„Zawsze to żona organizowała święta, ja tylko łaskawie zasiadałem do stołu. Dzieci to zapamiętały i na starość mnie olały”

Żona organizowała święta, a ja tylko łaskawie przychodziłem fot. Adobe Stock, Angelov
„Gdy żyła moja żona, święta robiły się same. Tak samo jak urodziny naszych dzieci. To ona troszczyła się, żeby każdego zaprosić, żeby każdy miał gdzie spać i co jeść. Ja głównie przychodziłem z pracy i marudziłem, że mikser hałasuje, że znowu jakieś ozdoby się rozstawia i rozwiesza, że znowu będzie głośno i człowiek nie wypocznie”.
/ 23.12.2022 08:12
Żona organizowała święta, a ja tylko łaskawie przychodziłem fot. Adobe Stock, Angelov

Zorientowałem się niedawno. Nie najlepiej to o mnie świadczy, wiem, ale jakoś nigdy wcześniej nie zwracałem na to uwagi. Pewnie dlatego, że nie musiałem. Gdy żyła moja żona, święta robiły się same. Tak samo jak urodziny naszych dzieci, nasze imieniny czy sylwester. Ja pracowałem i przychodziłem na gotowe. Czasem musiałem jedynie skoczyć do sklepu, po zapomnianą paczkę galaretki albo świeczki. Później, gdy dzieci dorosły, a żona odeszła, święta spędzałem u któregoś z synów albo u córki. Na zmianę jeździłem do ich domów i siedziałem dwa-trzy dni z wnukami oraz moimi dziećmi, których… nie poznawałem. Byli zupełnie inni, niż zapamiętałem, zmienili się, a może tak naprawdę nigdy dobrze ich nie znałem.

Ten rok był wyjątkowy

Zazwyczaj już miesiąc wcześniej wiedziałem, u kogo spędzę święta. Teraz czekałem na telefon z zaproszeniem i denerwowałem się coraz bardziej, bo nikt nie dzwonił. Wybrałem więc numer do córki, bo to na nią „przypadała kolej”.

Tato, w tym roku jedziemy nad morze. Przepraszam, ale Anielka ma problemy z astmą, ciągle nawracają jej infekcje. Pediatra zalecił morze i wdychanie jodu, więc bierzemy kilka dni wolnego i jedziemy. Musisz umówić się z chłopakami – głos córki brzmiał tak, jakbym rozmawiał z automatem.

A z automatem się nie dyskutuje.

– Tato, wybacz, ale Basia jest już pod koniec ciąży, więc my w tym roku świąt nie robimy, nie jedziemy w gości i nikogo nie przyjmujemy. Wiesz, że mamy trochę problemów z tą ciążą. Nie chcę, żeby Baśka się męczyła i zamartwiała, czy zdąży ze wszystkim, a potem wokół nas skakała – tłumaczył się Tomek.

Odłożyłem słuchawkę. Ciąża to ciąża, nawet nie śmiałem podważać ich decyzji. Bałem się zadzwonić do mojego ostatniego dziecka. Z Pawłem nigdy za dobrze się nie rozumieliśmy. Mieliśmy krańcowo różne poglądy niemal na każdy temat. Od polityki, przez związki, po żywienie. Podejrzewałem, że żyje z kimś na kocią łapę, ale nic nie mówi, bo chce uniknąć mojego trucia. Szlag mnie trafiał, gdy o tym myślałem. No bo kto to widział? Dwudziestosiedmiolatek, który nie chodzi na randki i nigdy żadnej panny nie przedstawił rodzicom? To było dziwne. Podejrzane. Aż strach było drążyć, by się nie dowiedzieć czegoś, czego już w ogóle nigdy bym nie zaakceptował. A święta u niego to nigdy nie były prawdziwe święta. Paweł nie jadał mięsa i ograniczał wszystkie produkty odzwierzęce. Kawy nie można było sobie u niego normalnie z mlekiem wypić, bo zawsze podawał jakieś sojowe czy owsiane paskudztwo. Wigilia bez ryb! Boże Narodzenie bez mięsa. Spróbujcie takiej kombinatoryki stosowanej. Zamiast normalnych potraw jakieś humusy czy inne tofusy.

No ale co było robić? Przecież sam nie będę siedział

Wybrałem jego numer telefonu.

– Tato… ale ja w tym roku zaplanowałem podróż. Od ponad roku nie byłem na urlopie. Przecież to kolej Karoliny!

– A co ja, obowiązek do odhaczenia jestem czy co? – zdenerwowałem się. – Żadne z dzieci nie chce przyjąć starego ojca na święta. Normalnie wstyd i obraza boska. Żebym ja się wpraszał codziennie. Żebym chciał z wami mieszkać. Ale nie! Ja tylko chcę spędzić Gwiazdkę z kimś bliskim. Kiedy mama żyła, nigdy nie zamykaliśmy przed wami drzwi. A teraz co? Traktujecie mnie jak kukułcze jajo! Byle podrzucić temu drugiemu, niech się martwi! A jedźcie sobie nad to morze, na te Kanary czy inne Chorwacje! Dalej martwcie się tylko o siebie! A ja mogę umrzeć i psa z kulawą nogą to nie zainteresuje! – zakończyłem rozmowę i odrzuciłem telefon na stół.

Byłem wściekły. Czułem, że ciśnienie mi rośnie, ale nie przejąłem się. W sumie to wcale bym się nie pogniewał za jakąś małą wizytę w szpitalu. Może wtedy dzieci by się opamiętały. Może zrozumiałyby, że te święta mogą być ostatnimi. Janka odeszła tak nagle, tak niespodziewanie… Rak trzustki nie boli, ale rzadko kto z nim wygrywa. Kilka miesięcy i już jej z nami nie było. Urządziła ostatnią Wielkanoc, Bożego Narodzenia już nie zdążyła. A moje dzieci nie doceniały faktu, że ja jeszcze żyję, jeszcze się trzymam, ale kto wie, jak długo jeszcze. Inne sprawy były ważniejsze. I nie docierało do smarkaczy, że kolejnych świąt mogę już nie doczekać.

A kto ich tego nauczył, co?

Ta myśl rozbłysła w mojej głowie i nie chciała zniknąć. Czemu mnie męczyła, nie dawała spokoju? Przecież zawsze spędzaliśmy święta wszyscy razem, nawet kiedy już dorośli i wyfrunęli z gniazda, nie było opcji, żeby cała trójka – z narzeczonymi, potem małżonkami, a następnie z dziećmi – nie przyjechała na święta do rodzinnego domu. Dopiero po śmierci matki zaczęli narzekać, że męczy ich to całe jeżdżenie, to tu, to tam, i że wygodniej będzie przyjechać jednej osobie, czyli mnie, do tego z dzieci, które pełniło „dyżur”, czyli miało u siebie ojca na święta. Niby logiczne, ale było mi przykro, że dom już nie tętni życiem tak jak dawniej. Chciałem, aby znowu w dużym pokoju stała wielka choinka, którą każdy pomaga ubierać, a wiosną, żeby dzieciaki biegały po ogrodzie i strzelały do nas z pistoletów na wodę. Jednak to wszystko organizowała zawsze Jania. To ona troszczyła się, żeby każdego zaprosić, żeby każdy miał gdzie spać i swoje miejsce przy stole. Żeby wszystko pięknie wyglądało, żeby smakowało. Zakupy, gotowanie, sprzątanie…

Ja głównie przychodziłem z pracy i marudziłem, że mikser hałasuje, że znowu jakieś ozdoby się rozstawia i rozwiesza, że znowu będzie głośno i człowiek nie wypocznie. Człowiek, czyli ja, mąż i ojciec, pan i władca. Kiedy wszyscy się zjeżdżali, szukałem cichego miejsca, żeby odpocząć, żeby się odciąć od piszczących dzieci i głośnych rozmów dorosłych. Na mój widok – ponuraka obnoszącego się z miną męczennika – te rozmowy milkły w połowie i wszyscy przenosili się gdzieś indziej, żeby mi nie przeszkadzać. Zatem… To była moja wina, że dzisiaj dzieci nie paliły się, by przyjąć mnie pod swój dach. Bo ojciec znowu będzie marudził, pouczał i miał pretensje. Jak zawsze. Już sam nie wiedziałem, czy te ich powody były prawdziwe, czy stanowiły wygodną wymówkę, by mnie spławić. Fakt, Anielka miała astmę, a Basia miała rodzić za sześć tygodni. A Paweł pracował ponad miarę przez ostatnie miesiące i wypoczynek mu się należał, ale…

Naprawdę wszyscy zorganizowali sobie inne zajęcia akurat w tym terminie? Nadal miałem do nich trochę żalu, choć teraz czułem się bardziej jak piąte koło u wozu niż kukułcze jajo.

Ani pomocny, ani potrzebny

Dotarło do mnie jednak, że na własne życzenie mogłem zafundować sobie samotność w święta. Oczekiwałem, że dzieci ochoczo spędzą ze mną ten czas, choć ja w przeszłości wykręcałem się od świętowania z nimi. Podejrzewam, że Karolina z Tomkiem przewracali oczami za każdym razem, gdy dzwoniłem do nich w tej sprawie. A Paweł? Pewnie był maksymalnie sfrustrowany, gdy wypadała jego kolej. Bo ile by nie ustąpił, udając kogoś, kim nie jest, jak i tak byłem niezadowolony. Właściwie zawsze byłem poirytowany i skwaszony w trakcie rodzinnych spotkań, jak marudny stary kawaler, a nie mąż, ojciec i dziadek. Czy to dziwne, że zrobili w końcu to, czego zawsze od nich chciałem? Odsuwali się, by dać mi upragniony święty spokój, żebym mógł odpocząć, tak jak lubię. Dawali mi przestrzeń i nabierali dystansu. Dość dużego, skoro wyjeżdżali za granicę, byle ze mną nie być. Wybrałem numer do najmłodszego syna i przeprosiłem go za moje zachowanie. Nie powinienem był wyładowywać na nim swojej frustracji. Uciąłem jego nerwowe przeprosiny i wyjaśnienia.

– Nie tłumacz się. Masz prawo wyjechać i odpocząć, nie kiedy mnie to pasuje, ale wtedy, kiedy ty chcesz. Ja sobie poradzę.

– Ale…

Naprawdę nie ma problemu. Nie przejmuj się mną – uciąłem i rozłączyłem się.

To, że czułem się źle – jak stary pies, z którym nie wiadomo co zrobić w wakacje – to była wyłącznie moja wina. Nie miałem prawa narzekać i narzucać rodzinie swojej obecności, bo nagle zatęskniłem za świąteczną atmosferą. Którą i tak psułem utyskiwaniem na to czy tamto albo czepianiem się stylu życia swoich dorosłych już dzieci. Niereformowalny dziadyga mający się za pępek świata. Cały ja. Zatem te święta spędzę tak, jak zawsze chciałem. W ciszy i spokoju. Bez rozwieszanych i rozkładanych wszędzie dekoracji. Bez hałasu miksera, pralki i odkurzacza. Trochę posprzątam, coś ugotuję, część kupię, bo ile ja zjem przez te trzy dni? Pójdę na grób Janki. Jak będzie w miarę znośna temperatura, to posiedzę dłużej, porozmawiam z nią, może nawet doczekam się jakiejś odpowiedzi. Pospaceruję, pośpię, pooglądam telewizję. Nikt nie będzie mi nad głową piszczał ani rozmawiał.

Mam, czego chciałem i na co zasłużyłem. Może to mi da do myślenia? Może uda mi się spojrzeć na wszystko z odpowiedniej perspektywy i choć trochę się zmienić? Docenić to, co było, nawet te piski i hałasy? I w kolejne święta może dostanę szansę, by spędzić je z bliskimi. Radując się z bycia razem, a nie utyskując i separując się.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA