„Zazdrościłam przyjaciółce rozwodu. Ma kasę i kochanków na skinienie, a ja? Fajtłapę, który rozstawia mnie po kątach”

wściekła żona fot. Adobe Stock, JackF
„Nie było pieniędzy i czasu. Potem przyszła przeprowadzka do miasta, która może by i coś zmieniła, ale zaraz wyszłam za mąż, zaszłam w jedną, drugą ciążę i skończyły się marzenia”.
/ 17.01.2023 20:30
wściekła żona fot. Adobe Stock, JackF

Zawsze chciałam nauczyć się tańczyć. Prawdziwe, niezrealizowane marzenie. Od dziecka wpatrywałam się w telewizor, jak tylko pokazywali konkursy. Jakoś tak jednak wyszło, że sama nigdy na żaden kurs nie poszłam. Urodziłam się na wsi, a tam – wiadomo – jest więcej ważniejszych zajęć niż taniec.

Nie było pieniędzy i czasu. Potem przyszła przeprowadzka do miasta, która może by i coś zmieniła, ale zaraz wyszłam za mąż, zaszłam w jedną, drugą ciążę i skończyły się marzenia. Wróciły, jak dzieci dorosły i znów miałam trochę czasu dla siebie. Pracowałam, więc i pieniądze były. Niewiele, lecz na zajęcia tańca dało się odłożyć. Zdecydowałam się! Tyle teraz mówią – choćby w telewizji, w programach śniadaniowych – że dojrzały wiek to czas na powrót do niezrealizowanych marzeń.

Problem tylko z partnerem…

Weszłam do pokoju, spojrzałam na męża rozwalonego w fotelu z pilotem w ręce i już wiedziałam, że to sprawa beznadziejna. Ale spróbowałam.

– Gieniu…

Cisza. Siedzi i pstryka kanałami.

– Gieniu, a może zapisalibyśmy się razem na kurs tańca?

Spojrzał w moją stronę, ale już to jego spojrzenie nie zwiastowało niczego dobrego.

– Krycha, nie mówisz poważnie…

– No mówię, Gieniu, mówię. Wiesz, że zawsze marzyłam. Tutaj niedaleko, u nas w domu kultury, zaczynają się zajęcia dla takich ludzi w naszym wieku. Załapalibyśmy się, sprawdzałam. Niedrogo… – przymilałam się, choć mąż z domu wychodził albo do pracy, albo po piwo.

– Nie, no gdzie! – stęknął. – Przecież ja mam robotę.

– Ale to po pracy!

– Po pracy to ja jestem zmęczony. O! Nie widać? – pokazał na siebie, jak leży rozparty w fotelu, a ja zachichotałam.

Może i był zgnuśniały, ale resztki poczucia humoru jeszcze się w nim tliły.

– Sama idź!

– Jak sama. A z kim będę tańczyła?

– No ja wiem… na sucho, kroków się nauczysz po prostu. Dobra, nie zawracaj głowy już. Oglądam, przecież widzisz.

I tak się nasza rozmowa skończyła. Smutno mi było przez kilka dni, ale pomyślałam, że tyle razy, tyle lat się powstrzymywałam, że teraz nie dam się zniechęcić. Całe życie o tym marzyłam! Nie umrę z żalem, że chociaż nie spróbowałam.

Poszłam do domu kultury zapytać, czy samą mnie przyjmą. Powiedzieli, że jak bardzo chcę, to oczywiście. Bo zapisało się kilka pojedynczych osób i będą łączyć w pary. Jak to usłyszałam, to zaraz zatarłam ręce. Mojemu Gieniowi trochę na złość zrobię i zobaczymy, czy będzie zazdrosny.

No i był. Zaraz, jak tylko usłyszał, że będę tańczyła z jakimś obcym chłopem, to się tak nadął, że już dawno go takiego naburmuszonego nie widziałam. Próbował mi nawet zabronić, ale ja powiedziałam, że to moje marzenia są i koniec. Idę. Jak to skwitował? Po swojemu:

– Marzenia srenia. Szesnastka się znalazła! – zadrwił.

Nic nie odpowiedziałam, bo co miałam mu mówić. I tak mnie nie rozumiał. Poszłam. Poszłam i trochę na początku pożałowałam. Owszem, byli ludzie bez par, ale tak jakoś niemrawo zabierałam się do wybrania któregoś z dwóch wolnych panów, że w końcu zostałam na parkiecie tylko ja i jeszcze jedna pani. Instruktorka powiedziała, że nie ma problemu, że na początku będziemy uczyć się kroków bez par i tylko na końcu zajęć poćwiczymy w parach. A my we dwie możemy zamieniać się w prowadzeniu. No i się zmieniałyśmy. Gienek tego jednak nie zrozumiał.

– Padnę zaraz, normalnie padnę.

A ja tylko się uśmiechałam. Wcale nie zamierzałam rezygnować. To było moje marzenie i musiałam się go trzymać. Poszłam na następną lekcję. Tym bardziej że poza tą sprawą z brakiem pary było naprawdę fajnie. Muzyka, kroki, trenerka. Czułam, że to jest mój żywioł.

– Pani ma talent. To widać – powiedziała pod koniec zajęć moja partnerka, Olga; była troszkę ode mnie starsza i bardzo pewna siebie.

– Dziękuję. Pani też… świetnie prowadzi – roześmiałyśmy się obie.

Ona zaproponowała, żebyśmy przeszły na ty. Zgodziłam się.

Dawno nie czułam się tak dobrze

Potańczyłyśmy do końca, potem przebrałyśmy się. Olga dogoniła mnie przy wyjściu i zapytała, czy możemy pójść razem, skoro i tak idziemy w jedną stronę. Jasne. W końcu to była moja nowa koleżanka. Najpierw to ona podpytywała o mnie i o taniec. A po co? A dlaczego?

Opowiedziałam jej wszystko, jak to ze mną było, jak to z mężem teraz jest, a ona tylko ciężko westchnęła, że wszystko to doskonale zna. Okazało się, że jest rozwódką. Jak mi to powiedziała, to chyba musiałam wielkie oczy zrobić, bo się zaczęła śmiać, że wyglądam, jakbym rozwiedzioną kobietę pierwszy raz na oczy widziała. No i – prawdę powiedziawszy – tak było. Przeszłyśmy po tym wyznaniu kilka metrów w ciszy, aż w końcu ona zagadnęła:

– Wiesz co, Krysia? Tu niedaleko, dwa kroki dosłownie, jest fajna kawiarenka. Chcesz, to siądziemy i wszystko ci opowiem.

– Ale…

– Nie martw się. Nie naciągasz mnie na zwierzenia. Chętnie sobie z kimś pogadam. Ja mam czas. No, chyba że ty… – zrobiła zakłopotaną minę.

Przypomniała sobie, że ja męża mam. Widać było, że nie chce mnie wpędzić w kłopoty. Ale ja pomyślałam, że z moim mężem tak źle nie jest, i na kawę po tańcach mogę pójść z koleżanką.

– Nie, spokojnie. Chodźmy. Ale jak ty opowiadasz, to ja stawiam!

Zgodziła się i poszłyśmy. Kawiarenka była, rzeczywiście, bardzo przyjemna. Od razu gdy siadłyśmy, to uświadomiłam sobie, jak dawno nie byłam w takim miejscu. Całe lata. A jak już przynieśli kawkę, to po pierwszym łyku poczułam się jak inny człowiek, jak inna Kryśka. Jakaś taka światowa. A właściwie normalna. Nie kocmołuch od garów, ale człowiek. Od razu wpadłam w lepszy nastrój i Olga chyba to zauważyła, bo uśmiechnęła się tajemniczo.

No i zaczęła opowiadać. Jej historia była wstrząsająca, bo trochę podobna do mojej. Wyszła za mąż jeszcze jak była dziewczyną i nie miała bladego pojęcia o życiu. Potem to codzienne życie ją wciągnęło i przepadła. A wcześniej była bardzo aktywna. Obozy, wycieczki, chór, kółko szachowe. Taki wulkan energii. Ale małżeństwo, jak to małżeństwo, solidnie ją zgasiło. Jedno dziecko, drugie, trzecie, a nawet czwarte miało być, ale poroniła. Praca, dom, dzieci, mąż – ani chwili dla siebie.

Raz ją uderzył, a ona na policję!

Mąż Olgi pracował, nie pił, ale już po pierwszym dziecku przestał zauważać w niej kobietę, a jedynie pomoc domową. Na dobranoc klepał po ramieniu, a zaczepiał tylko po pijaku – a wtedy wiadomo, jakie to wszystko odromantycznione. Akceptowała taką sytuację, bo myślała, że tak musi być, że tak jest wszędzie.

Ale jak dzieci wyszły z domu, to wszystko się pogorszyło. Mąż się zestarzał, skapcaniał do reszty, zrobił się chorobliwie zazdrosny i skąpy. Do tego stopnia, że kazał jej przynosić paragony po każdych zakupach i przeglądał, czy nie przepłaciła. Tam, gdzie widział niegospodarność czy przesadę, to zakreślał czerwonym długopisem i jej pokazywał. No wariat normalnie! A ona, po tym właśnie, jak dzieci poszły z domu, przypomniała sobie, jak wyglądało jej życie przed małżeństwem.

Na początku więc próbowała męża namówić, żeby razem zaczerpnęli życia. Ale on – i ja tę reakcję doskonale znałam – wszystko uznawał za fanaberie, marnotrawstwo i babskie humory. Za wszystko obwiniał telewizję i kolorowe gazety. Że niby „babom w głowach mącą”. Olga i tak poszła.

Zapisała się wtedy na zwykły aerobik. A on wpadł w szał, jak się dowiedział, bo ileż można było to ukrywać. Szalał do tego stopnia, że ją uderzył. Olga nie była jednak jak te bidne kobitki, które z nadzieją na poprawę zostają przy mężach i latami znoszą bicie. Pojechała na policję, zgłosiła sprawę, wyprowadziła się i rozwiodła z nim. Kontaktu do dziś nie utrzymywała.

– No i jak ci teraz? – zapytałam.

– Już mnie dzisiaj pytałaś – zaśmiała się. – Lepiej. Robię bardzo dużo fajnych rzeczy. Taniec to tylko jedna z nich. Jeżdżę w góry z PTTK, chodzę do kina, na wystawy. Tak, tak, wyobraź sobie, że kultury łapię sporo. Opera, teatr. Śmiej się, śmiej! Widzisz, jak fajnie. Z koleżankami do kawiarni. O, tak choćby jak dziś. No i dzieci. Z nimi sporo jestem, wnuki na miasto zabieram. Jestem superbabcia. A wiesz co jest najlepsze? Że sąd mi od tego sknery zarządził alimenty.

– Poważnie?

– Tak, bo jak on pracował, to ja z dziećmi siedziałam, więc musi mi teraz pomagać w utrzymaniu. Kokosów nie ma, ale na różne zajęcia i wycieczki starcza.

– No i on za to płaci! – aż podskoczyłam. – Ten sknera!

– No tak. Tak jest – przytaknęła.

Dopiłyśmy kawę i poszłyśmy do domu. Mąż już na mnie czekał. Siedział w fotelu, jak zwykle, tylko nie miał tej udręczonej i znudzonej miny, co zwykle, a był podenerwowany.

– Co tak długo?! – wykrzyczał z tego swojego fotela, jeszcze jak się rozbierałam w przedpokoju.

– A nic. Z koleżanką poszłam na kawę – odpowiedziałam ze spokojem i nutką prowokacji.

– Na kawę? O tej porze? Znowu się będziesz wierciła całą noc – wypalił, jak weszłam. – Nie dasz człowiekowi pospać przed robotą. Koleżaneczek się zachciało, tańców…

Niesamowita ta Olga, taka silna

Tak mnie zaczepił, no i się zaczęło. A jeszcze jak mu wykrzyczałam w nerwach, że ta koleżaneczka, na którą tak naskakuje, szczęśliwie się rozwiodła, to zaraz się rozdarł wniebogłosy, że droga wolna. Że też mogę tak jak ona mieć dużo wolnego czasu. A potem jeszcze uraczył mnie swoją teorią na temat samotnych kobiet takich jak Olga.

– Tej twojej koleżaneczce to się na mózg rzuca z tymi wycieczkami i galeriami, bo chłopa jej brakuje. Ot, cała tajemnica! – burknął i poszedł do przedpokoju. – Idę po piwo, bo się skończyło. Zrób jakąś kolację – rzucił i poszedł.

A ja miałam satysfakcję, bo widziałam, że go ubodło. I dobrze, bo miało. Kolejne dwa dni minęły między nami tak trochę ciszej. Jakoś mniej się do siebie odzywaliśmy niż zazwyczaj. Czuć było napięcie. Nawet gruboskórny Gienek je czuł, bo chodził drażliwy jak nie wiem co. Na tańcach opowiedziałam całą naszą kłótnię Oldze. A właściwie po tańcach, bo poszłyśmy znów na kawę. Jakoś tak potrzebowałam się zwierzyć i opowiedziałam jej wszystko. Nawet to, że Gienek wykrzyczał, że jej chłopa brakuje.

Trochę za chwilę pożałowałam, ale ona mnie uspokoiła, że nieraz słyszała, że tak faceci o niej mówią. No więc zapytałam ją, jak to u niej w ogóle z chłopami jest. Czy jakiegoś ma? Ale mnie zaskoczyła. Okazało się, że ona sobie nieźle radzi. Że jak nie ma obrączki, to dopiero są amory. Boże, nawet mi o grze wstępnej coś tam opowiadała, tylko że ja z wrażenia mało co rozumiałam.

– A gdzie ich poznajesz? – zapytałam o mniej intymny aspekt sprawy.

– Różnie. A to na tych wycieczkach, a to w klubach dla samotnych, ale to ostatnio już rzadziej, bo przecież mamy internet!

– I w internecie też?

– Też!

Niesamowita ta Olga

Naprawdę nie mogłam uwierzyć, że kobieta w moim wieku może być taka odważna i taka niezależna. Zaimponowała mi. No i nastawiła odpowiednio. Kiedy więc wróciłam do domu, to mimo że poważnie spóźniona, weszłam z podniesioną głową. A co! Gienek od razu zauważył. No i nie omieszkał skomentować.

– Co? Znowu ci baba bez chłopa mózg wyprała? – powiedział z drwiną i krzywym uśmieszkiem.

– Żebyś ty wiedział, ile ona ma chłopów, to tak głupio byś nie gadał – odgryzłam mu się na całego.

Poczerwieniał.

– I ty się z taką zdzirą zadajesz?! Ładnie, ładnie. Nie myślałem, że taką żonę sobie biorę. Nie myślałem…

– A ja to niby wiedziałam, że idę za takiego leniwego capa?

Zamarł. Ja też. Staliśmy tak chwilę w ciszy, aż w końcu on wstał. „Matko jedyna” – pomyślałam, jak szedł w moją stronę, bo stanęła mi od razu w głowie opowieść Olgi.
Ale nie. Minął mnie, ubrał się w przedpokoju i wyszedł. A ja się, oczywiście, popłakałam.

Kolejne dwa dni między tańcami znów minęły w ciszy. Gienek nawet ze mną nie spał. Ścielił sobie na kanapie w pokoju. Było mi bardzo smutno, bo nie znosiłam, jak się kłóciliśmy. On zresztą też – mimo wszystkich swoich wad – nie należał do ludzi, którzy lubią się kłócić. Sytuacja była więc wyjątkowa. Dwa dni bez jednego zdania między nami. To nie zdarzało się zwykle.

Dlatego na tańce szłam z ciężkim sercem. Przecież to przez te zajęcia się wszystko zaczęło. Szłam przygnębiona, ale jak już doszłam pod dom kultury, to odzyskałam trochę animuszu. W końcu teraz przede mną godzina nauki tańca. Coś, o czym zawsze marzyłam. Tak sobie myślałam, wchodząc, dopóki go nie zobaczyłam.

