Pani Janeczka była życzliwa innym i wzbudzała sympatię.
– A więc jesteśmy umówione? – uśmiechnęłam się do pani Janeczki, kończąc rozmowę. Sąsiadka była tak miła, że zgodziła się zostać opiekunką naszych dwóch szkrabów: 5-letniego Antosia i 3-letniego Stasia.
– Przynajmniej masz gwarancję, że dzieci są pod dobrą opieką – zapewniał mnie Karol, mój mąż.
Mieszkaliśmy w kamienicy już dwa lata i rzeczywiście, z panią Janeczką od początku pozostawaliśmy w znakomitych stosunkach. Elegancka, zawsze uśmiechnięta i życzliwa innym, z miejsca wzbudzała sympatię.
– Proszę się nie martwić, pani Ewuniu. Dam sobie radę – musiała wyczuć moje obawy, gdy pierwszego ranka wychodziłam do pracy. – Mam w końcu spore doświadczenie – dodała. – Wychowałam przecież trójkę własnych dzieci…
Na szczęście, już wcześniej uprzedziłam panią Janeczkę, że chłopcy są wyjątkowo energiczni i ciekawi świata.
– Przecież to zdrowe dzieciaki, to jakie mają być? Będę miała oczy naokoło głowy – roześmiała się.
Z duszą na ramieniu przesiedziałam do trzynastej, w końcu nie wytrzymałam i zadzwoniłam.
– Poszaleliśmy i teraz chłopaki mają drzemkę – usłyszałam ściszony głos pani Janeczki.
A kiedy wróciłam do domu, oniemiałam. Mieszkanie lśniło, z fotela gdzieś zniknęła sterta rzeczy do prasowania… A chłopcy, kiedy się obudzili, zadowoleni jak nigdy, opowiadali mi, co robili.
– Bawiliśmy się w Indian, śpiewaliśmy piosenki i ciocia czytała nam bajeczki – wymieniali jednym tchem.
– Pani Janeczko, jest pani niesamowita! – z wdzięcznością ucałowałam starszą panią. – Ale z tym sprzątaniem i prasowaniem, naprawdę, nie trzeba było… Ile się należy? – zapytałam.
Pani Janeczka oburzyła się:
– Niech pani nie gada głupstw. Ja jestem dobrze zorganizowana, a po co pani ma jeszcze harować w domu?
Niezwykła kobieta! Bezinteresowna i życzliwa innym – byłam zdumiona, że w naszych zabieganych i bezwzględnych czasach są jeszcze tacy ludzie.
Przez pierwszych kilka miesięcy wszystko układało się w najlepszym porządku. Staś i Antoś wprost przepadali za opiekunką. Któregoś dnia, kiedy rozmawiałyśmy, pani Janeczka nachyliła się, żeby mi coś powiedzieć. W tym momencie poczułam, jakby… zapach alkoholu. Czyżby ona… – myśl, która zrodziła się w mojej głowie, po chwili wydała się tak absurdalna, że nawet jej nie dokończyłam.
Jednak trzy dni później sytuacja się powtórzyła. Tym razem zebrałam się na odwagę:
– Pani Janeczko – zaczęłam, patrząc jej czujnie w oczy. – Hmmm… Nie wiem, jak o to zapytać, ale… – zawiesiłam głos i po chwili wypaliłam:
– Czy pani piła jakiś alkohol?
Sekundę później żałowałam swojej podejrzliwości. Pani Janeczka zrobiła się czerwona jak piwonia. Wyraźnie ją zatkało, z trudem łapała oddech. Kiedy wreszcie mogła mówić, nie kryła oburzenia:
– Pani Ewuniu! Jak pani może podobne rzeczy… mnie, starszej kobiecie… – wstała i z godnością zaczęła się przemieszczać w stronę drzwi.
Dużo mnie kosztowało, żeby przyjęła gorące przeprosiny. Wiłam się przed nią jak piskorz, świadoma grubego nietaktu, jaki popełniłam. Szczęśliwie, dała się w końcu przebłagać. Przyrzekłam, że nie będę nigdy więcej podejrzewała jej o jakieś bezeceństwa.
– Proszę sobie zapamiętać, że ja nie jestem jakąś pijaczką – zakończyła pani Janeczka z przyganą w głosie.
