Zawsze tam gdzie Ty

Zawsze tam, gdzie ty
W lipcu wybierałam się na mój pierwszy w życiu obóz wakacyjny. Bardzo się cieszyłam, ale do głowy mi nie przyszło, że będzie on miał wpływ na całe moje życie.
/ 23.08.2010 16:44
Zawsze tam, gdzie ty
Zobaczyłam go już na dworcu. Brunet, ciemne brązowe oczy, przystojny i uśmiechnięty. „Ideał!” – pomyślałam. Nie znałam go i nic o nim nie wiedziałam, ale zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Przez całą drogę do Zakopanego myślałam tylko o nim. I że na pewno nie zainteresuje się taką myszką jak ja...

W pensjonacie dzieliłam pokój z nowymi koleżankami, Niną i Agnieszką. Pierwszego wieczora leżałyśmy już w łóżkach, gdy usłyszałyśmy pukanie. Po chwili w drzwiach stanął mój ideał. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, czułam, jak rumieniec oblewa mi twarz. Okazało się, że ma na imię Sławek i jest kolegą Niny. Po chwili usiadł przy jej łóżku i oboje zatopili się w rozmowie. Pomyślałam, że są parą i wszystko stracone. Byłam tym tak załamana, że dopiero po chwili dotarło do mnie, że Nina opowiada Sławkowi o... swoim chłopaku. A ja niemal popłakałam się ze szczęścia!
Nie rozumiałam swojego zachowania ani tej huśtawki nastrojów. Nie mogłam się jednak dłużej nad tym zastanawiać, bo z łóżka Niny zaczęło dochodzić... chrapanie. Okazało się, że Nina ze zmęczenia zasnęła w trakcie rozmowy. „Jak można zasnąć, rozmawiając z takim mężczyzną?!”
– myślałam, gdy obiekt moich westchnień ruszał w stronę drzwi. Nie mogłam pozwolić, by wyszedł! Do dziś nie wiem, jak to się stało, ale nieśmiała, szara myszka zatrzymała czas i przystojniak został ze mną. Przegadaliśmy całą noc, następną i kolejną.

Nasza znajomość rozkwitała. Każdego wieczora wykradaliśmy się ze swoich pokoi, by być razem, za każdym razem starając się przechytrzyć opiekunów, którzy nas pilnowali. Nieraz było ciężko po nieprzespanej nocy wstać i iść
w góry, ale rodzące się między nami uczucie dawało więcej energii niż sen. Mimo to nikt z uczestników obozu nie wiedział, że coś nas łączy. Zmieniło się to dopiero podczas pierwszej dyskoteki. Niecierpliwie czekałam na rozwój wydarzeń.
Ale kiedy rozległy się pierwsze takty pięknej piosenki zespołu Lady Pank „Zawsze tam gdzie ty”, byłam już w objęciach mojego mężczyzny. Wszyscy dookoła nas się zatrzymali, tak byli tym zaskoczeni. Poczułam się wtedy najszczęśliwszą osobą na ziemi. Czas znowu się zatrzymał. Czułam na sobie Sławka oddech, jego dotyk i zapach... Po dyskotece koleżanki oczywiście zasypały mnie dziesiątkami pytań, ale nie miałam siły, by z nimi o tym rozmawiać. Następnego dnia były moje imieniny. Pod poduszką znalazłam słodycze i liścik od Sławka, a wieczorem przy ognisku obozowicze zaśpiewali dla nas piosenkę o miłości.
Wszystko było jak w bajce, czułe i delikatne. Pewnego wieczoru dotarło do mnie jednak, że obóz nie będzie trwał wiecznie. Co prawda ja miałam zostać na drugi turnus, ale mój ukochany wkrótce miał wyjechać. Pocieszałam się, że mieszka tylko dwie ulice ode mnie i po moim powrocie natychmiast się spotkamy, ale jakoś mi to nie pomagało...

Po jego wyjeździe nie mogłam przestać płakać. Pensjonat nagle wydał mi się taki pusty, szary... Wszystko przypominało mi chwile, gdy byliśmy razem. Nie chciałam tam już być. Powiedziałam opiekunom, że jestem chora i chcę wracać do domu. Musiałam być przekonująca, bo rodzice zgodzili się na mój powrót. Nie spałam całą noc, bojąc się, że spóźnię się na pierwszy poranny autobus do Lublina. I dopiero gdy w nim już siedziałam, zorientowałam się, że mnie okradli. Oprócz pieniędzy straciłam najcenniejszą wtedy dla mnie rzecz – numer telefonu do ukochanego, na szczęście opowiedział mi o sobie tyle, że nie martwiłam się, że nie uda mi się go odnaleźć.
Podróż była długa i męcząca, ale świadomość, że jestem coraz bliżej Sławka, dodawała mi sił. Na dodatek, w chwili gdy autobus mijał rogatki rodzinnego miasta, z radia popłynęła piosenka „Zawsze tam gdzie ty”. Myślałam, że to czary.
I znak, że moja decyzja o powrocie była słuszna.

Na dworcu rodzice nie mogli nadziwić się mojemu nagłemu ozdrowieniu, podobnie jak temu, że następnego dnia zerwałam się o świcie, by pobiec do kościoła. Pamiętałam przecież, że Sławek mówił mi, że zawsze jest lektorem na mszy o szóstej rano. I był!
12 lipca, w dniu moich 16. urodzin, poszliśmy na naszą pierwszą randkę. Były czerwone róże i spacer, potem pierwsze pocałunki i marzenia o przyszłości. Przeżyliśmy ze sobą różne chwile, również te bardzo trudne, jak śmierć mojego taty. Ale Sławek zawsze był blisko, zawsze mogłam na niego liczyć. Był i jest dla mnie ideałem mężczyzny.

Teraz jesteśmy już małżeństwem. Bardzo się kochamy, choć niektórzy żartowali z nas, bo nie wierzyli w tak silne uczucie w tak młodym wieku. Teraz wiedzą, że miłość nie patrzy na wiek, czas i okoliczności. A my wspominamy Zakopane i nasze mocno bijące serca, które... cały czas biją równie mocno.

Redakcja poleca

REKLAMA