„Żeby zarobić na moje studia, mama wyjechała do Włoch usługiwać bogatym staruszkom. Zakochała się i zapomniała o córce”

Córka, którą zostawiła matka fot. Adobe Stock, 9nong
„Przez ostatnie 6 lat widziałam się z mamą zaledwie 4 razy. Czułam się przez nią zdradzona i opuszczona… Poza tym wcale nie darzyłam tego Pabla sympatią. Byłam zazdrosna, że mamę bardziej obchodzi ten facet niż własna córka”.
/ 10.03.2022 08:32
Córka, którą zostawiła matka fot. Adobe Stock, 9nong

Trzecia nad ranem. Ja nieszczęsna miotam się po moim mieszkanku, gorączkowo dorzucając ostatnie drobiazgi do torby podróżnej. Teraz trzeba zdążyć na samolot. I wtedy… No tak. Czemu coś takiego musiało się przydarzyć akurat mnie?!

Ten wyjazd nie podobał mi się od samego początku

Co to za pomysł, żeby lecieć na trzy dni przez pół Europy? Sama jak palec, w środku nocy i z ciężkim bagażem? Nawet nie miał mnie kto odwieźć na lotnisko, a po taksówkę jak na złość nie mogłam się dodzwonić.

Ale z mamą nie było zmiłuj.

– Przecież ci kupiłam bilet. Odbieramy cię z Pablem w sobotę rano w Madrycie – zawyrokowała. – Nie marudź, to tylko jeden weekend. Zapłaczę się, jak nie będziesz na naszym ślubie. Jesteś moją jedyną córką, nie możesz mi tego zrobić. Musisz przyjechać.

Mama wiedziała, jak mnie podejść… Wywoływanie poczucia winy było jej specjalnością. A przecież to ja powinnam mieć do niej pretensje. Nie musiała wyjeżdżać aż do Hiszpanii… Choć rzeczywiście po śmierci taty było nam ciężko. To tata na nas zarabiał. A kiedy nagle zmarł na zawał, w naszym domu oprócz strasznego poczucia pustki pojawiło się widmo zwyczajnej biedy.

Ja byłam w klasie maturalnej. Dostałam wprawdzie rentę, ale nie było mowy, żeby to wystarczyło na utrzymanie domu. Mama poszła do pracy. Najpierw opiekowała się dziećmi sąsiadów, później zatrudniła się w osiedlowym sklepie spożywczym, lecz musiałyśmy solidnie zacisnąć pasa. Mama, praktycznie bez zawodu i doświadczenia, nie mogła liczyć na wiele, nawet w tak dużym mieście jak Łódź. Gdy zdałam maturę, uparła się, że musi znaleźć lepiej płatną pracę.

Stanę na głowie, ale zdobędę pieniądze na to, żeby cię solidnie wykształcić – powiedziała. – Z dobrym zawodem będziesz bezpieczna i nigdy nie zostaniesz na lodzie, jak ja po śmierci taty. Musisz studiować w Warszawie. Tylko tam jest dla ciebie przyszłość.

Nie podobał mi się ten pomysł. Wolałam żyć skromnie, byle być z mamą. Jednak ona nalegała, żebym zdawała na prawo na Uniwersytet Warszawski. Dostałam się. Ona szalała ze szczęścia. Ja niespecjalnie. Nie wiedziałam, skąd niby znaleźć pieniądze na utrzymanie się w stolicy. Powiedziała mi:
– Nic się nie martw, już ja to załatwię.

I tak się stało. Za moimi plecami załatwiła sobie pracę w Hiszpanii: opieka nad starszym bogatym małżeństwem. Pranie, gotowanie, sprzątanie, zabieranie na spacery, podawanie leków na czas. Wyjazd co najmniej na rok.

Byłam wściekła. Jak mogła mi to zrobić?! Straciłam już tatę, a teraz miałam stracić mamę?! Nie miałam rodzeństwa, koleżanki zostały w Łodzi. Czekał mnie najtrudniejszy rok w życiu, a ona tak po prostu postanowiła sobie wyjechać na drugi koniec Europy i mnie zostawić kompletnie samą…

Pierwszy rok był koszmarem. Teraz już miałam pieniądze, tylko co z tego? Czułam się potwornie samotna, przytłaczał mnie ogrom nauki. Mama rzadko się odzywała, była strasznie zapracowana. Starsi państwo pokochali swoją polską opiekunkę, regularnie dawali jej podwyżki. Nie chcieli tylko, żeby wracała do Polski. Dlatego mama przyjechała do mnie w odwiedziny dopiero po półtora roku.

Udało mi się skończyć studia

Dość szybko  dostałam pracę w korporacji farmaceutycznej, w dziale prawnym. Niebawem kupiłam mieszkanie. Chciałam, żeby mama je zobaczyła. Pragnęłam się pochwalić tym, co osiągnęłam. Tymczasem ona w Hiszpanii… poznała Pabla. Zadbanego wdowca, właściciela butiku ze skórzaną galanterią w miasteczku, w którym mieszkała. Przyjęła jego oświadczyny. Do Polski było jej już nie po drodze.

Ślub miał się odbyć w grudniu. Wcale nie miałam ochoty tam jechać. Przez ostatnie 6 lat widziałam się z mamą zaledwie 4 razy. Czułam się przez nią zdradzona i opuszczona… Poza tym wcale nie darzyłam tego Pabla sympatią. Byłam zazdrosna, że mamę bardziej obchodzi ten facet niż własna córka. Ale nie potrafiłam jej odmówić.

