„Zdradziłem Zoję, bo chciałem zaimponować snobistycznym kolegom z pracy. Przez chciwość straciłem miłość mojego życia”

Mężczyzna, który zdradza fot. Adobe Stock, Nomad_Soul
„Mogłem wybrać Zoję, mogłem błagać o przebaczenie. Z chciwości i z tchórzostwa nie zrobiłem tego. I już wiedziałem, że popełniłem największy błąd swojego życia, którego zawsze będę żałował. Bo żadna kasa, kariera, pozycja, nie zrekompensują mi tego, co straciłem”.
/ 22.12.2021 05:33
Mężczyzna, który zdradza fot. Adobe Stock, Nomad_Soul

Znaliśmy się od podstawówki, a zaczęliśmy się umawiać w liceum. Planowaliśmy, że po maturze pójdziemy na studia. Ale potem się okazało, że to był mój plan, nie jej.

– Nigdy nie chciałam studiować. To moi rodzice pragnęli mieć córkę studentkę, a że już ich nie ma, to nie ma też problemu. Nie będę robiła czegoś, czego nie chcę, żeby zadowolić nieboszczyków – oświadczyła.

Cała Zoja. Fantastyczna dziewczyna, niestety z dziwnym podejściem do życia. Inna – to najdelikatniejsze określenie. Zrobiła prawo jazdy, ale nie lubiła jeździć samochodem, bo wolała motor. Odziedziczyła po rodzicach piękny dom z ogródkiem, ale go sprzedała i kupiła loft. Jedna wielka przestrzeń, tylko łazienka oddzielona. Słuchała muzyki klasycznej i ciężkiego rocka. Ubierała się tylko w second handach, sieciówki omijała szerokim łukiem. W sukience widziałem ją kilka razy w życiu – po raz pierwszy, gdy wybieraliśmy się na studniówkę. Zrobiła to dla matki, która wpadła w histerię, zobaczywszy strój, w jakim jej córka zamierzała iść na bal.

Potem Zoja się nawet cieszyła, że uległa, bo tydzień później jej mama już nie żyła. Co dalej? Zdarzało jej się płakać na reklamach, ale osobiście widziałem, jak przyładowała facetowi, który szarpał swoją dziewczynę. Miała cięty język i mówiła otwarcie, co myśli. Dużo czytała i miała rozległą wiedzę. Nie przyznałbym się do tego na głos, ale była zdecydowanie mądrzejsza niż ja. Tyle że się tym nie chwaliła, w odróżnieniu ode mnie. Ona nigdy nie udawała. Jak coś ją zachwycało, to dawała temu wyraz. Jak ktoś ją wkurzył, to też tego nie ukrywała, tylko piekliła się na całego.

Podczas gdy ja poszedłem na studia prawnicze, ona zaczepiła się w księgarni. I była świetna w swojej robocie. Nie wiem, skąd jej się to wzięło, może urodziła się z darem czytania w ludziach, ale zawsze wiedziała, czego potrzebuje klient, więc zadowoleni wracali do niej jak bumerangi. Nie zarabiała dużo, ale twierdziła, że tyle jej wystarcza. Nie była chciwa. Ja tak.

Zawsze kręcili się koło niej faceci

Po prostu przyjąłem to jako wyraz uznania, że jestem lepszy od innych. Nigdy nie robiła z siebie słodkiej, nieporadnej dziewczynki, a i tak czułem się przy niej jak prawdziwy facet. Kochałem ją jak wariat i zaraz po obronie dyplomu dałem jej pierścionek. Ale nie byłem specjalnie zdziwiony, gdy odrzuciła oświadczyny.

– Za młodzi jesteśmy, Paweł – powiedziała. – Poza tym nie wiem, czy nadaję się na żonę i matkę. Poczekajmy z tym.

Nie miałem wyjścia, musiałem przyjąć jej punkt widzenia. Grunt, że nadal byliśmy razem. Nawet zamieszkaliśmy wspólnie w jej lofcie i właściwie – przynajmniej na razie – więcej do szczęścia nie potrzebowałem. Dzięki znajomym ojca dostałem się na aplikację do dużej kancelarii prawniczej i nieoczekiwanie otworzyła się przede mną kariera. Duży udział miała w tym Zoja. Opowiadałem jej o przypadkach, nad którymi pracowano w kancelarii, ona sypała pomysłami, ja ogarniałem je paragrafami, a następnego dnia, od niechcenia, rzucałem szefowi, jak można by załatwić to czy tamto. Dzięki temu szybko mnie zauważono i po zakończeniu aplikacji zostałem na stałe. Zoja nadal mnie wspierała, ja nadal ją kochałem, ale…

– Panie Pawle, bardzo się cieszę, że to właśnie pan będzie ze mną pracował – impreza pracownicza rozwijała się w najlepsze, gdy dopadł mnie Zbigniew, zastępca głównego. – Jest pan niezwykle inteligentnym i pomysłowym człowiekiem. Jestem pewien, że razem rozwalimy system – nie był trzeźwy, już mówił niewyraźnie, ale pion trzymał.

– Musimy rozpalić ogień w naszej firmie, bo zaczyna kostnieć. Same stare pryki, takie jak ja – zachichotał. – Potrzebujemy młodości, potrzebujemy pana, tylko… tylko musi pan uporządkować swoje życie osobiste. Wie pan, dla wspólnika stabilizacja to podstawa, powinien się ożenić z odpowiednią kobietą, zbudować dom, zasadzić drzewo, spłodzić dzieci. A pan, proszę się nie obrazić, mocno tę sferę zaniedbał. Bo chyba nie sądzi pan, że… hm, panna Zoja nadaje się na żonę prawnika.

Obaj spojrzeliśmy na moją dziewczynę. Stała z boku, przy zespole, który akurat miał przerwę w graniu, i dyskutowała z basistą o muzyce. Wyjątkowo dla mnie ubrała się w małą czarną, do tego glany i skórzaną kurtkę. Głowę ogoliła na łyso parę dni wcześniej na znak solidarności z przyjaciółką, która straciła włosy po chemioterapii. Jak dla mnie wyglądała cudownie, ale do tego prawniczego, snobistycznego towarzystwa zdecydowanie nie pasowała.

Wiem, powinienem bronić ukochanej jak niepodległości – a jednak tego nie zrobiłem, tylko pomyślałem, że Zbigniew ma rację. Bo dokładnie ten sam problem nurtował mnie, odkąd się dowiedziałem, że mam zostać wspólnikiem. Było to już kolejne spotkanie firmowe, więc zdążyłem poznać żony i dziewczyny moich kolegów. Były to albo kobiety interesu, albo konserwatywne matki Polki, albo wiotkie powoje, które owijały się wokół mężczyzny, a ich jedynym zadaniem było ładnie wyglądać.

Zoja nie mieściła się w żadnej z tych kategorii

Od owej imprezy firmowej – na której dostałem niejako żółtą kartkę – minęło kilka miesięcy. Nadal kochałem Zoję, ale sam czułem, że się od niej odsuwam. Ona nie, ona była taka sama jak zawsze. Jeśli robiliśmy coś razem, angażowała się w to w pełni. Jeśli zajmowała się czymś sama, też wydawała się zadowolona. Nie potrzebowała mnie do szczęścia, przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem, i zacząłem przyjmować zaproszenia kolegów z firmy „na jednego”. Oczywiście do domu wracałem nieźle wstawiony. Zoja nie komentowała, nie robiła awantur, zupełnie jakby nic się nie działo. A skoro tak, przestałem mieć opory i kiedy na którymś z „posiedzeń” klubowych poznałem Werę, dałem się jej uwieść.

Stanowiła całkowite przeciwieństwo Zoi. Długie, gęste blond włosy, opięta na tyłku spódniczka, buty na obcasie, wyeksponowany biust, makijaż, słowem, pełne uzbrojenie kobiecości. Do tego patrzyła na mnie maślanym wzrokiem zapewniającym, że jestem najmądrzejszy na świecie. Jaki facet by nie uległ? Ja uległem, wdałem się w romans, i to Weronikę zabrałem na kolejny piknik firmowy. Zbigniew był zachwycony.

– Paweł! Trafiłeś w dziesiątkę! To jest kobieta dla ciebie! – rozpływał się, patrząc na Weronikę wijącą się na parkiecie. – No, widzę, że można na tobie polegać. Zależy ci na firmie, a to najważniejsze!

A ja czułem się okropnie. Dwa dni później Zoja spytała mnie przy śniadaniu.

– Jak było na imprezie firmowej?

– Ale… o co pytasz? – bąknąłem.

– Przestali ci dokuczać z powodu niedobranej partnerki?

Rzuciła na stół zdjęcia. Weronika i ja w różnych pozach. Nawet gdy się całujemy.

– Skąd to masz? – wykrztusiłem.

– Nie wiem. Jakiś życzliwy przysłał.

– Zoja… – zacząłem.

– Paweł, nic nie mów, proszę. Czekałam, kiedy mi o niej powiesz, ale się nie doczekałam. Szkoda. Myślałam, że masz większe jaja – stwierdziła. – Dziś wyjeżdżam, wracam za dwa dni, do tego czasu ma cię tu nie być. Klucz wrzuć do skrzynki pocztowej.

Muszę przyznać, że z jednej strony mi ulżyło. Żadnych scen, płaczów, krzyków. Ale z drugiej – jak to, tak po prostu odpuszcza? Nie walczy o nas? Zupełnie jakby mnie nie kochała, jakby jej nie zależało! I co za szuja to przysłała? Dlaczego nie dano mi szansy załatwienia sprawy po męsku? Fotograf, który robił zdjęcia na imprezie, wyparł się, że miał w tym udział.

– Panie, ja nie mam czasu na takie zabawy. Niech pan popyta w biurze. Wysłałem wszystko do takiego pajaca w bordowym garniturze.

I już wiedziałem wszystko. Nic nie mogłem zrobić…

Pół roku później wzięliśmy z Weroniką ślub. Wesele było duże, połowa mojej firmy się na nim bawiła. Szef klepał mnie po plecach i wychwalał dobrą życiową decyzję.

– To jest właściwa kobieta! Ona poniesie na swych wątłych, ślicznych barkach cały splendor twojego nazwiska – bełkotał, a ja mało nie zwróciłem obiadu, który zjadłem.

Od kilku dni w bagażniku samochodu woziłem książkę autorstwa Zoi. Kiedy ją napisała? Po naszym rozstaniu? Czy wcześniej? W książce była dedykacja i tylko ją na razie przeczytałem. „Pawłowi, mojej pierwszej i ostatniej miłości”…

I już wiedziałem, czemu o mnie nie walczyła. Nie dlatego, że mnie nie kochała. Wręcz przeciwnie. Po prostu nie chciała stawać mi na drodze, nie chciała mnie ograniczać. Zwróciła mi wolność i ode mnie zależało, co z nią zrobię. Mogłem wybrać Zoję, mogłem błagać o przebaczenie. Z chciwości i z tchórzostwa nie zrobiłem tego. I już wiedziałem, że popełniłem największy błąd swojego życia, którego zawsze będę żałował. Bo żadna kasa, kariera, pozycja, żadne sukcesy nie zrekompensują mi tego, co straciłem wraz z Zoją. Taka miłość trafia się tylko raz…

Czytaj także:
„Każde święta spędzaliśmy na wysłuchiwaniu zrzędzenia mojej teściowej. Miałem tego dość i w tym roku uciekliśmy z domu”
„Bałam się, że przez pandemię stracę pracę, więc znalazłam sponsora. Wolę grzać się we Włoszech, niż płakać w Polsce”
„2 lata temu moja żona mnie zdradziła. Chciałem być z nią przy porodzie, a ona wybrała swoją matkę”

Redakcja poleca

REKLAMA