„Zażądałam, żeby rodzina pozbyła się swoich rzeczy, a sama gromadziłam na potęgę. Żyjemy jak śmieciarze”

Dawna miłość powiedziała mi, że lepiej jej beze mnie fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Kolejny tydzień upłynął mnie i mojej rodzinie pod znakiem zaawansowanych negocjacji. Ja żądałam, żeby harmoszka zniknęła wreszcie z łazienki, a potem z dużego pokoju, mąż narzekał, że gofrownica zajmuje za dużo miejsca. Lalki Asi walały się po całym pokoju i tu zgodnie żądaliśmy od córki pozbycia się ich. Nikt nie chciał ustąpić”.
/ 25.02.2023 11:15
Dawna miłość powiedziała mi, że lepiej jej beze mnie fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

– Mamy jeszcze kompot? – krzyknął Konrad z kuchni; przygotowywaliśmy niedzielny obiad, ja nakrywałam do stołu, mąż pilnował garnków.

Odkrzyknęłam, że pójdę sprawdzić, i zeszłam do piwnicy. Konrad dogonił mnie w połowie schodów. Przypomniało mu się, że trzeba jeszcze wziąć ogórki kiszone.

– O, jest, ale to chyba ostatni – oznajmiłam, odwracając się od półki z przetworami, czy raczej obecnie z pustymi słoikami. – Ogórki się skończyły, trzeba będzie zrobić marchewkę z jabłkiem… Konrad, musimy wyrzucić część tych słoików, przecież my nigdy nie robimy tylu przetworów! I te stare podręczniki dzieci też! Tu się nie ma jak ruszyć!

Mąż jednak mnie nie słuchał

Stał tyłem, koncentrując się na czymś leżącym na podłodze. Podeszłam i zobaczyłam, że to jego stary akordeon. Właściwie trudno nawet powiedzieć, że „zobaczyłam”, po prostu domyśliłam się, że instrument tam jest, po fragmencie wystającym spod sterty innych rzeczy.

– Ciągle to trzymasz? – zdziwiłam się. – Trzeba wyrzucić. Ał! Co to?

Syknęłam, bo w ciasnocie uderzyłam się biodrem o coś twardego. Odruchowo pochyliłam się, żeby pomasować bolące miejsce, i w tym momencie zrzuciłam niechcący coś, co zabrzęczało metalicznie. Nim to podniosłam, z półki nad głową Konrada zleciało inne pudełko z grzechoczącą zawartością.

– Dosyć tego! – krzyknęłam ze zniecierpliwieniem. – Tu jest za dużo rzeczy! Trzeba zrobić porządek. Wiosna idzie, akurat jest okazja.

Ale mąż mnie zignorował. Wytrwale odgruzowywał swój akordeon, wzniecając przy tym tumany kurzu. Zaczęłam prychać i machać rękami, a kiedy przyszło mi do głowy, że część tego kurzu to pewnie pajęczyny, niemal wpadłam w panikę. Odskoczyłam, poruszając lawinę starych magazynów z przepisami kulinarnymi, które kiedyś namiętnie zbierałam. Sapnęłam ze złością, ale mój wzrok padł na numer z 2001 roku, gdzie na okładce była kaczka po portugalsku. Pamiętam, że zrobiłam ją raz, na święta, i oczywiście nie przepisałam receptury, a później nie umiałam jej odtworzyć. Rany, ileż ja się tego przepisu naszukałam w internecie! Nic! Polskojęzyczny internet nie słyszał o kaczce po portugalsku! I właśnie odzyskałam ową bezcenną recepturę. Nagle tuż nad moim uchem rozległo się żałosne popiskiwanie.

Podskoczyłam przerażona

To Konrad założył sobie pasek od akordeonu na szyję i zaczął wciskać klawisze. Każde naciśnięcie powodowało wydobywanie się z pudła koszmarnych dźwięków oraz jeszcze paskudniejszych obłoków kurzu.

– Przestań! – wrzasnęłam. – Od razu możesz to wynieść na górę, prosto do śmietnika. I przy okazji jeszcze tę twoją kurtkę motocyklową.

Nawet nie wiedziałam, że ona tu leży.

– W życiu tego nie wyrzucę! – zaprotestował stanowczo mój mąż. – Właśnie sobie uświadomiłem, że zawsze bardzo lubiłem muzykować. Zabieram akordeon na górę, wyczyszczę go i przypomnę sobie parę melodii. A w skórzaną kurtkę jeszcze spokojnie się wcisnę, zobaczysz.

Teraz ja się sprzeciwiłam. Przypomniałam mu, że na harmoszce nigdy nie opanował nawet „Sto lat”, fałszował okropnie i nikt nie chciał go słuchać. Dlatego instrument wylądował w czeluściach piwnicy. A skóra była w opłakanym stanie. Nie mówiąc już o tym, że od czasów studiów mojemu mężowi przytyło się ładnych kilka kilogramów, i nie było mowy, żeby suwak w kurtce się dopiął. Wysłuchał mnie spokojnie, a potem odrzekł, że on wyrzuci swoje rzeczy, jeśli ja się pozbędę „tego”. „To” było triumfalnie wyciągniętą zza pleców gofrownicą. To właśnie ona spadła przed chwilą na podłogę.

– O, moja gofrownica… Nie, nie możemy jej wyrzucić, ona jest jeszcze dobra – zaprotestowałam.

– W takim razie pozbądź się tej makulatury – Konrad wskazał na stos gazetek z przepisami. – Od lat do nich nie zaglądałaś, zresztą wszystko dzisiaj masz w internecie. To śmieci!

– Nieprawda! – zacisnęłam dłoń na okładce pisma z kaczką po portugalsku. – To oryginalne, nigdzie indziej niepublikowane przepisy. Zabieram je na górę, żeby poczytać.

Odpowiedziało mi teatralne przewracanie oczami

Konrad uznał moją chęć czytania starych gazetek za dziwactwo, a ja roześmiałam się, że mówi to facet z harmoszką na szyi. Sprzeczaliśmy się jeszcze kilka minut, aż przybiegła do nas nasza córka, Asia. Zawiadomiła nas, że makaron się rozgotował, zupa przypaliła, a kot ukradł jednego surowego kotleta. Chyba chciała dodać jeszcze jakieś nieszczęście, kiedy nagle jej wzrok padł na pudło z napisem „Lalki”. Sekundę później nasza osiemnastoletnia córeczka wyciągała z pudełka kolejną gołą Barbie z potarganymi włosami. Niektóre miały na sobie ubrania i te odkładała na bok. Trochę mnie to zaniepokoiło. Zapytałam, co to niby za selekcja, a rozpromieniona Asia oznajmiła, że zamierza zabrać lalki na górę.

– Założę kolekcję! – obwieściła radośnie. – Kolekcjonerskie Barbie ludzie kupują za grube pieniądze. Odświeżę je wszystkie i będę czekać, aż nabiorą większej wartości.

Z rozpaczą jęknęłam, że nie mamy żadnych „kolekcjonerskich” lalek. Wszystkie kupowałam w supermarketach. I to fatalny pomysł, żeby zabierać rzeczy z piwnicy do domu. Moim zdaniem jedynym miejscem, gdzie zawartość piwnicy mogła trafić, był śmietnik. Kiedy Asia to usłyszała, chwyciła za coś, w czym rozpoznałam moją starą prostownicę do włosów, i powiedziała, że owszem, zostawi w spokoju lalki, jeśli ja pozbędę się tego sprzętu.

– Od pięciu lat nosisz krótkie włosy – wytknęła mi. – Po co więc trzymasz prostownicę?

Wydukałam, że zawsze przecież mogę zmienić koncepcję fryzury i wtedy prostownica się przyda, ale natknęłam się jedynie na szydercze spojrzenia męża i córki. Wróciłam na górę z plikiem gazetek kulinarnych oraz poczuciem klęski. Konrad wstawił akordeon do łazienki, żeby go potem wyczyścić. Asia bez ceregieli rozebrała swoje lalki i wrzuciła je do miski z wodą. Skórzana kurtka motocyklowa zawisła w przedpokoju, rozsiewając nieciekawy zapach i gniotąc mój wiosenny płaszcz, a na blacie stanęła gofrownica.

O kompocie wszyscy zapomnieli

Kolejny tydzień upłynął mnie i mojej rodzinie pod znakiem zaawansowanych negocjacji. Ja żądałam, żeby harmoszka zniknęła wreszcie z łazienki, a potem z dużego pokoju, mąż narzekał, że gofrownica zajmuje za dużo miejsca, i nie ma gdzie kroić warzyw. Lalki Asi walały się po całym pokoju i tu zgodnie żądaliśmy od córki pozbycia się ich. Nikt nie chciał ustąpić.

– Kłiii, kłiii – rozlegało się raz po raz, ilekroć Konrad usiłował udowodnić nam, że wciąż czuje namiętność do muzyki akordeonowej.

Ja z kolei ostentacyjnie czytałam stare gazetki, a raz zrobiłam gofry. Wyszły spalone na zewnątrz i półsurowe w środku. Nikt ich nie tknął.

– Dobra, musimy jakoś to rozwiązać – oznajmiłam w końcu rodzinie. – W sobotę wszyscy idziemy do piwnicy. Każdy dostaje jedno pudło i ma je zapełnić swoimi starymi rzeczami. Od razu zapowiadam: nie ma znoszenia rzeczy do mieszkania! Można zostawić jedną rzecz, ale za to trzeba wyrzucić inną. Każdy musi oddać zapełnione pudło. Zgoda?

Pomysł zyskał aprobatę i przez całą sobotę sprzątaliśmy piwnicę. Oczywiście każde z nas znalazło tam dziesiątki „skarbów”, z którymi nie chciało się rozstać, ale zasady to zasady. Ja z bólem serca włożyłam do pudła gofrownicę i większość gazet, dorzuciłam też tę nieszczęsną prostownicę i trzy garnki oraz sporo ubrań, w tym jeszcze ciążowe. Asia i Konrad także podjęli decyzje co do swoich „skarbów”. Ostatecznie pudła zostały komisyjnie zaklejone, a w piwnicy zyskaliśmy sporo miejsca; przestała nam też grozić kontuzja przy próbie zdjęcia czegokolwiek z półek. Harmoszka wróciła na swoje miejsce, bo Konrad jednak jeszcze nie umiał się z nią rozstać. Cóż, darowałam mu tym razem. Na własnej skórze przekonałam się, jak trudno jest pozbyć się przedmiotów, które kiedyś były dla nas ważne. Ale czasami po prostu trzeba zrobić generalne porządki. Choćby po to, żeby mieć miejsce na nowe rzeczy… O, na przykład ja od razu wyniosłam do piwnicy stary mikser. W nagrodę za udane wiosenne porządki kupię sobie nowy! A przecież gdzieś będę musiała go trzymać, prawda?

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA