„Zawsze uważałem, że żona tylko siedzi w domu. Wszystko się zmieniło, gdy straciłem pracę i to ja zostałem kurą domową”

mężczyzna który zajmuje się domem fot. Adobe Stock
Gdy Anita skarżyła się na zmęczenie i nadmiar obowiązków, odruchowo przytakiwałem. Wszystko się zmieniło, gdy ona znalazła pracę, a mnie zwolnili. Przekonałem się, że już wyprawienie starszego syna do przedszkola to mission impossible, po której mam ochotę zakończyć swój dzień...
/ 30.03.2021 13:54
mężczyzna który zajmuje się domem fot. Adobe Stock

Kiedy urodził się nasz pierwszy syn, żona dość szybko wróciła do pracy. Wtedy mogła sobie na to pozwolić, na miejscu była teściowa, która zajmowała się maluchem. Potem teściowie przeprowadzili się na drugi koniec Polski, jednak nie odczuliśmy tego tak bardzo, bo synek ukończył już trzy lata i można go było zapisać do przedszkola. Codziennie przed pracą odwoziłem go do „kola”, jak mówił, a odbierała go Anita, kiedy kończyła swoją.

Nie planowaliśmy drugiego dziecka, stało się

Niestety ciąża była zagrożona, więc żona natychmiast poszła na zwolnienie. Drugi synek urodził się zdrowy, choć miesiąc za wcześnie, dlatego Anitka nie chciała oddawać go nikomu pod opiekę. Rozumiałem ją: Wituś był naszym małym cudem, wartym wszelkich poświęceń. Dopóki Anita nie pracowała, dawaliśmy radę. Zarabiałem dobrze i nawet odpowiadała mi rola jedynego żywiciela rodziny.

Wiązały się z nią różne przywileje. Kiedy wracałem do domu, czekał na mnie obiad, zwolniony byłem z domowych zajęć, nie licząc zabaw z synami. Jednak kiedy Wituś skończył rok, żona zaczęła napomykać, że brakuje jej kontaktu z ludźmi.

– Czuję się tak odmóżdżona – skarżyła się wieczorami. – Chciałabym porozmawiać z kimś dorosłym, na jakiś poważniejszy temat niż wieża z duplo…
– Czy ja ci, Nitka, bronię? – mruknąłem znad ekranu laptopa. – Idź i pogadaj. Zerknę na chłopaków.
– Ty nic nie rozumiesz! – zdenerwowała się. – Nie chodzi o to, że chcę wyskoczyć gdzieś na plotki. Ja chcę wrócić do pracy, robić coś ważnego, bardziej odpowiedzialnego!
– Przecież robisz. Zajmujesz się naszymi synami, a to najbardziej odpowiedzialne zajęcie na świecie.
– Tyle lat się kształciłam, zrobiłam studia podyplomowe, a teraz ta wiedza się dezaktualizuje się – wykrzywiła usta w podkuwkę, zupełnie jak Kubuś, gdy mu się czegoś odmawia.
– Nituś, jeszcze wrócisz do pracy. Ale najpierw trzeba młodego do życia w społeczeństwie przygotować. To tylko dwa lata. Zobaczysz, zlecą, zanim się obejrzysz. Ja to ci nawet zazdroszczę. Posiedziałbym sobie w domu…
– Nie wiesz, co mówisz! – żachnęła się. – To nie jest „siedzenie”. Odkąd młody nauczył się chodzić, wymaga nieustannego pilnowania. A do tego cały dom jest na mojej głowie!

Wyłączyłem się. Byłem pewien, że to chwilowe marudzenie i ten nagły zapał do pracy zawodowej jej przejdzie. Nie przeszedł. Acz do starej firmy, o której mawiała, że nie rokuje, wrócić nie chciała. Ambitnie zaczęła rozsyłać swoje CV, a czasem nawet umawiała się na rozmowy kwalifikacyjne. Tyle że na rozmowach się kończyło.

Anita była zadowolona, że straciłem robotę…

A potem spadło na mnie zwolnienie. Oficjalnie była to redukcja etatu, jednak wiedziałem, że szef po prostu uznał, iż jestem za drogi i taniej mu wyjdzie zatrudnić jakiegoś świeżaka. Miałem jeszcze otrzymywać wynagrodzenie przez trzy miesiące, ale dano mi do zrozumienia, iż nikt nie oczekuje, że będę się w tym czasie pojawiał w robocie. Załamany i upokorzony, nie wiedziałem, jak o tym powiedzieć Anicie.

Aby odwlec moment dzielenia się z żoną hiobową wieścią, poszedłem z kumplem do pubu. Tam przy kolejnych piwach wyrzucałem swoje żale i frustracje, narzekając na los.

– Nie przesadzaj – pocieszył mnie kolega. – Zwolnienie to nie koniec świata. Masz fajną żonę i dwóch udanych chłopaków…
– Tak, mam – przerwałem mu obcesowo – i w związku z tym rachunki do płacenia i cztery gęby do wyżywienia. Tylko nie wiem, z czego…
– Ze swoimi kwalifikacjami bez trudu znajdziesz coś innego. W końcu jesteś inżynierem z konkretnym zawodem, znajomością języka angielskiego, prawem jazdy – wyliczał. – Masz trzy miesiące niemartwienia się o bieżące płatności, a przez ten czas coś znajdziesz – przekonywał.

Pod wpływem jego słów jakoś optymistyczniej spojrzałem na swoją sytuację. Może nie z euforią, ale na tyle pozytywnie, żeby przestać użalać się nad sobą. Teraz mogłem wrócić do domu i porozmawiać z Anitą. Zadzwoniłem po taksówkę, a czekając na nią, pod wpływem impulsu kupiłem różyczkę od stojącej przy wejściu do knajpy staruszki. Oszczędzać zacznę od jutra. Po drodze do domu nastawiłem się na lamenty i narzekania Anity. Byłem pewien, że żona będzie mi wyrzucać te parę piw i spóźniony powrót.

Tymczasem zastałem nakryty stół, zapalone świece, w wiaderku chłodziło się wino musujące, a z kuchni dolatywały kuszące zapachy. Anita, uśmiechnięta i podmalowana, wyglądała jak milion dolarów. Zapomniałem o jakiejś rocznicy? A może już wie o zwolnieniu? Cholera… Zakłopotany podałem Nitce różę.

– Jesteś kochany – wycisnęła mi na policzku soczystego całusa. – Ale skąd wiedziałeś?
– O czym?
O tym, że dostałam pracę. Przecież właśnie to będziemy świętować…

Zaśmiałem się gorzko.
– A ja myślałem, że to ty dowiedziałaś się, iż straciłem swoją, i postanowiłaś mi osłodzić nieco ten fakt.

Podeszła do mnie i przytuliła bez słowa. Chwilę milczeliśmy objęci, a potem żona odzyskała dawną werwę.

– Czyli dziś po prostu świętujemy nowy początek. Ja rozpoczęcie pracy, ty poszukiwania nowej. Właściwie to się cieszę, że tak wyszło. Posiedzisz z chłopakami przez pierwsze tygodnie, zanim nie załatwię małemu opiekunki albo żłobka. Bo ja zaczynam od poniedziałku.

Po kolacji długo omawialiśmy naszą sytuację. Anita współczuła mi, ale jej empatia dotyczyła głównie sposobu, w jaki się ze mną pożegnano, bo tak w ogóle było jej na rękę, że będę chwilowo bezrobotny.

Od poniedziałku zacząłem się wdrażać w nową funkcję

Jeśli do tej pory sądziłem, że Anita wiedzie łatwe życie, zajmując się wyłącznie domem, szybko zweryfikowałem ten pogląd. Nie wyrabiałem się z niczym. Szykowanie starszego do przedszkola, ubranie młodszego, potem siebie, i zapakowanie marudzących synków do samochodu – już tylko to sprawiło, że byłem cały spocony.

Do przedszkola dojechaliśmy w ostatniej chwili i pani popatrzyła na mnie z naganą, po czym przypomniała, że jutro dzieci mają mieć kolorowe bibułki na zajęcia plastyczne. Skinąłem głową na znak, że pamiętam, i powróciłem do auta, w którym czekał przypięty do fotelika Wituś. W tym krótkim czasie zdążył pokruszyć trzymaną w ręku bułkę i rozsypać ją wokół siebie. Ha, przynajmniej nie płakał.

Tylko kilka miesięcy, aż synek skończy dwa lata

Powrót do domu zajął mi chwilkę, ale dalej było tylko gorzej. Miałem przygotować młodemu drugie śniadanie, obrać ziemniaki na obiad, który na szczęście Anita wczoraj przygotowała, posprzątać i wywiesić pranie. Sądziłem, że uporam się z tym szybko, ale byłem w błędzie. Nawet wysikać się jest trudno, kiedy pod nogami plącze się żądny zabawy i uwagi malec.

Kolejne dni wyglądały podobnie, ale po jakimś czasie wdrożyłem się na tyle w domowe obowiązki, że mniej więcej dawałem ze wszystkim radę. Jednak nie czułem z tego powodu dumy, lecz wyłącznie znużenie. Coraz lepiej rozumiałem, skąd brał się przygaszony nastrój u Anity. Teraz sam czułem się stłamszony codziennością, przytłoczony nadmiarem obowiązków, które sprawiały mi coraz mniej przyjemności.

Zacząłem popadać w marazm, brakowało mi towarzystwa kolegów z pracy, nowych zadań i wyzwań. Wprawdzie Anita proponowała mi, żebym gdzieś wyszedł, rozerwał się, ale nie miałem ochoty. Co powiem znajomym, gdy zapytają, co teraz porabiam? Już widzę ich współczujące spojrzenia, kiedy usłyszą, że moim jedynym osiągnięciem jest sprawne przewinięcie młodego i ugotowany obiad. Nie, nie wstydzę się tego, ale dumny też nie jestem, to nie temat do męskich rozmów przy piwie.

Prawdę powiedziawszy, siedzenie w domu dołuje mnie, a świadomość, że niedługo będę też finansowo zależny od żony, niemalże wpędza w depresję.

Codziennie przeglądam oferty pracy. Jestem tak zdeterminowany, że czasem mam ochotę przyjąć nawet taką, która jest poniżej moich kwalifikacji i oczekiwań finansowych. Na tym etapie wszystko wydaje mi się lepsze niż siedzenie z dziećmi w domu i sprawowanie funkcji „gosposia”. Czuję się rozdarty między natychmiastową chęcią powrotu do jakiejkolwiek pracy zawodowej a zdrowym rozsądkiem, który mówi, że mogę ugrzęznąć w nieciekawej, niedającej żadnej satysfakcji robocie.

Dlatego zaciskam zęby i siłą woli powstrzymuję się od zgłoszenia akcesu na nierokującą zadowolenia ofertę. Anitka, owszem, współczuje mi, ale i przekonuje, że dobrze by było, abym został w domu aż do drugich urodzin Witka. No cóż, to jeszcze kilka miesięcy… Nie jestem pewien, czy tyle wytrzymam. Postaram się, ale głowy nie daję.

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię

Redakcja poleca

REKLAMA