Ależ ja byłem nieodpowiedzialny. Romansowałem, zdradzałem żonę na lewo i prawo, a teraz się dziwię, że ponoszę za to karę? Pół biedy, gdybym cierpiał przez to tylko ja...
Nie panuję nad tym. Przykro mi, ale to silniejsze ode mnie – mówiłem i wzruszałem ramionami, kiedy jakaś dziewczyna miała do mnie pretensje, że sypiam nie tylko z nią. Przecież to było takie proste: dlaczego miałbym w świecie, w którym na wyciągnięcie ręki mam pełno smakowitych czekoladek, zadowalać się tylko jedną? Ja byłem łapczywy i wolałem całe pudełko, całe sterty bombonierek!
Przyznam, że długo nawet nie myślałem o małżeństwie. Jakoś nie widziałem siebie w roli męża, a temat dzieci w ogóle dla mnie nie istniał. Aż spotkałem Anetę...
Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Prawdę mówiąc może nawet nie zwróciłbym uwagi na tę dziewczynę, gdyby nie to, że ona patrzyła na mnie tak... ironicznie! Aż ciarki przechodziły mi po plecach. Kiedy napotykałem to jej krytyczno-zaczepne spojrzenie, miałem wrażenie, że neguje całą moją męskość. Okropnie mnie to irytowało, a w dodatku miałem świadomość, że... nie uda mi się tej dziewczyny poderwać, choćby nie wiem co. To z kolei podkopywało moją pewność siebie. Zacząłem się miotać, podrywać w biurze różne laski na ślepo, nawet takie, na które bym wcześniej nie spojrzał. Nic nie pomagało. Im więcej na korytarzu mówiono o moich miłosnych wyczynach, tym bardziej ironicznie patrzyła na mnie Aneta.
Aż w końcu nie wytrzymałem! I zdałem sobie sprawę z tego, że żaden z nowych podbojów nie przyniósł mi satysfakcji. W moim sercu zagościła bolesna świadomość – tylko ta kobieta i żadna inna. Tak, pragnąłem tylko Anety. Marzyłem, by zobaczyć, jak jej oczy błyszczą zupełnie innym blaskiem, kiedy doprowadzam ją do szaleństwa swoimi pieszczotami. Chciałem usłyszeć z jej ust jęk rozkoszy... Zdobywanie Anety było cięższe niż wyprawa na Mount Everest. Kiedy wydawało mi się, że już ją mam, wymykała się z moich rąk. A ja jak głupiec zostawałem z niczym, smagnięty tylko tym jej ironiczno-zaczepnym spojrzeniem. To doprowadzało mnie do szału. I zmuszało do zmiany taktyki.
W końcu zrozumiałem, że jest tylko jeden sposób na odniesienie sukcesu – pokora i cierpliwość. I tak dzień po dniu, drobnymi gestami, dawałem Anecie do zrozumienia, że mi na niej zależy. Mój uśmiech powoli topił lód, jakim się otoczyła i w końcu stała przede mną bezbronna i tak jak ja – zakochana. I co wtedy zrobiłem? Poprosiłem ją o rękę! Tak. Ja, naczelny biurowy podrywacz, bywalec pubów i dyskotek dałem się usidlić kobiecie i założyć sobie na palec ślubną obrączkę.
W dodatku byłem Anecie wierny. Przez dwa lata, dopóki nie zaszła w ciążę. Te dziewięć miesięcy odmiennego stanu żony to strasznie ciężki okres dla faceta. Ciało ukochanej kobiety zmienia się w sposób niekontrolowany i jakoś trudno jest je traktować jako obiekt seksualny, kiedy ma się świadomość, że w tym coraz większym brzuchu jest dziecko. I wszystko słyszy. Aneta chciała się kochać, i to często. Ale „bezpieczne pozycje” nie zadowalały moich zmysłów. Byłem zły, bo potrzebowałem innej podniety i...
Miałem w nosie to, że może według niektórych zacząłem zachowywać się jak gówniarz, szukając przygody. Traktowałem romanse jak wentyl bezpieczeństwa. Uważałem, że są dobrodziejstwem dla mojego małżeństwa, bo zamiast chodzić wiecznie podminowany, znowu znalazłem w sobie cierpliwość i czułość dla żony.
Aneta oczywiście nie wiedziała, że ją zdradzam. Dla bezpieczeństwa założyłem sobie bowiem nowe konto e-mailowe pod zmienionym nazwiskiem i zawsze pilnowałem, wchodząc na portale randkowe, aby się z nich wylogować nie zapisując hasła. Teraz, kiedy większość telefonów komórkowych ma funkcję łączenia z internetem i swoją skrzynkę można sprawdzić, nawet czekając na metro, niezobowiązujące skoki w bok są właściwie nie do wykrycia. A ja się nie spotykałem z jedną kobietą. Miałem ich kilka, niezwykle apetycznych i chętnych na seks bez zobowiązań. Wybierałem tylko panie z własnym mieszkaniem, ze względów oczywistych. Jednocześnie byłem dla Anety najlepszym mężem na świecie. Spełniałem wszystkie jej zachcianki, woziłem do lekarzy i na na badania. Dbałem o nią, nie mogąc się wprost doczekać, kiedy nasze słodkie maleństwo przyjdzie na świat.
Pragnąłem tego dziecka równie mocno, jak pragnęła go moja żona. Kiedy tylko dowiedziałem się, że będziemy mieli syna, zacząłem planować całe jego życie.
– Nie szalej! – śmiała się Aneta, kiedy zastanawiałem się, jaka szkoła będzie dla niego najlepsza – państwowa? A może będzie nas już stać na społeczną?
Chodziłem także z Anetą do szkoły rodzenia, więc kiedy tylko Kubuś pojawił się na świecie, od razu potrafiłem się nim zająć. Był dla mnie najpiękniejszym stworzeniem w naszej galaktyce, mogłem wpatrywać się w niego godzinami i to właśnie ja zobaczyłem pierwszy, że coś niepokojącego dzieje się z jego oczkami...
Zaczęły być takie dziwnie zaropiałe... – U małych dzieci to się zdarza, bo mają jeszcze niewykształcone do końca kanaliki łzowe czy coś w tym rodzaju – uspokajała mnie żona, przypominając, że położna przykazała przemywać Kubusiowi powieki solą fizjologiczną. I tak robiliśmy, ale to nie pomagało. Wręcz przeciwnie, stan jednego oczka moim zdaniem się pogarszał, spojówka była stale przekrwiona, a powieka jakby opuchnięta i cały czas przybywało ropy. Pojechaliśmy więc z małym do lekarza, który pobrał wymaz z oka i zapisał kropelki. Jednak po kilku dniach, kiedy przyszły wyniki z laboratorium, zadzwoniła do nas pielęgniarka z przychodni.
– Proszę państwa, pan doktor prosi dzisiaj o przyjście na wizytę, z synkiem – powiedziała.
Byłem tym przerażony, bo stało się jasne, że z małym dzieje się coś niedobrego. Musiałem o tym powiedzieć Anecie i starałem się to zrobić w możliwie łagodny sposób.
– To wtrętowe zapalenie spojówek – usłyszeliśmy diagnozę, z której dotarły do mnie tylko te dwa ostatnie wyrazy. „To już wiemy...” – pomyślałem. Ale okazało się, że „wtrętowe” oznacza... zakażenie chlamydia trachomatis.
– Co to jest, na Boga? – zapytałem.
– To bakteria przenoszona drogą płciową – oznajmił lekarz.
– Choroba weneryczna?! – wykrzyknąłem, bo żona była w szoku.
– Tak to można określić. Muszę więc skierować państwa do lekarza, który zapisze specjalnie badania.
Od razu następnego dnia wykonaliśmy wszystkie zalecone badania i... oboje okazaliśmy się zakażeni.
– Jak to możliwe? Nie czułam żadnych objawów! – denerwowała się Aneta.
– Bo ta bakteria w 80 procentach wypadków żadnych objawów nie daje – wyjaśnił nam tymczasem lekarz.
Na szczęście nie mieliśmy z żoną żadnych powikłań, więc zapisano nam tylko kurację antybiotykami. Najbardziej bałem się o Anetkę, bo doktor powiedział nam, że u kobiet chlamydia może powodować nieodwracalne uszkodzenia jajowodów, macicy i innych tkanek, co może się skończyć bólami w obrębie miednicy, wystąpieniem ciąży pozamacicznej, a nawet bezpłodnością.
– Gdybym nie mogła mieć więcej dzieci, to chyba bym się zabiła... – powiedziała mi żona w rozpaczy.
– Ale możesz. No i mamy już Kubusia – przypomniałem jej, próbując jednocześnie jakoś uspokoić.
Niestety, najbardziej z powodu tej cholernej bakterii ucierpiało nasze dziecko... Kubuś nie tylko dostał zapalenia spojówek, ale mimo leczenia antybiotykiem przyplątało się także zapalenie płuc, jako powikłanie. Dobrze, że choroba nie zaatakowała naszego maleństwa jeszcze w okresie płodowym, tylko podczas porodu, bo mogło dojść nawet do poronienia. Albo do hipotrofii płodu, czyli opóźnienia jego wzrostu i w związku z tym wadliwego rozwoju dziecka.
Moja żona jest zdruzgotana chorobą naszego maluszka i wyrzuca sobie, że zaniedbała ciążowe badania. Tym bardziej, że na jakimś portalu medycznym wyczytała, że przeciętny człowiek powinien badać się na obecność bakterii chlamydia w organizmie nawet co sześć miesięcy.
– To chyba jednak lekka przesada... – próbuję ją stopować. – Poza tym twój lekarz prowadzący ci tego nie przepisał.
– Ty nawet nie wiesz, że w Polsce zakażona jest aż jedna czwarta młodzieży! – gorączkuje się tymczasem Aneta, zastanawiając się, od jakiego czasu mogła być chora.
Jest mi żal żony, bo czuje się winna, a tymczasem jednego jestem pewny – to nie ona, lecz ja przyniosłem to świństwo do naszego życia! Musiałem się zarazić od którejś z moich kochanek, w końcu jak idiota pieściłem się z nimi bez prezerwatywy, zakładając ją tylko podczas ostatecznej akcji.
Zastanawiam się tylko, dlaczego los jest tak niesprawiedliwy, że pokarał za moje grzechy Kubusia, a nie mnie. Może to jego zwykła perfidia, bo przecież wiadomo, że kiedy choruje dziecko, najbardziej cierpią rodzice? Będę miał wyrzuty sumienia już do końca życia. Może tylko jednego mnie ta historia nauczyła – nie wystarczy mówić, że coś jest poza naszą kontrolą i silniejsze od nas, trzeba starać się nad sobą panować.
Więcej listów do redakcji:„Wybaczyłam mężowi zdradę, bo przecież ślubowałam mu miłość, wierność i oddanie. Jak mogłabym teraz uciec?”Córka uciekła z domu, bo mąż faworyzował drugie dziecko. „Myślałam, że mnie nie chcecie” - list do redakcji„Pamiętaj, że ON zawsze znajdzie lepszą. Jeśli nie akceptuje twoich niedoskonałości, nie myśl, że nagle mu się odmieni!”