Było mi głupio, że skrzywdziłam niewinną kobietę i nawet słowem nie wspomniałam mężowi, co zaszło. Modliłam się tylko, by to sąsiadka czegoś nie chlapnęła, ale wyraźnie i jej zależało na tym, żeby jak najszybciej to nieporozumienie odeszło w niepamięć…
A któregoś dnia pani Janeczka sama mnie uprzedziła:
– Pani Ewuniu, trochę bolało mnie serce i wzięłam krople – zawiesiła głos.
Gdybym wtedy wiedziała, że nieszczęście jest o krok…
Tamtego dnia wróciłam wcześniej do domu. Od progu zauważyłam, że w mieszkaniu panuje podejrzana cisza. „Pewnie chłopcy śpią” – pomyślałam. „Ale w takim razie gdzie jest pani Janeczka?”. Na palcach zakradłam się do pokoju gościnnego i oniemiałam. Na kanapie, z uchylonymi ustami i głową odchyloną w tył, spała w najlepsze opiekunka. Od czasu do czasu pochrapywała miarowo. A chłopcy? Siedzieli na podłodze, cichutko jak trusie, wyraźnie czymś zajęci tak bardzo, że zapomnieli o bożym świecie. Na stoliczku i wokół niego walały się jakieś papiery, kredki i kolorowe, nieduże cukierki…
– Co robicie? – zapytałam.
– Bawimy się w doktora – Staś był tak zabsorbowany zabawą, że nawet na moment jej nie przerywał.
Jezus, Maria. To nie są cukierki. Oni dorwali się do apteczki – dotarło do mnie, kiedy zobaczyłam po-rozrzucane na dywanie opakowania.
– Pani Janeczko. Co się tutaj dzieje?! – krzyknęłam, ale ona jakby nie słyszała. Nachyliłam się i… tak, teraz byłam już pewna. Ta kobieta piła. Nie było czasu na budzenie jej i przeprowadzenie śledztwa. Liczyła się każda sekunda. Migiem pozbierałam wszystkie pudełka i wrzuciłam je do torby.
– Chłopcy, ile zjedliście tych tabletek? Dużo? – czułam, jak ogarnia mnie coraz większa panika.
– Nie wiem… – Antoś wzruszył ramionami. – Ale one były dobre, takie słodziutkie… – dodał.
Jak burza wpadłam do prywatnej przychodni, niedaleko naszego domu. Wolałam nie ryzykować czekania w kolejce u lekarza rejonowego…
Dzieciom zrobiono płukanie żołądka. Na szczęście, najadły się tylko lekarstw przeciwko bólowi gardła i witamin.
– Miała pani szczęście – usłyszałam od doktora. Tyle to i ja wiedziałam. Teraz pozostawało tylko rozliczyć panią Janeczkę…
Było jasne, że dzieci same sięgnęły po lekarstwa – pod szafką wciąż stał taboret.
– Czy pani sobie zdaje sprawę z tego, co się stało? – nie panowałam nad sobą. – Za takie rzeczy idzie się do więzienia. W dodatku, okłamywała mnie pani przez cały czas. Przecież pani pije, i to często.
– Tylko kieliszeczek, dwa dziennie – nieodpowiedzialna sąsiadka miała jeszcze czelność się bronić. Zaklinała, żebym nie robiła afery z tego, co się stało.
– Dzięki Bogu, dzieci żyją! – zgromiłam ją. – Ale jestem pewna, że gdybym przyszła później… Rozumie pani chyba, że w tej sytuacji naszą znajomość uważam za zakończoną. I proszę się cieszyć, że nie wy-ciągam żadnych konsekwencji z pani skandalicznego postępowania.
Od tej afery minęło pół roku. Wciąż jestem wściekła na panią Janeczkę. Nasze kontakty bardzo się ochłodziły – ograniczyłam je tylko do zdawkowego powitania, kiedy przypadkiem się spotkamy. Już nigdy nie powierzę swoich dzieci komuś obcemu – postanowiłam zaraz po tym nieszczęśliwym wypadku. Teraz moja mama przyjechała do nas z drugiego końca kraju i to ona zajmuje się wnukami. Jej ufam bezgranicznie…
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”