Najpierw zdębiałam i nie wiedziałam, co myśleć, a potem mało co nie padłam trupem. Pod salą stał Gienek. Uśmiechałam się do ludzi, których już poznałam, sztucznie i nieśmiało, i przebijałam przez ten tłumek do męża. W końcu stanęłam przed nim. Najpierw na niego popatrzyłam, ale jego twarz nic nie wyrażała.

Bałam się najgorszego. Nie chciałam robić afery na głos, więc zdążyłam syknąć tylko: „Po co tu przyszedłeś?”, ale on nic nie odpowiedział, tylko się głupkowato uśmiechnął. Wtedy przyszła instruktorka.

Ja jednak zatańczę ze swoim mężem

– Dzień dobry, pani Krysiu. To pewnie małżonek – domyśliła się.

– No tak, mąż. A skąd pani wie?

– Ano tak… Bo ja zapomniałam, że to niespodzianka jest – dziewczyna zaśmiała się lekko.

– Niespodzianka? – dopytywałam.

– No, panie Eugeniuszu, niech pan w końcu powie żonie!

– Bo ja nie przyszedłem popatrzeć, Krysiu. Przyszedłem tańczyć. Pani się zgodziła, żebym dołączył… – uśmiechnął się tak jakoś dziwnie.

Wyraźnie był stremowany. Coś mi tu nie pasowało. Ale nie mogłam przecież tego powiedzieć głośno. Zresztą instruktorka otworzyła salę i wszyscy zaczęliśmy wchodzić. Pojawiła się też Olga. Zdążyłam tylko pomyśleć, że będzie niezły bigos, a oni oboje już stali koło mnie.

– Dzień dobry, panu, a pan to kto? – zapytała Olga.

No teraz wybuchnie, teraz zrobi awanturę…

– A mąż tej pani – Gienek ukłonił się lekko, ale wyszło mu to tak niezgrabnie i sztucznie, że aż mi się śmiać zachciało.

Co on wyprawia?

– I pan teraz będzie z Krysią tańczył? – Olga też się uśmiechnęła.

– Tak. Ja.

– A może spytajmy ją z kim woli?

– No wie pani co? Przecież to oczywiste, że z mężem… – odezwał się Gienek i popatrzył na mnie.

Olga mrugnęła do mnie ukradkiem. Cały czas grała, żeby tego mojego Gienka trochę jeszcze pomęczyć.

– Wybacz, Oleńko, ale zatańczę z mężem – odpowiedziałam.

Gienek był tragicznym tancerzem, więc tego dnia niczego nowego się nie nauczyłam. Ale z drugiej strony zerkałam na Olgę, która tego dnia musiała ćwiczyć sama, i choć wiedziałam, że wyniesie z lekcji znacznie więcej niż ja, to wcale jej nie zazdrościłam. Niezależność niezależnością, ale dobrze mieć kogoś bliskiego przy sobie. Choćby nawet takiego upartego osła jak mój Gienek.

– Lewą, Gienek, teraz lewą… – poprawiałam go co rusz.

A w duchu dziękowałam Bogu, że ten dość korpulentny fajtłapa ma jeszcze resztki rozsądku i wie, kiedy powinien ustąpić kobiecie. No i że mnie kochaBo przecież dla tańca tu nie przyszedł na pewno.

Czytaj także:
„Przez chorobę stałam się marudną starą jędzą. Nie dziwię się, że rodzina chciała się mnie pozbyć. Zrozumiałam to w sanatorium”
„W sanatorium spotkałem kochankę ze snów. Uwodziła, a ja latałem z wywieszonym jęzorem. Za późno odkryłem, że to brudna gierka”
„Naraziłem swoje małżeństwo dla zabawy w sanatorium. Gdy tylko wróciłem, żona odebrała telefon od jednej z moich panienek”

Redakcja poleca

REKLAMA