ramię i wyprowadził z domu.
– Radzę zachowywać się odpowiedzialnie – wymruczał, gdy znaleźliśmy się przed bramą sąsiadów.
Miałam chwilową pokusę, żeby zacząć krzyczeć, kogoś przywołać, ale raz, że wokół było pusto, a dwa – uznałam, że nic w ten sposób nie osiągnę, za to mogę zaszkodzić biednej staruszce. Jej synowi nie współczułam ani trochę.
Wsiadłam z mężczyzną do samochodu i pojechaliśmy. Nie widziałam problemu w tym, żeby poświęcić swoje oszczędności dla ratowania czyjegoś zdrowia czy życia. Niestety, nie zatrzymaliśmy się przy moim banku, choć powiedziałam mu, dokąd ma mnie zawieźć.
Wyczułam, że to nie blef
Zatrzymał się obok budynku, na którym największy szyld informował, że znajduje się tu kolektura Totka. Przez chwilę wydawało mi się, że chce mnie zmusić do postawienia zakładów, ale zaraz pojęłam, że stoimy przy najzwyklejszych chwilówkach. Momentalnie zrozumiałam, czego ode mnie oczekują, i poczułam ścisk w żołądku.
– Nie zrobię tego – zaprotestowałam.
Mężczyzna spojrzał na mnie wzrokiem zupełnie pozbawionym emocji.
– Nie widzę problemu, zaraz zadzwonię do kumpla – powiedział.
Wolałam nie wnikać, co mogą zrobić starszej pani, jeśli nie będę posłuszna.
– I nie kombinuj z paluszkami, nie wysyłaj żadnych znaków, że niby krzywda ci się dzieje. Bierzesz dziesięć tysięcy i wychodzimy.
I wzięłam. Po prostu wzięłam. Nie chciałam, ale tak się stało. Potem pojechaliśmy do czterech kolejnych punktów pożyczkowych. Po całym tournée mężczyzna wzbogacił się o pięćdziesiąt tysięcy. Następnie wróciliśmy do domu sąsiadki.
Czułam się fatalnie, przygnębiona i przerażona, brudna i poniżona. Usiadłam przy stole, na którym stały moje przeklęte ciastka. Zamiast pięknego zapachu czułam wyłącznie smród szamba, w jakie wpadłam po uszy.
Pierwszy z drabów wszedł do pokoju, w ręce trzymał gruby plik banknotów, które dla niego zdobyłam. Pokazał je najpierw swojemu kumplowi, a potem pomachał nimi przed oczami wciąż leżącego na ziemi sąsiada.
Zbierało mi się na płacz
– Koszty operacyjne wyniosły dwadzieścia tysięcy, wisisz pani pięćdziesiąt.
– Nie mam tyle, mówiłem – po raz pierwszy odezwał się syn sąsiadki.
Miał ochrypły, przepity głos. Zbir się roześmiał, niemal radośnie, drugi mu zawtórował.
– Tak, mówiłeś, ale teraz twoją wierzycielką jest ta pani. Niech sobie go pani rozwiąże, może szybciej zarobi tę kasę – dodał drwiąco.
Nie wiedziałam, jak powinnam zareagować. Zgłosić to na policję? Niby powinnam, bo co to było? Szantaż, wymuszenie? Ale co dalej? Dług pewnie i tak będę musiała spłacić. Bo z pozoru – a były tam kamery – wyglądało na to, że z własnej woli wchodziłam do każdego punktu pożyczkowego.
Odechciało mi się raz na zawsze jakichkolwiek znajomości sąsiedzkich, durne wyobrażenia zniszczyły moje życie. Jeśli sąsiad nie ma tych pieniędzy, to mi ich nie odda. A skąd ja je wezmę? Zadowolone z siebie bandziory wyszły i odjechały w siną dal. Rozwiązałam sąsiadkę, sąsiada miałam ochotę kopnąć albo zdzielić przez łeb.
– Dziękuję ci, dziecko – powiedziała słabym głosem. – Wolałabym taką córkę niż tego rozlazłego nieroba. Mam cię dosyć, rozumiesz?! – krzyknęła w stronę szamocącego się na podłodze mężczyzny.
Uznałam, że rodzinne kłótnie nie poprawią mojej sytuacji. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku pod kołdrą, zasnąć i nie myśleć o tym koszmarze, w który się wpakowałam. Potem się zastanowię.
– To ja już pójdę… – powiedziałam.
Sąsiadka chwyciła mnie za rękę.
I jak powiedziała, tak zrobiła
– Poczekaj, dziecko. Nie bój się, że zostaniesz ze swoim problemem sama. I dziękuję, że nie wezwałaś policji, bo ze wstydu chybabym się pod ziemię zapadła. Nieraz płaciłam jego długi, teraz już nie miałam z czego. Trzymali nas tu trzy dni, nie wiem, na co licząc… Że urodzę tę pieniądze, że w słoikach albo materacu je trzymam? Może metę tu sobie zrobili, bo objedli mnie z zapraw. Wszystko przez niego! Tego pasożyta! Nic sobie nie robi z moich próśb i gróźb, ciągle pije, nie pracuje, żeruje na mnie jak huba, moja wina, źle go wychowałam. Ale teraz mówię dość! – znowu krzyknęła w stronę syna. – Doigrałeś się, a ty się, dziecko, nie martw.
Zupełnie nie rozumiałam, jak zamierza mi pomóc, skoro nie ma pieniędzy. Przecież gdyby miała…
– Jak tylko sprzedam dom, oddam ci wszystko co do grosza – powiedziała do mnie. – Spłacę cię co do najmniejszego odsetka.
– Nie zrobisz tego! – zaprotestował sąsiad, purpurowy na gębie.
– Zrobię! – na twarzy staruszki widniały z kolei zaciętość i determinacja. – Za resztę pieniędzy opłacę sobie dom opieki. A ty albo się wreszcie weźmiesz do roboty, albo idź pod most. Guzik mnie to obchodzi. Mam dość tego koszmaru, wreszcie chcę odpocząć!
Czytaj także:
„Zostałam kochanką szwagra, bo musiałam. To handel wymienny. On daje mi kasę na spłatę długów, a ja jemu moje ciało”
„Nie mogłam patrzeć na siniaki koleżanki. Byłam pewna, że jej mąż to damski bokser. W końcu poznałam prawdę”
„Byłam jego pierwszą i ostatnią miłością. Miał prowadzić mnie do ołtarza, a to ja odprowadzałam go w pogrzebowym orszaku”