Budzik zadzwonił tuż po drugiej w nocy. Samolot startował przed piątą. Obudziłam się podminowana. W popłochu biegałam po mieszkaniu, wrzucając do torby podróżnej szczoteczkę do zębów i ostatnie drobiazgi. Jeszcze tylko szybki prysznic, taksówka...

No właśnie, taksówka. Jak na złość nie mogłam dodzwonić się do żadnej korporacji. Czas gonił, oczami wyobraźni już widziałam, jak się spóźniam. Przy uchu trzymałam telefon, wciąż próbując się gdzieś dodzwonić, a przy tym sprawdzałam, czy gaz wyłączony, okna domknięte, woda zakręcona…

Pierwszy raz opuszczałam to mieszkanie

Trochę się denerwowałam. Własny kawałek podłogi to była jedyna moja rzecz na świecie. W jego remont włożyłam mnóstwo pracy i pieniędzy, zaciągnęłam zresztą solidny kredyt na kupno. Dbałam o to mieszkanie jak o własne dziecko. I właśnie w chwili, gdy dotknęłam zaworu z zimną wodą pod umywalką, by po raz trzeci upewnić się, że jest zakręcony – górna jego część została mi w ręku, a w twarz uderzył z ogromnym ciśnieniem strumień wody…

– O Boże! – krzyknęłam odruchowo.

Zawór pękł…

Woda tryskała z rury jak z fontanny i już po kilkunastu sekundach zalana była cała łazienka. Fala błyskawicznie dotarła po przedpokoju, wdarła się do kuchni, zalała próg wejściowy, wylała się z domu… Co robić?!!!

Drżącymi rękami próbowałam zatkać ręcznikiem przerdzewiały otwór w rurze. Na próżno… Trzeba zamknąć główny zawór dla całego pionu. Tylko gdzie on jest? Skąd mam wiedzieć?! Mieszkam tu krótko, a poza tym stanowczo bardziej interesowały mnie kolory ścian w pokojach niż takie ustrojstwa.

– Ratunku!!! – wrzasnęłam na cały głos.

Mniejsza o porę i o to, że mogę przyprawić sąsiadów o zawał serca… Nie mam wyboru, za chwilę podtopię połowę bloku. Wybiegłam na klatkę i zaczęłam krzyczeć:
– Ratunku. Pomocy. Leje się woda. Zalewa mi mieszkanie. Ludzie, obudźcie się!

Chwilę czekałam, aż otworzą się drzwi u sąsiadów, a ci obudzeni wybiegną i mi pomogą, ale… nic takiego się nie stało. Co z tymi ludźmi? Wyjechali? Poumierali?! Śpią jak zabici? Nagle z ulgą usłyszałam zgrzytnięcie zamka piętro wyżej. Dzięki Bogu. Po chwili rozległ się tupot. Ktoś do mnie zbiegał.

– To tu – krzyknęłam.
Jeszcze nie zdążyłam poznać sąsiadów.
– Spokojnie, zaraz to ogarniemy – dobiegł mnie z góry całkiem rześki głos.

Po chwili przede mną stanął facet koło trzydziestki. Nawet przystojny. Tyle że to nie był czas na gapienie się. Zalewałam dom.

Sąsiad, momentalnie zorientowawszy się w sytuacji, pognał do swojego mieszkania. Wrócił galopem z pękiem kluczy, otworzył małe drzwiczki w ścianie klatki schodowej i zakręcił ten nieszczęsny zawór.

Poczułam się jak idiotka

Sama powinnam wiedzieć, gdzie są takie podstawowe rzeczy, a nie robić raban na cały blok. Tymczasem on się tylko uśmiechnął.
– Ma pani jakieś ręczniki, ścierki, żeby zebrać tę wodę? – zapytał przytomnie.

Godzinę później wszystko było z grubsza posprzątane. Podłogi wytarte, parkiet w salonie uratowany. Wprawdzie na ścianach w przedpokoju zrobił się spory zaciek, ale jakie to miało znaczenie?

Siedziałam w kuchni z Maćkiem, moim wybawcą. Też niedawno wprowadził się do tego bloku, do mieszkania po babci. Rozśmieszył mnie do łez opowieściami o różnych nieoczekiwanych sytuacjach, które w życiu przytrafiły się – dla odmiany – jemu. Piliśmy kawę i jedliśmy ciasto, które upiekłam dla mamy. Wcześniej Maciek odciął dopływ wody do mojego mieszkania. I obiecał mi naprawić pęknięty zawór w łazience, a potem odmalować zalane ściany.

Oczywiście, poleciałam następnym samolotem. A rok później… to my odbieraliśmy mamę i Pabla z lotniska na Okęciu. Przecież nie mogło ich zabraknąć na naszym ślubie.

Czytaj także:„Na studiach mieli mnie za bohatera, bo zagrałem na nosie komunistycznej władzy. Zrobiłem to... z miłości”„Miałam męża, ale po latach spotkałam miłość z młodości. Zdradziłam ślubnego i zaszłam w ciążę, czekałam na to całe życie”„Wszyscy dręczyli Ulę, bo była biedniejsza i odstawała. Mogłem ją bronić, ale byłem tchórzem. A ona i tak mnie chciała”

Redakcja poleca

REKLAMA