„Nie umiałam winić matki za brak reakcji, gdy pijany ojciec się do mnie dobierał. Nigdy nie kochała ani mnie, ani jego”

kobieta wychowana w dysfunkcyjnej rodzinie fot. Adobe Stock
Matka nie pamięta nawet, o której godzinie mnie urodziła. Dla niej to obojętne.
/ 04.02.2021 10:58
kobieta wychowana w dysfunkcyjnej rodzinie fot. Adobe Stock

Moje przyjście na świat było dla niej nie tyle radosne, co kłopotliwe. Ginekolodzy niezbyt fachowo przyjęli mój poród. Ją źle zszyto, mnie zwichnięto biodro. Ojciec jej nie kochał. Ona jego też nie. Miała już trzydzieści kilka lat i bała się, że zostanie starą panną.
W czasie wojny napiętnowana znakiem jude, kryła się przed światem. Była tylko dzieckiem, ale chciała tę wojnę przetrwać. Ojciec w tym czasie myślał tylko o tym, by uciec z rodzinnej wioski. Wykorzystywany od najmłodszych lat do ciężkich prac polowych, bity i poniewierany, w wojsku widział dla siebie ratunek. Gotowy na każdy cyrograf za kawałek innej przestrzeni. Krył się po lasach, mordował ludzi, stawał się coraz bardziej depresyjny i zdeterminowany.

Spotkali się w jakimś pociągu, tylko diabeł wiedział, po co. Chodzące nieszczęścia z pełną kieszenią marzeń.
Moja matka marzyła o karierze artystycznej. Niestety. Nie dane jej było zostać Callas. Wystąpiła w kilku rolach operowych, ale chore emocje, neurotyzm, nie pozwoliły jej w pełni kontrolować swych zachowań. Gubiła się w rzeczywistości. A przez fakt, że została szeregową chórzystką wpadła w kompleksy.

Pamiętam, gdy mając kilka lat, zasypiałam na widowni po kolejnym akcie Carmen czy Toski. Nie imponowała mi jej ekscentryczność. Zapominała, że przyszła ze mną do teatru, histeryzowała, że obgadują ją koleżanki, że kradną jej rolę. Między jednym aktem swego życia a drugim, przypomniała sobie, że jestem. Nadrabiała to wówczas chorobliwą nadopiekuńczością. Prowadziła mnie do różnych lekarzy, obsesyjnie badała, ponieważ bolała mnie wciąż głowa. Miałam dość przychodni, białych kitli i uśmiechniętych nieszczerze lekarzy.

Pewnego jesiennego dnia, zbratana ze mną do bólu, prowadziła mnie na dworzec kolejki elektrycznej. Doszła do wniosku, że życie jest podłe i popełni samobójstwo. Stała wtedy w deszczu ze mną na tym moście z godzinę, a dla mnie to była wieczność.

Zrozumiałam, że to ja jestem jej matką. Że cały świat wali mi się na głowę. A na dodatek domyślała się skrywanej prawdy. I to dlatego wciąż badawczo przyglądała mi się, zaglądała w oczy, pytając – kto cię zgwałcił?

Mój ojciec wówczas reformował z partią świat. Wyjeżdżał na tzw. pranie mózgu do ZSRR i wracał za każdym razem okrutniejszy, dalszy.

Dobierał się do mnie. Lubił dotykać moje intymne miejsca. Pokazywał mi, czym obdarzyła go natura. Matka bała się zostawiać go ze mną samego, a ja głęboko nienawidziłam go jako człowieka. Nienawidziłam, kiedy uporczywie powtarzał.
– Matka, coś ty urodziła, z niej nic nie będzie, ona jest głupia i nie umie logicznie myśleć.
Zaprogramował moją podświadomość, na wiele lat. Może nawet na wszystkie lata, do końca. Patrzyłam biernie, jak upijał się do nieprzytomności, bił matkę, mnie i psa. Najbardziej byłam wściekła, gdy wracał z pracy, a ja musiałam otwierać mu drzwi. Matka była przekonana, że wszyscy ją okradają. Paradowała po mieszkaniu z torebką, przewieszoną na ręku, liczyła grosze w portmonetce. Na wszystko miała za mało. Kupowała za krótkie firanki, stare ciasto, robiła wciąż tę samą zupę. Uważała, że wszystko jest potrzebne, więc długo przekonywałam ją, że trzeba wyrzucać stare rzeczy. Ale ona wciąż zbierała wszystkie stare, podarte ubrania. Pieczołowicie uprane, wyprasowane, układała w stosik, nikomu niepotrzebny.

Z namaszczeniem przechowywała zacerowane przez siebie rajstopy, dowody swej biedy i zaradności życiowej. Podziwiała zacerowane miejsca i przekonywała mnie, że kobieta tak właśnie powinna sobie radzić. Do dziś zwalczam w sobie tę wszczepioną umiejętność łatania życia. To dopust losu, który wbrew pozorom nie jest żadnym sukcesem.
Gdy wyszłam za mąż, krytykowała mój wybór. Oczywiście był zły. Podglądała nas w nocy. Kłóciła się o wszystko. Była coraz bardziej obca. Bała się mojej ciąży i faktu, że może będzie musiała mi pomóc. Między innymi dlatego, gdy byłam w siódmym miesiącu ciąży, rodzice wyrzucili mnie z mężem z domu. Dalej musiałam radzić sobie sama. Wiedziałam, jak to się robi. Aż do bólu.

W najważniejszych dniach mojego życia zawsze była daleko. Do ślubu chciała posłać mnie w klapkach, gdyż uważała, że nie ma pieniędzy na buty. Sama też brała biedny ślub – wciąż to wspominała. Po weselu uciekła na plotki do koleżanek. Poprawiny robił mój rozwścieczony ojciec, wyliczając, ile wydał na przyjęcie. Gdy zamieszkałam na drugim końcu Polski, otrzymywałam pouczające listy, pisane na maszynie. O tym, jak mam żyć, co myśleć, kogo kochać.
Cztery lata temu umarł mój ojciec. Zmarł na zawał, nagle, na ulicy. To dobra śmierć. Chyba lepsza, niż jego życie. Dopiero wtedy powiedziałam jej, że mnie molestował. "No to przecież było ci dobrze!" – odpowiedziała. Moja mama.

Dziś żyje w swoim zakurzonym, brudnym świecie, nadal pełnym starych pudełek i śmieci. Kupiłam jej w prezencie rasowego kota, by miała koło siebie jakąś żywą duszę. Czasem odwiedzam ją, choć nie umiemy rozmawiać ze sobą. Jest zimna i fałszywa. Raz widzi we mnie biedną, kochaną córeczkę, raz schizofreniczkę, którą według niej jestem. Ma swoje teorie na mój temat. Po śmierci ojca okazało się, że miał sporo pieniędzy, ale mama niechętnie pomaga mi finansowo. Woli wspierać fundację, kościół, daje się naciągać pospolitym oszustom. O mojej córce, a swojej wnuczce mówi, że skoro ją sobie zrobiłam, to jest to mój problem. I modli się żarliwie, do plastikowych figurek, szklanych świętych, malowanych aniołków. Traci słuch. Coraz trudniej się porusza. Ma prawie dziewięćdziesiąt lat i przekonanie, że dożyje stu. Jest pełna energii i wiem, że chciałaby jeszcze związać się z mężczyzną, przeżyć romans. Maluje włosy, paznokcie, usta. Kupuje sobie drogą biżuterię.

Czasem przychodzę i siadam naprzeciwko niej. Wiem, że w jej własnym teatrze życia jestem dużą lalką, którą kocha tak, jak umie. Którą czasem podziwia, a czasem przeklina.
Nie rozumie, na czym tak naprawdę polega życie. Nigdy chyba nie rozumiała. Nigdy nie podjęła żadnego leczenia. Z uporem maniaka powtarza, że nie jest maniakiem. Opłaca różne osoby, by robiły jej zakupy. Potem osądza je, że wynoszą jej z domu nici, igły, papier toaletowy. Mnie nie ufa. Czasami pyta ze złością w oczach, co zrobię z mieszkaniem po jej śmierci. Mam wrażenie, że nie chce, bym cokolwiek jeszcze z niej miała. Mogłabym niespodziewanie być przecież szczęśliwa. A jej szczęście nie zostało dane. Więc nie potrafi dawać go innym. Nikt nie nauczył jej miłości, bo tego trzeba się uczyć.

Jest moją traumą. Tematem rozmów z psychologiem. Osobą, która mnie irytuje. Ale kocham ją. Bo mnie życie nauczyło miłości. Cierpienie dało mi jej lekcję. Zwyczajne, do uniesienia, chociaż przeklęte. Patrzę na nią, jako na tę, która jest pewną częścią mnie. Tą częścią lekcji mi zadanej. Trudnej. To dzięki niej pojmuję, ile jestem warta. To ona wyceniła mnie swoją obecnością. Zadała mi tyle trudnych zadań, że dzisiaj nawet wśród łez wiem, że to właśnie ci najtrudniejsi rodzice dają nam największą siłę życia. To moja prawda wewnętrzna, nie do zrozumienia dla rozpieszczonych.
Paradoksem życia jest fakt, że tylko mocne ciosy przez nie zadane, gwarantują człowiekowi jego człowieczeństwo. A jego sens sprowadza się do jednego. Do przeżywania. Dopóki trwam i mam świadomość tego, co się naprawdę dzieje, nic nie jest w stanie mnie zniszczyć.

Tego nauczyła mnie moja matka. Nauczyła, wcale nie zdając sobie sprawy z tego, że jest dla mnie najlepszym wychowawcą, jakiego mogłam spotkać w życiu. Oswoiła mnie. Uzmysłowiła, że trzeba wyrażać zgodę na dziwność i absurd tego świata, bo w nich jest ukryta głęboka prawda. Do niej jednak każdy dochodzi sam i nie zawsze odnajduje metę tej wędrówki. Ale po to w końcu tutaj jesteśmy.

Więcej prawdziwych historii:
„Całe życie nienawidziłem ojca. Ten pijany śmieć niszczył życie mi, siostrze i mamie. Co ona w nim widziała?”
„Mąż dawno przestał walczyć o nasz związek, ja też się poddałam. Gdy odszedł do kochanki, w końcu poczułam ulgę”
„Myślałam, ze mnie kocha. On wykorzystał moją naiwność w najgorszy możliwy sposób. Straciłam wszystko...”

Redakcja poleca

REKLAMA