„Żeby ratować sypiące się małżeństwo, namówiłem żonę na dziecko. Niestety, ta decyzja tylko przypieczętowała nieuniknione”

kobieta, która źle się czuje w ciąży fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Wiosna nie nadchodziła, zima nie myślała odpuszczać, a Karolina w ten czas przednówkowego zawieszenia siedziała zamknięta w domu jak w więzieniu. Karmiła piersią, wyjąc z bólu. Nie mogła chodzić do ukochanej pracy, widywać się z przyjaciółkami na mieście, w dodatku powoli zaczęły się objawiać problemy Amelki ze zdrowiem”.
/ 07.01.2023 17:15
kobieta, która źle się czuje w ciąży fot. Adobe Stock, Halfpoint

Znawcy twierdzą, że podobno trzeci i siódmy rok małżeństwa są najgorsze. To takie kamienie milowe na drodze związku… Ale jak je miniesz i przetrwasz, to przetrwasz wszystko. Myślałem, że nasza miłość jest jak skała i nie damy się żadnym kryzysom. A jednak. Trzeci rok był jednym wielkim koszmarem. Ciągle się kłóciliśmy, choć dotąd byliśmy raczej zgodni. Nie mogliśmy dojść do porozumienia w najprostszych sprawach. W końcu pokonaliśmy to potężne zawirowanie i nasze życie znowu biegło spokojnym, zgodnym rytmem.

No, prawie. Niby wyciszyliśmy burzę, ale miałem wrażenie, że Karolina nadal ma do mnie jakieś pretensje. Nie wybaczyła mi wszystkiego, nie zamknęła drzwi za tamtym złym czasem. Zresztą ja też wracałem do gorszych momentów z przeszłości, nie tylko w myślach, i wypominałem jej różne rzeczy, bo ciągle mnie gdzieś gniotły i uwierały. Ale dalej byliśmy razem. Kiedy zbliżał się siódmy rok naszego małżeństwa, bałem się, że drugi raz tego nie zniosę. Uznałem, że potrzebujemy czegoś, co zmieni tor naszej orbity i pozwoli ominąć planetę zwaną kryzysem siódmego roku. 

Szybko zaciążyła, a potem... zaczęły się schody

Namówiłem żonę na dziecko. Taka rewolucja w życiu jak ciąża wydawała mi się miłą odmianą. Co więcej, pozwoli nam skupić się na tym, co najważniejsze, czyli na nowym życiu, dzięki czemu nie damy się pochłonąć drugiej fali wiecznych kłótni o wszystko. Karolina trochę się wzbraniała, mówiła, że mamy jeszcze czas, że wolałaby dociągnąć do awansu w pracy, zanim przejdzie na macierzyński…

– Pomyśl, jak pięknie będziesz wyglądać z brzuszkiem – kusiłem ją. – A potem będziemy chodzić na spacery z wózkiem. Cudownie będzie – obiecywałem.

Tyle wiedziałem o ciąży i dzieciach, ile wyczytałem z artykułów w necie i usłyszałem z opowieści kumpli. Zwykle przesadzali, gdy narzekali na żony, więc założyłem, że – opisując perypetie ciążowe – też przesadzali.

– Pomyśl, ile frajdy będziemy mieć, starając się o dzidziusia! – mrugnąłem do żony.

Obydwoje się uśmiechnęliśmy. Na to mieliśmy największą ochotę. Uwinęliśmy z najprzyjemniejszą częścią szybko, bo już dwa miesiące później zobaczyliśmy dwie kreski na teście ciążowym. Bardzo się ucieszyliśmy, ale potem... zaczęły się schody.

– Jezu, zaraz umrę… – jęczała Karolina, pochylona nad muszlą klozetową.

Wymiotowała przez pół dnia, codziennie. Niezależnie od tego, czy coś zjadła, czy siedziała głodna, żeby nie mieć czym wymiotować, ciągle wisiała nad sedesem, próbując powstrzymać odruch wymiotny.

– Po co mi to było…

– Kochanie, zaraz ci przejdzie, zrobiłem miętowej herbaty… – przynosiłem jej kubki ziół, ale to też nie pomagało, bo od samego zapachu robiło jej się jeszcze gorzej.

Starałem się wyrzucić z pamięci słowa, jakimi mnie obrzucała, gdy – klnąc jak szewc wytykała mi, w jakie bagno ją wpakowałem. Zrzucałem winę na huśtawkę hormonów i miałem nadzieję, że niedługo wszystko się uspokoi.

Niestety, było coraz gorzej. Karolina w ciąży wcale nie promieniała i nie rósł jej śliczny, okrągły brzuszek – rozrastała się cała, tyła od góry do dołu, rozłaziła się wszerz i płakała nad utraconą figurą, warcząc, że to wszystko przeze mnie. Poranne mdłości, które przeciągały się do popołudnia, przybywające kilogramy, jakieś placki i sińce na twarzy, wysypki… Lekarka zdiagnozował cukrzycę ciążową, więc Karolina musiała uważać na wszystko, co wkładała do ust.

Nic nie poszło tak, jak byśmy chcieli

Nic z mojego planu się nie sprawdzało. To miał być radosny czas, pełen oczekiwania na ukochane dzieciątko, a przypominało chodzenie na paluszkach wokół śpiącej smoczycy, która tylko czeka, by przypalić mi tyłek. Aż się bałem patrzeć na moją żonę, która wcale jej nie przypominała. Zaczynałem rozważać nawrócenie się i modlitwę o to, by po porodzie znowu zaczęła przypominać dawną Karolinę.

No właśnie, poród… Też nie był łatwy ani szybki. Dwanaście godzin męczarni, na które musiałem patrzeć, chociaż wolałbym uciec, najlepiej na biegun, byle dalej od tego miejsca. Karolina co chwilę miała skurcze, krzyczała, bluzgała i łamała mi palce, które ściskała w swojej dłoni jak w imadle. A moja uparta córka ani myślała pojawić się po tej stronie.

W końcu zrobił się rejwach, położne zaczęły biegać.

– Brak tętna u dziecka! Brak tętna! Cesarka, szybko na salę!

Widziałem przerażenie w oczach Karoliny, pewnie takie samo, jakie ona widziała w moich. Cesarka, brak tętna? To nie brzmiało dobrze. Krążyłem po korytarzu przed salą, w której kroili moją żonę i miałem nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. W końcu usłyszałem krzyk dziecka. Uff… Najpierw w szklanym wózeczku wyjechała nasza córeczka, potem wywieźli nieprzytomną Karolinę.

Nie poszło tak dobrze, jak mogło. Karolina przeszła regularną operację, to nie było małe nacięcie, miała mnóstwo szwów, a nasza córka przez kilka minut była niedotleniona. Lekarze starali się minimalizować szkody, ale już teraz wiedzieliśmy, że dziecko może mieć w przyszłości problemy zdrowotne. Jakie? To się okaże. Damy radę, powtarzałem w myślach jak mantrę.

Karolina była wściekła. Nie brała pod uwagę tak ciężkiego porodu, wielkiej blizny, bólu, przez który musiała przejść także po operacji. Rana wściekle bolała, ciągnęła, ciężko jej było zrobić kilka kroków, a musiała przecież zajmować się dzieckiem. Ani trochę nie podobała jej się rzeczywistość, w której ciąża i poród wcale nie wyglądały tak różowo jak w moich zapewnieniach. A lęk o kondycję Amelki tylko pogarszał sytuację. Nie mogliśmy powiedzieć: było ciężko, ale najważniejsze, że dziecko urodziło się zdrowe.

Nic nie było takie, jak sobie założyliśmy. Pragnąłem, byśmy przez ten siódmy rok przeszli lekkim, a przynajmniej lżejszym krokiem, a tymczasem... Bałem się spojrzeć żonie w oczy, bo zaraz słyszałem:

– To wszystko twoja wina!

Ona nie chciała teraz zachodzić w ciążę. Namówiłem ją wbrew jej woli do czegoś, co nieodwracalnie zmieniło jej ciało, przez co będzie miała okropną bliznę, co ograniczy jej mobilność i swobodę na lata. Bo dziecko zostanie z nami na dłużej niż ten jeden kryzysowy rok.

Wiosna nie nadchodziła, zima nie myślała odpuszczać, a Karolina w ten czas przednówkowego zawieszenia siedziała zamknięta w domu jak w więzieniu. Karmiła piersią, wyjąc z bólu. Nie mogła chodzić do ukochanej pracy, widywać się z przyjaciółkami na mieście, w dodatku powoli zaczęły się objawiać problemy Amelki ze zdrowiem. Musiała być rehabilitowana, więc większość pieniędzy i wolnego czasu szła na specjalistów, którzy mieli pomóc córce stanąć na nogi. I tak wyglądał dzień za dniem, tydzień za tygodniem…

Nic już się nie da naprawić

Nim nasza córka skończyła rok, z naszego małżeństwa nie pozostało nic. Nie byliśmy w stanie się porozumieć. Gdy odzywaliśmy się do siebie, to tylko tonem pełnym pretensji albo po prostu krzyczeliśmy. Oskarżaliśmy się wzajemnie dosłownie o wszystko. Karolina non stop płakała, powtarzając, jak bardzo żałuje, że dała mi się namówić na dziecko. Jaka matka tak mówi? Zwłaszcza że przecież kochała Amelkę. Jednocześnie trochę ją rozumiałem. To ona wzięła na siebie trudy ciąży, porodu, połogu i opiekę nad dzieckiem z problemami. Nic nie przebiegło książkowo, nic nie ułatwiło jej przejścia tego czasu, ale…

Do cholery, była dorosłą kobietą, wiedziała, jak wygląda ciąża i że nie zawsze sprawy idą jak po maśle. Zdawała sobie sprawę, że dziecko nie zniknie magicznie, gdy tylko wyjdziemy ze szpitala, bo to miłość i zobowiązanie na całe życie. Potrzeba też trochę czasu na ogarnięcie życia z dzidziusiem, ale Karola chciała wszystko od razu: żeby kilogramy po ciąży wsiąkły jak woda w bibułę, żeby dziecko zaczęło jeść samo kanapki i żeby dali jej awans w pracy, najlepiej z datą wsteczną.

Starałem się to jakoś załagodzić, ale coraz częściej zastawałem puste mieszkanie, bo Karolina nocowała z Amelką u swoich rodziców. Czułem, że zbliża się koniec. Przegraliśmy. Wybraliśmy najgorszą metodę na przejście ewentualnego kryzysu. Chcieliśmy atrakcji? To mogliśmy trzy razy w roku pojechać na wakacje. Dziecko nie scaliło nas ani na jotę. Nie byliśmy parą z reklamy, która, uśmiechając się, głaskała słodki ciążowy brzuszek, a potem szła na spacer w kierunku zachodzącego słońca. Dziecko poróżniło nas do reszty. Było papierkiem lakmusowym naszego związku i pokazało, że nie nadajemy się ani na rodziców, ani na małżonków.

Któregoś dnia Karolina po prostu nie wróciła od rodziców i złożyła pozew o rozwód, do listy zarzutów wobec mnie dołączając uczynienie jej samotną matką.

Zawsze sądziłem, że w opowieściach kolegów jest całe morze przesady, gdy mówili ze znękanym uśmiechem o ciążach, porodach i opiece nad dziećmi, burzy hormonów, nieprzespanych nocach… Teraz wiem, że trzeba było wziąć pod uwagę nie najlepszy, a najgorszy z możliwych scenariuszy, kiedy decydowaliśmy się na dziecko. Teraz już za późno. Po wszystkim. Nie da się naprawić naszej zdruzgotanej relacji. Pozostało mi płacenie alimentów, widywanie córki raz na tydzień i żal do samego siebie, że na ratowanie małżeństwa wybrałem sposób, który całkowicie je zniszczył.

Czytaj także:
„Od dawna próbowałem namówić żonę na dziecko, ale wciąż wynajdywała wymówki. Tak było do chwili, gdy poznała... Stasia”
„Namawiałam córkę na dziecko i naiwnie oferowałam swoją pomoc. Teraz jestem nianą na cały etat i mam... serdecznie dość"
„Mówi się, że matka i córka to najlepsze przyjaciółki. Bzdura! Ja nie dość, że swojej nie lubię, to wręcz żałuję, że ją urodziłam”

Redakcja poleca

REKLAMA