Leżała na boku odwrócona w moją stronę. Oddychała lekko. Czułem jej ciepło, chciałem dotknąć, przekonać się, że to nie sen, ale cofnąłem rękę bojąc się, że ją obudzę. Na razie, poprzyglądam się troszkę, nacieszę chwilą...
Z Natalią byliśmy parą od podstawówki
Najpiękniejsza w klasie, dwa blond warkocze sięgające pod łopatki i kokardki zmieniające się w zależności od nastroju. Kiedy była smutna, kokardki były niebieskie, kiedy wesoła – czerwone, a gdy mieliśmy egzamin, zawiązywała żółte. Nigdy mi nie zdradziła sekretu kokardek, może nawet sama go nie znała, ale ja i tak się zorientowałem. W końcu wlepiałem w nią gały przez cały dzień i w ten sposób mogłem poznać jej tajemnice.
Zajęcia wychowania fizycznego mieliśmy wtedy na korytarzu. Starsze klasy rozgrywały turniej piłki nożnej na boisku, klasy średnie właśnie skakały przez kozła na hali, a nas dali na korytarz. Trzeba było podbiec do materaca i z biegu wykonać przewrót do przodu. Stałem w kolejce za Natalią. Spociła się już troszkę, ale jej zapach, słodki zapach, doprowadzał mnie do stanu, kiedy kręci ci się w głowie.
Kolega z tyłu popchnął mnie i wylądowałem z twarzą w jej kokardkach. Obejrzała się z tą swoją groźną miną, z zaciśniętymi ustami i ściągniętymi brwiami.
– Uważaj, baranie – syknęła i spojrzała na moje niebieskie spodenki gimnastyczne. Na twarzy zrobiłem się bardziej czerwony niż te jej kokardki, które dziś założyła. A ona zaśmiała się tylko, zakrywając dłonią usta.
Na przerwie odważyłem się i zapytałem:
– Chcesz być moją dziewczyną?
– Dobrze – odpowiedziała i tak zostaliśmy parą.
Do ogólniaka poszliśmy razem. Trafiliśmy do tej samej klasy.
Zbliżały się wakacje, więc napisałem na kartce: „Pojedziemy razem pod namiot na Mazury?” i podałem Natalii do przeczytania. Wzięła czerwony długopis i napisała pod spodem „Dobrze”. Wypożyczyłem dwuosobowy namiot, powiedziałem w domu, że jadę z kumplami.
Do Natalii przyszły dwie koleżanki z plecakami. Trajkotały jedna przez drugą, jak to będzie fajnie, że woda w jeziorze musi być super bo mamy takie gorące lato, gdy mama Natalii pakowała do plecaka kanapki i termos z herbatą.
W pociągu jechaliśmy razem, Natalia, ja i ciągle paplające koleżanki. Dziewczyny pożegnały się z nami w Giżycku, a my pojechaliśmy do Mikołajek. Spotykamy się na stacji w Giżycku za tydzień. „Pa, na razie”.
Obudziłem się przed wschodem słońca. Blond włosy łaskotały mnie w policzek. Skróciła włosy i nie nosi już kokardek. W namiocie czuło się przyjemne ciepło. Rozpiąłem cicho zamek w śpiworze, żeby jej nie zbudzić i wyszedłem na zewnątrz. Chłód rosy na trawie, mgła nad jeziorem, nawet śpiew, o ile można to nazwać śpiewem, lecących kaczek – wszystko było cudowne, niepowtarzalne.
Na studia poszliśmy też razem
Ależ to było studenckie życie, zakuwanie, zdawanie, imprezy po egzaminach. Właśnie na jednej imprezie, Natalia powiedziała, że źle się czuje, jest zmęczona i wraca do siebie. Ja byłem zbyt szczęśliwy, zbyt długo przygotowywałem się do sesji i chciałem jakoś to uczcić.
– Zostań – powiedziała.
– Na pewno? – zapytałem.
– Jasne, tylko bądź grzeczny.
Nie byłem. Nad ranem obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Otworzyłem oczy i zobaczyłem na ramieniu głowę koleżanki ze studiów. Kumpel z pokoju powiedział, że właśnie zaglądała tu Natalia.
Natalia unikała mnie.
Zawiniłem, prawda. Ale chciałem porozmawiać, może mi wybaczy i kiedy, już w nocy, zobaczyłem zapalone światło w jej pokoju stanąłem pod akademikiem. Miałem wdrapać się po kracie okna do pokoju 101 na pierwszym piętrze (cóż, recepcjonistka nie wpuszczała chłopaków do żeńskiego akademika po 22), i spojrzałem w górę. Coś ogromnego zbliżało się do mnie z olbrzymią prędkością i nagle niebo stało się gwiaździste i mogłem zobaczyć wyraźnie całą drogę mleczną. A potem zrobiło się ciemno. Leżałem na trawie, a czyjeś stopy złaziły ze mnie i słyszałem: „Stary, nic ci nie jest?”. Spojrzałem na niewyraźną postać nachylającego się brodatego faceta.
– Z nosa ci leci krew – oznajmił.
Natalia zemściła się i to z kim, z hippisem, co zaplatał sobie żółte kokardki we włosy, i to wtedy, gdy ja siedziałem w poczekalni w szpitalu z nosem zadartym do góry, krztusiłem się krwią, a lekarz z nocnego dyżuru świecił mi małą, chromowaną latarką w dziurki nosa i mówił, że mam szczęście, bo nos nie jest złamany. Wiem, że mnie zdradziła, bo sama mi to powiedziała. Oznajmiła:
– Już nie chcę być twoją dziewczyną.
Pewnie, że prosiłem by wróciła
Prosiłem na korytarzu, aż sprzątaczka oparła się na miotle i zapytała, czy będziemy tu tak długo gadać, czy pójdziemy sobie gdzieś, a ona tu posprząta. Prosiłem na stołówce, aż bufetowa zapytała, czy dać też kompocik, a kłócić to możemy się gdzieś indziej bo kolejkę zatrzymujemy. Prosiłem nawet w auli, aż profesor, który słabo mówił po polsku, bo był z Ukrainy, przestał wykładać i zaczął zapisywać nowe polskie słówka, których do tej pory jeszcze nie słyszał, a gdy zrozumiał, że się kłócimy, a nie żywiołowo wymieniamy poglądy na temat prawa, kazał nam wyjść i kłócić się na zewnątrz.
Na zewnątrz też ją prosiłem. Bezskutecznie...
Leżałem w swoim pokoju, w łóżku z otwartymi oczami. Obok za ścianą hałasował kumpel z nową narzeczoną, a ja nie mogłem spać. Patrzyłem na Natalię; w powietrzu czułem wilgoć namiotu; przypominałem sobie słodki zapach jej włosów, zanim powiedziała „uważaj baranie!” – tylko, że jej tu nie było.
W snach ciągle budziłem się na polu namiotowym w Mikołajkach. Ale nie było już tak cudownie, bo nie było tam Natalii. Może gdyby ona też chciała... Ale nie chciała.
Minęły lata. Praca, kariera, nic nie znaczące romanse
Hucznie obchodzone czterdzieste urodziny i pytania, kiedy się wreszcie ustatkujesz. Cóż, życie.
Wziąłem urlop i postanowiłem spędzić go w Mikołajkach. Nie byłem tam od wieków. Zabrałem namiot. Znalazłem pole biwakowe. Tak, to tutaj. Prawie nic się nie zmieniło. Zbudowano nową kładkę do jeziora. Dawne brzózki na polanie, kiedyś sięgające ledwie do pasa, teraz szumiały na wietrze wysoko, tam w górze.
– To ty? – usłyszałem kobiecy głos. Rozpoznałem go natychmiast.
– Natalia.
– Co tu robisz? – zapytała.
– A ty?
– Jestem... jesteśmy tutaj co roku.
– Naprawdę? – spytałem.
– Mamo? – obok Natalii stanął rosły chłopak.
– Poznajcie się – Natalia przedstawiła mi syna.
Umówiliśmy się na wieczór, na ognisko. Włosy spięła w kok czerwoną kokardką. Wspominaliśmy dawne czasy, wygłupy na studiach, naszego profesora i jego lingwistyczne wygibasy, wrzeszczącą recepcjonistkę, kompociki na stołówce. Zastanawiające, jakie dziwne rzeczy człowiek pamięta po latach.
Po dziesięciu minutach, syn oświadczył nam, że ma dość słuchania wspomnień starych zgredów i idzie do innego ogniska, gdzie grają na gitarze i gdzie widział parę fajnych dziewczyn.
– Zgredów? – Natalia zmarszczyła brwi i zacisnęła usta.
– Ależ mamo – pocałował ją w policzek i już go nie było.
– Znowu zniknie na całą noc – westchnęła.
– A gdzie twój mąż? – zapytałem. Zasmuciła się i opowiedziała o pomyłce, o rozwodzie, o tym jak musiała sama wychowywać syna. Bywało ciężko.
– Głupio zrobiłem – powiedziałem, a Natalia domyśliła się o czym mówię.
– Baran – powiedziała.
– Kompletny idiota – przytaknąłem.
– Słuchaj. Może wpadniesz do nas? Robię wspaniały truskawkowy kompot.
Czytaj także:
„Byłam beznadziejna w ukrywaniu romansu. To był największy błąd w moim życiu, który przypłaciłam miłością męża”
„Nie umiałam winić matki za brak reakcji, gdy pijany ojciec się do mnie dobierał. Nigdy nie kochała ani mnie, ani jego”
„Narzeczony za nic nie chciał pozbyć się matki i syna z poprzedniego związku. Oni stali nam na drodze do naszego szczęścia”