„Zbudowaliśmy wymarzony dom, ale co dalej? Budzę się w nocy oblana potem, że nie damy rady spłacić kredytu”

Szef mnie krytykuje, a klienci upokarzają fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Patrzyłam w ciemność, serce mi galopowało, a ja myślałam: nie damy rady, zbankrutujemy, wylądujemy pod mostem, odbiorą nam dzieci. Wzięłam głęboki oddech i przytuliłam się do szerokich pleców mojego regularnie posapującego męża. Czy warto było? Już sama budowa skończyła się dla nas prawie rozwodem…”.
/ 20.12.2022 09:15
Szef mnie krytykuje, a klienci upokarzają fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Obudziłam się w środku nocy zlana zimnym potem. Atak paniki. Patrzyłam w ciemność, serce mi galopowało, a ja myślałam: nie damy rady, zbankrutujemy, wylądujemy pod mostem, odbiorą nam dzieci. Wzięłam głęboki oddech i przytuliłam się do szerokich pleców mojego regularnie posapującego męża. Biło od niego ciepło i spokój, jakaś magiczna moc.

Czerpałam więc tę siłę, powoli się uspokajając

Kiedy moje serce zabiło rytmem zgodnym z jego sercem, już znowu było dobrze… Decyzja o budowie domu wprawiła mnie niemal w stan euforii. Wiele przygotowań, nocy przegadanych przy kuchennym stole, przymierzania się, sprawdzania zdolności kredytowej – i oto nasze marzenie miało się spełnić. Byłam taka szczęśliwa! Dusza we mnie śpiewała: będę miała dom, własny dom! Wyobrażałam sobie nasze dzieci bawiące się w ogrodzie, biegającego wokół nich psiaka, nas pijących kawę pod parasolem na tarasie, dni pełne słońca… Co ja wtedy wiedziałam o życiu? Mnie się tylko dużo wydawało.

Pierwsze problemy pojawiły się już przy zakupie działki. Godzinami tkwiłam w otchłaniach internetu, żeby dowiedzieć się, co trzeba sprawdzić i jak zweryfikować, żeby nie wtopić. Zbadałam, czy dociągną nam prąd, jak tam z wodą, czy gmina ma pojęcie, że dojazd do posesji jest utrudniony i pomaga zimą. Jednej tylko rzeczy dowiedziałam się dopiero po zmianie wpisów w księgach wieczystych – mianowicie że gdy zamierzasz wybudować dom w górach, na upatrzonej działce powinnaś spędzić cały dzień. Góry są kupą kamieni, która… zasłania słońce. Poniewczasie pojęłam, że trzeba będzie zmienić lokalizację budynku na działce. No chyba że zechcemy mieszkać w ciemnej norze… Nie chcieliśmy. Architekt rwał włosy z głowy, a urzędnicy nie ułatwiali. Dom to nie klocek, który można przestawić z jednego miejsca na drugie.

Tymczasem bank naciskał. Kredyt hipoteczny na budowę domu wymaga dużej konsekwencji i pilnowania tempa prac. Jakich prac, ja się pytam?! Tkwiliśmy po uszy w fazie projektów i zezwoleń, kasa leciała nie wiadomo na co, czasu nie było wcale, bo tu praca, tam urzędy, ewentualnie biuro architektoniczne. Lekcji z dziećmi nie było komu odrobić, o rozrywkach zapomnieliśmy całkowicie, a to dopiero było preludium!

W co myśmy się wpakowali?!

Nie mieliśmy chwili spokoju, wciąż w pędzie, sytuacja napięta, więc oczywiście zaczęliśmy się kłócić. Rozwód zawisł na włosku. Zrozumiałam, że albo zreformujemy cały plan, albo nasze małżeństwo nie przetrwa – i co nam wtedy po domu? Na szczęście w kryzysie wyszło na jaw, że rodzina dla nas obojga stanowi wielką wartość, więc znów usiedliśmy nocą przy stole w kuchni i rozpoczęliśmy planowanie. Tym razem, bogatsi o doświadczenia, spisywaliśmy również, jak podzielić się pracą, żeby zadbać o równowagę psychiczną każdego z nas, a także o dobro dzieci, na których cała sytuacja zaczęła odciskać swoje piętno.

Nie obyło się bez wyrzeczeń, bo renegocjacja warunków kredytu mocno uderzyła nas po kieszeni. Ale przy pomocy doradcy wszystko zostało ogarnięte i głód przestał zaglądać nam w oczy. Mogliśmy odetchnąć i zrobić przerwę na regenerację, z czego skorzystaliśmy skwapliwie, wyjeżdżając na weekend do przyjaciół. Bardzo u nich odpoczęłam – mieli dzieci w wieku podobnym do naszych, co zapewniło całej czwórce zajęcie i święty spokój ich rodzicom. Odłożyliśmy na bok temat domu, zajmując się wspominkami ze wspólnej przeszłości

Pamiętaj, że zawsze możecie do nas przyjechać – szepnęła mi do ucha Martyna przy pożegnaniu.

– Dziękuję – odpowiedziałam i poczułam wielką wdzięczność dla ich taktu i umiejętności powstrzymania się zarówno od pytań, jak i od komentarzy. – Gdyby sytuacja się zaogniła, podrzućcie do nas dzieciaki na tydzień lub dwa. Wam będzie łatwiej, a i one nie będą musiały patrzeć, jak skaczecie sobie do gardeł.

Skąd wiesz, że skaczemy?

Uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

– Bo też budowaliśmy dom – wyjaśniła. – Dacie radę. Tylko się wcześniej nie pozabijajcie.

Kolejne miesiące przepełnione były harówką

Dzięki niebiosom nie dawaliśmy się zbytnio ponosić emocjom i oboje pamiętaliśmy o wzajemnym szacunku, choć czasem bywało naprawdę ciężko. Zdobyliśmy też nowe szlify i ujawniliśmy zdolności, których żadne z nas się po sobie nie spodziewało. Na przykład okazało się, że ja mam smykałkę do elektryki, a małżonek jest wybitnym negocjatorem – gdyby nie on, chyba zatłukłabym kijem kilku pracujących dla nas „fachowców”

Wreszcie dom stanął, a my podjęliśmy decyzję o przeprowadzce przed całkowitym wykończeniem wnętrza. Zaczęło nas ciągnąć do tego specyficznego klimatu, jaki panował w nowym miejscu. Mieszkanie nagle zrobiło się za ciasne, brakowało nam przestrzeni i ciszy, której próżno szukać w dużych miastach. Przy tym jesień już się rozkręcała i myśl, że przesiedzimy tu kolejną zimę – brnąc po kostki w mokrej i brudnej brei, która przypominała, że ta pora roku zawsze zaskakuje drogowców – wydawała się naprawdę nieznośna. Pakowanie całego dotychczasowego życia i sama przeprowadzka zasługują na osobną opowieść. Jak to się właściwie dzieje, że człowiek obrasta w tyle rzeczy?! Jakby się te klamoty same mnożyły po kątach. Dokonywałam selekcji na bieżąco, wyrzucając dziesiątki całkowicie idiotycznych „przydasiów”. I zmierzyliśmy się wreszcie z tą przykrą prawdą, że ślubnej marynarki mój mąż nie dopnie za chińskiego boga, a do spodni ewentualnie wciśnie jedną nogę. Mężuś protestował, a jakże, upierał się, że garnitur jest jeszcze dobry i wystarczy, by na miesiąc zrezygnował z piwa i czipsów, ale wyśmiałam go serdecznie i bezlitośnie zarazem, zaś garnitur spakowałam i wyniosłam.

Podobnie rzecz się miała z wieloma przedmiotami należącymi do męża i dzieci. Ja sama dużo lżejszą ręką pozbywałam się staroci – czułam, że nadszedł czas na zupełnie nowe rozdanie. Pierwszą noc w nowym domu spędziliśmy jak dzicy. Nie starczyło nam już sił na rozpakowywanie – zrobiliśmy tylko kolację i padliśmy jak nieżywi na te wszystkie wory z rzeczami.

Obudziłam się bardzo wcześnie

Słońce zaglądało nam w okna i poczułam nieprzepartą ochotę, by wyjść z domu. Zwlekłam się więc z posłania, poczłapałam do kuchni i zaparzyłam sobie kawę. A potem wciągnęłam na stopy grube skarpety, opatuliłam się swetrem, złapałam walający się po podłodze koc i wyszłam na taras. Usiadłam wprost na pachnących jeszcze deskach i… zatonęłam w zachwycie. Widok był olśniewający… Nad górami wstawało słońce. Przestrzeń, czerwień i złoto jesieni zapierały dech w piersiach. Gapiłam się i nie piłam kawy, bo gardło miałam ściśnięte wzruszeniem. Czułam, że oto znalazłam swoje miejsce na ziemi. Warto było, cholera, przecierpieć te wszystkie trudności, odbyć boje niemal na śmierć i życie, zniszczyć sobie paznokcie. Nawet nie zauważyłam, kiedy przysiadł się do mnie mąż.

– Pięknie – raczej stwierdził, niż zapytał.

Warto było – powiedziałam. – Jeszcze trzydzieści lat spłacania kredytu i to wszystko będzie nasze – zachichotał.

Spojrzałam na niego i poczułam, że bardzo chcę go pocałować. Więc to zrobiłam.

– Na zawsze – powiedziałam, kiedy odzyskałam dech.

– Na zawsze.

I to „na zawsze” jest w trakcie, i jest pięknie, co nie znaczy, że czasem nie budzę się w nocy spanikowana. Bo gdybyśmy oboje stracili pracę… Tfu, tfu, odpukać w niemalowaną deskę. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA