Ludzie pochłonięci pracą nie mają czasu na miłość. Ale gdy pojawia się uczucie, nagle znajduje się i czas.
Cała rodzina od dziecka wkładała mi do głowy, że w życiu najważniejsza jest wiedza. Tata wciąż powtarzał, jak ważne są studia. Bo z samą maturą albo, nie daj Boże, bez niej do niczego nie dojdę.
– Zobacz tylko, jakie one mają życie – mówił, pokazując mi sprzedawczynie w sklepie. – Od rana do wieczora na nogach, a jeszcze muszą się użerać z klientami. I to za marne grosze! Pamiętaj, córuś, wszystko można człowiekowi odebrać, ale nie wiedzę.
Żyłam więc w przekonaniu, że jeżeli mam być szczęśliwa, muszę się uczyć. I uczyłam się, najlepiej jak potrafiłam. Na studiach dotarło do mnie, że tata miał rację. Wykładowcy doceniali moją wiedzę, znajomi zazdrościli ocen, a pracodawca, do którego zgłosiłam się na czwartym roku, po rozmowie, którą odbyliśmy w języku angielskim, od razu mnie przyjął.
Szybko zorientowałam się, że takich ludzi jak ja nie ma zbyt wielu
Wszyscy kończyli studia i czasami robili certyfikat z angielskiego, ja zdobywałam wiedzę praktyczną i szlifowałam kolejne języki. Nigdy nie odpoczywałam. Sądziłam, że gdy osiądę na laurach, to stracę tempo, wypadnę z obiegu. Robiłam więc karierę, zarabiałam kupę kasy i… byłam sama. Dość późno, bo dopiero koło trzydziestki zorientowałam się, że większość moich znajomych pozakładała rodziny i wokół mnie nie było już żadnych dobrych partii. Ja, robiąc karierę, nie miałam czasu na spotkania i flirty.
Moja mama co jakiś czas dopytywała się, czy kogoś poznałam, ale ja machałam tylko ręką, tłumacząc, że dla mnie najważniejsza jest praca. Rodzice byli ze mnie dumni, lecz jednocześnie martwili się o mnie. Jednak chyba im też bardziej zależało na tym, żebym coś w życiu osiągnęła, niż żebym miała zostać kurą domową.
Interesujący faceci? No tak, od dawna zajęci
Po trzydziestce zaczęła mi doskwierać samotność. Głupio się czułam na imprezach, na których były same pary. Na co dzień koleżanki zajęte były głównie rodziną, dziećmi…
Nie miałam o czym z nimi rozmawiać. Nawet na oficjalnych, firmowych rautach wypadało, żeby dyrektorzy, bo już takie piastowałam stanowisko, pojawiali się z jakąś osobą towarzyszącą. A ja nie mogłam tam zabrać nawet żadnego kolegi, bo wszyscy… tak, tak – mieli żony i dzieci. No właśnie.
Wokół mnie nie było ciekawych facetów. Ci fajniejsi zostali już dawno zaanektowani przez inne baby, a pozostali mnie nie interesowali. W pracy co prawda kręciło się sporo samotnych mężczyzn, ale znałam ich dobrze i wiedziałam, że składają się głównie z wad. O ile byli dobrymi partnerami w interesach – zimni, bezwzględni, cyniczni, o tyle w prywatnym życiu te cechy zdecydowanie mnie nie pociągały.
Dyrektorzy i prezesi, księgowi i ekonomiści – wszyscy kombinowali, oszukiwali i… chodzili na panienki. Nie tylko ci wolni zresztą. Nieraz słuchałam zwierzeń żonatych, którzy z lekceważeniem opowiadali o swoich połówkach, jednocześnie podszczypując sekretarki i flirtując ze współpracowniczkami. I dobrze wiem, że to normalne w tym środowisku.
Pogoń za pieniędzmi i awansem, nieustanny wyścig szczurów wymusiły właśnie takie zachowania. Nie miałam złudzeń, że w domu ci faceci są inni… Zresztą większość z nich i tak nie miała nic ciekawego do zaoferowania.
Hobby – tak, ale tylko modne, dobrze widziane w towarzystwie. Golf, tenis, bilard… Książki – tak, ale tylko te, o których jest głośno, które należy przeczytać (chociaż większość i tak studiowała jedynie recenzje, żeby się potem mądrzyć podczas rozmowy z prezesem). Kino, teatr – tak, jeśli występują znane nazwiska.
Zwykły spacer? Na to nie ma czasu… Ja co prawda też nie miałam zbyt wiele wolnych chwil, ale gdy przychodził weekend, miałam ochotę spędzić je w towarzystwie. Ale koleżanki ze szkoły, ze studiów zajęte były swoimi małymi dziećmi, a innych nie miałam.
Zaczynało mi brakować kogoś bliskiego
Kogoś, z kim mogłabym pogadać, do kogo mogłabym się przytulić, kto będzie w domu wieczorami… Tak, samotność bardzo mi dokuczała i zaczęłam nawet rozważać czy nie zalogować się na jakimś portalu randkowym. Koleżanka z pracy właśnie tam poznała swojego faceta.
Stwierdziła, że to znakomity sposób.
– Wiesz, najpierw masz czas, żeby z nim pogadać, tak szczerze, bez owijania w bawełnę – tłumaczyła mi. – Oczywiście, może cię oszukać, ale jak jesteś sprytna, to i tak się zorientujesz, że on coś kręci. Poza tym teraz wszystko jest w necie, więc jak masz dostęp do jego Facebooka, to sobie pooglądasz znajomych, poczytasz jego wpisy, sprawdzisz, co czyta, co go interesuje. I już wiesz, jaki jest.
Trochę mnie to przekonało. Pomyślałam sobie wtedy, że w najbliższy weekend się tam zaloguję. Ale nie zdążyłam.
W sobotę rano wpadła do mnie sąsiadka z okrzykiem, że ją zalewam. Ale u mnie w łazience było sucho. Okazało się, że to pękł wężyk od pralki. A on jest w ścianie, za taką drewnianą obudową…
Dostrzegłam mimo woli, że ma czarujący uśmiech
No i się zaczęło. Najpierw hydraulik, potem tynkarz, potem malarz. Na koniec została mi jeszcze szafeczka do wmontowania, ale w weekend żaden stolarz nie chciał przyjść. Wreszcie jeden umówił się na środę wieczorem. Co prawda od razu zastrzegł, że jest zapracowany i nie wie, jak będzie z terminem, ale obejrzy i zadecyduje. Zgodziłam się, nie miałam wyjścia.
Przyszedł spóźniony, ale przynajmniej od razu mnie przeprosił.
– Roboty tyle, a doba za krótka… – usprawiedliwił się. – A jeszcze kot mi się wczoraj rozchorował, do weterynarza musiałem z nim jechać.
– Ma pan kota? – spytałam, choć nic mnie to nie obchodziło.
– Mam – skinął głową. – I bardzo sobie chwalę. Sam mieszkam i kiedy wracałem, to jakoś tak pusto w domu było. I choć padałem z nóg, czegoś mi brakowało. Ani film mi nie wystarczył, ani książka… Ale nie myślałem o kocie. Bo ja cały dzień poza domem jestem, zwierzak by się męczył – pochylił się, by obejrzeć zdemontowaną szafeczkę od zabudowy. – No, to wygląda solidnie, a co by pani właściwie chciała z tym zrobić? – zapytał nagle.
– Tam była taka zabudowa, ale to bez sensu – z trudem przestawiłam się na inny temat. – Chyba wolałabym szafkę zamykaną, tyle że z przesuwnymi drzwiami, bo tam trochę ciasno jest. A najlepiej z mlecznej szyby.
– Chropowatej, matowej – pokiwał głową. – Nie będzie widać kropli ani osadu. Dobry wybór. I da się wykorzystać ten fragment, wyjdzie taniej.
– Nie chodzi o pieniądze, tylko żeby działało – wzruszyłam ramionami.
– Działać będzie, wyglądać też – obiecał. – Ale mam kłopot z czasem. Najwcześniej… – wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął szukać – …za 10 dni.
Skrzywiłam się.
– A nie można szybciej?
– Naprawdę nie dam rady – spojrzał na mnie z przepraszającym uśmiechem i muszę przyznać, że uśmiech miał czarujący. – I jeszcze jedno, ja tę szafkę będę musiał zmontować już w łazience, bo inaczej przez drzwi nie przejdzie. Więc musielibyśmy umówić się na jakieś dwie godziny…
– Dobrze, ale w weekend, bo tylko wtedy jestem w domu.
– Pani też tyle pracuje? – pokręcił głową. – Ja czasem mam dość. Lubię to, co robię, na brak pieniędzy nie narzekam, ale czasem się zastanawiam, czy to tego warte. Przecież tak naprawdę na nic nie mam czasu…
Wychodząc spojrzał na mój wieszak. Pękł mi zaraz po przeprowadzce, dwa lata temu, i ciągle nie miałam kiedy go wymienić.
- Tu też by taki zabudowany ładnie wyglądał – stwierdził facet, zatrzymując się. – Na dole szafka na buty, z boku miejsce na jakieś parasole.
– A zrobi pan? – wykorzystałam natychmiast okazję. – Bo w sumie już od dawna o tym myślałam…
– Spróbuję – powiedział. – Ale najpierw szafka w łazience.
Przeprosił, że się wtrąca. A może mi pomoże?
Dotrzymał terminu, a ja wiedząc, że zajmie mu to dużo czasu, kupiłam ciasto i zaproponowałam kawę.
– A wie pani, że chętnie się napiję – powiedział. – Tylko najpierw to wstawię, a potem przerwa. Po robocie umył ręce i usiadł za stołem.
Rozejrzał się ciekawie po pokoju.
– Ładne ma pani mieszkanie – powiedział i zabrzmiało to szczerze.
– Jeszcze nie do końca urządzone – westchnęłam, rozglądając się po pustych ścianach. – Książki leżą w kartonach, nie mam czasu jechać do sklepu i wybrać jakiejś biblioteczki.
– Tu by pasowała taka prosta, funkcjonalna – powiedział. – Oj przepraszam, że się wtrącam…
– Nie, nie, dobrze! – zaśmiałam się. – Prawdę mówiąc, nawet nie mam czasu się nad tym zastanowić.
– A dużo ma pani tych książek? Zaprowadziłam go do pokoju, który na razie pełnił funkcję graciarni. Kucnął przy jednym z kartonów.
– O proszę, ma pani „Przebudzenie” de Mello? Uwielbiam to. –
Ja też – zdziwiłam się, że facet, a do tego stolarz, czyta takie pozycje.
A on wyciągał kolejne książki i komentował. Znał wszystkie! Spędził u mnie trzy godziny. Narysował projekt półek na książki, zaproponował rozwiązanie wieszaka w przedpokoju. No i skończył szafkę w łazience. I cały czas rozmawialiśmy.
– To na kiedy się umawiamy? – zapytałam, gdy zaczął się szykować do wyjścia. – Znaczy, w sprawie tych półek albo tego wieszaka…
– A możemy już w środę – powiedział, czymś ucieszony. – Klient jeden mi wypadł, bo ma jakieś kłopoty rodzinne, odwołał robotę. Dam znać, czy zdobyłem materiały.
Rzeczywiście zadzwonił we wtorek i potwierdził wizytę w środę. A ja pomyślałam, że skoro on ma czas, to ja wezmę sobie wolne. Dzięki temu będę cały dzień w domu i może mój stolarz ze wszystkim się wyrobi. Przyszedł rano i znowu z wdzięcznością przyjął zaproszenie na kawę. Siadając, podał mi książkę.
– Rozmawialiśmy ostatnio, to są takie jakby rozważania na temat de Mello – powiedział z uśmiechem.
– Pomyślałem, że pani pożyczę. Wzruszył mnie.
Chwilę pogadaliśmy, potem zabrał się do roboty, a ja przeglądałam książkę i zerkałam na gościa. Podobał mi się! Nie tyle zewnętrznie, chociaż nie był taki najgorszy, ale w sposobie myślenia.
Odbieraliśmy na tych samych falach. Czytał i rozumiał, co czyta. To też rzadkość. No i jest sam. Ma tylko kota…
– Mówił pan ostatnio, że nie chciał brać zwierzaka. A ten kot to skąd? – zagadałam go, gdy zrobił sobie krótką przerwę na herbatę i ciasto.
– A bo to znajda – odparł. Jadł ciasto i cały czas się uśmiechał, a ja poczułam, że się rozpływam. – Dwa lata temu, zimą, siedział pod moim blokiem. Chudzina taka… – dodał. – Akurat padał mokry śnieg z deszczem. Nie mogłem go tam zostawić. No i jest. Pewnie mu czasem smutno, jak idę do roboty. Zastanawiam się czy mu towarzystwa jakiegoś nie dobrać. Ale podobno koty nie zawsze akceptują inne zwierzęta.
Opowiadał o tych kotach z taką czułością, że aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Ten facet był taki dobroduszny!
Niejednego z moich kumpli ten stolarz zapędziłby w kozi róg
Umówiliśmy się na kolejne spotkanie w weekend. Dokończył regały i wziął się do wieszaków. Ja układałam cały dzień książki na nowych półkach, on wiercił dziury w ścianie. Wieczorem oboje byliśmy padnięci.
– Może drinka? – zaproponowałam, bo miałam ochotę na odpoczynek.
I to nie samotny odpoczynek, a właśnie w jego towarzystwie. Ucieszyłam się, gdy się zgodził. Tamtego wieczoru przeszliśmy na ty.
A gdy zamontował wieszak i poprawił jeszcze komodę w sypialni – zostaliśmy… parą! Dziś jestem innym człowiekiem. Mam czas na wszystko, bo chcę go mieć. Niektórzy znajomi się dziwią, jak szybko to poszło. Tyle lat byłam sama, nie interesowali mnie żadni prezesi, a nagle wzięłam sobie stolarza.
Tata miał wątpliwości, czy aby to odpowiednia partia dla mnie. Ja nie mam żadnych. Po raz pierwszy w życiu jestem naprawdę zakochana i wreszcie jest mi dobrze. Poza tym, Marek mnie ciągle zaskakuje – jest tak inteligentny i tak oczytany, że niejednego z moich kolegów zapędziłby w kozi róg.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć