– Ciociu, jakiś list urzędowy do ciebie przyszedł – Ewa już wsuwa mi list do ręki, nawet wstawać z fotela nie muszę.
Udała mi się dziewczynka! Wszystkie sąsiadki mi zazdroszczą, choć przecież wiedzą, że to nie moje.
– Pewnie jakaś zawodowa sprawa – mówię. – Przeczytam w sypialni. A ty się poucz, kochanie.
Wiem, że ten list wcale nie dotyczy mojej pracy. Wystarczyło spojrzeć na pieczątkę. Jak dla mnie, najgorszą z możliwych: Sąd Rodzinny. To nie pomyłka. Przecież od tylu lat jest tak, jakbym żyła na bombie zegarowej. Otwieram list: „…stawić się na rozprawę… w sprawie ustalenia opieki nad…” Czuję, jak litery wirują mi przed oczami. Nie, nie mogę teraz upaść.
Przecież spodziewałam się tej wiadomości od tak dawna. Może jeszcze można coś zrobić, może uda mi się dogadać z Karoliną? Ale wiem, że to tylko złudzenia. Żadna matka dobrowolnie nie zgodzi się oddać swojego dziecka. I moja siostra nie postąpi inaczej. Tym bardziej za to, co jej zrobiłam.
Tak mi się życie ułożyło, że nie związałam się z żadnym mężczyzną. Facet, to pestka, gorzej, że od zawsze marzyłam o tym, aby mieć dziecko. No ale najwyraźniej nie dane mi było zostać matką.
Zupełnie inaczej układało się mojej młodszej siostrze, Karolinie. Latawica z niej była od najmłodszych lat, tylko chłopy, stroje i inne wymysły. Gdy ja ciułałam grosz do grosza, żeby utrzymać się na wymarzonych studiach, opłacić mieszkanie, ona przepuszczała w klubach pieniądze zarobione gdzieś w podrzędnej knajpie…
Chciałam ją mieć tylko dla siebie
Nigdy nie zapomnę chwili, gdy do mnie przyszła. Była zapłakana, roztrzęsiona, jak nie ona:
– Pomóż mi, błagam cię – chlipała. – Ja po prostu nie mogę urodzić tego dziecka, nie teraz! Nie dam sobie rady! Przecież ja nic nie mam, nic nie umiem, co robić?
Wiem, co powinnam była zrobić: przekonać młodszą siostrę, że dziecko to błogosławieństwo, pożyczyć pieniądze, użyczyć mieszkania. Wspierać ją. Lecz mnie już wtedy lęgł się w głowie ten szalony plan. Owszem, przekonałam Karolinę, by urodziła. I wymogłam na niej obietnicę, że… zaraz po porodzie zrzeknie się praw do potomka!
– Będziesz wolną kobietą – argumentowałam. – Wyjdziesz za mąż, zrobisz karierę, co tam chcesz. A ja wychowam ci dziecko. Oczywiście, jak tylko dorośniesz do tego, żeby zostać matką dla swojego dziecka, oddam ci je bez słowa – obiecywałam fałszywie bez mrugnięcia okiem.
Na co ja wtedy liczyłam? Na czas najpewniej. Na to, że Karolina urodzi dziecko, a później o nim zapomni. Nie doceniłam jednak siły natury. Tego, jak silny w kobiecie jest instynkt macierzyński, nawet jeśli budzi się dopiero po czasie.
W tamtym okresie roztoczyłam nad Karoliną całkowitą opiekę, bo nasi rodzice wyrzucili ją z domu. Dla mnie to wszystko było nieważne. Ja spełniałam każdą jej zachciankę. Gdy denerwowała ją głośna muzyka zza ściany, szłam do sąsiada i robiłam mu awanturę. Robiłam to wszystko oczywiście nie dla samej Karoliny, ale dla tej istotki, którą miała urodzić. Już wtedy, gdy moja siostra nosiła swoje dziecko w brzuchu, ja czułam się jego matką.
Kiedy Ewa przyszła na świat, oszalałam na jej punkcie
Nie pozwalałam nikomu zbliżać się do malutkiej. Tylko ja mogłam ją kąpać, tylko ja tuliłam ją do snu, tylko ja wiedziałam, które sweterki ją drażnią. Karolina nie chciała się tak szybko poddać jako matka, teraz muszę to przyznać. Przychodziła, tuliła, usiłowała wtrącać się w wychowanie małej.
Ale mnie jej obecność nie była na rękę. Marzyłam, żebyśmy zostały z Ewą we dwie. Dlatego pewnej niedzieli podjęłam tę decyzję. Byłam prawną opiekunką Ewy, więc nikt nie mógł mi zabronić wyjazdu z nią. Ja jednak chciałam, żeby „moja córka”, jak lubiłam o niej myśleć, zerwała wszelkie więzi z biologiczną matką. Zastawiłam więc na moją siostrę pułapkę.
Poprosiłam, by zajęła się małą. W tym samym czasie umówiłam się z jej towarzystwem, że wyciągną Karolinę na imprezę! To było podłe, wiem, ale musiałam mieć Ewcię tylko dla siebie. Trzeba przyznać, że Karolina długo się wahała, wreszcie perspektywa spędzenia wieczoru „w dawnym stylu” wzięła górę: moja nieodpowiedzialna siostra wyszła z domu, zostawiając córkę pod opieką sąsiadki.
To dało mi pretekst, żeby zabronić jej kontaktów z małą. Niedługo później zabrałam dziecko i wyprowadziłam się na drugi koniec Polski, nie informując siostry, gdzie zamierzam się zatrzymać. Zerwałam z nią kontakt. Od ludzi wiem, że po tym wydarzeniu miał miejsce jej pierwszy atak depresji. Chyba dotarło do niej, że nie sprawdziła się jako matka i jako kobieta. Mogłam jej pomóc, mogłam włączyć ją w wychowanie dziecka, ale nie miałam takiego zamiaru. Dopięłam swego.
Karolina próbowała nas znaleźć
Nikt oprócz malutkiej nie był mi potrzebny do szczęścia. Ewa chowała się świetnie. Nie chorowała, nie sprawiała najmniejszych problemów. Wychowywałam ją w przekonaniu, że jej mama zginęła w wypadku. Wiem, to okrutne, lecz nie chciałam, aby pewnego dnia wpadła na pomysł, by poszukać swoich biologicznych rodziców. Chyba bym tego nie przeżyła! Utwierdzałam więc Ewę w przekonaniu, że jestem jej jedyną rodziną.
Naturalnie Karolina próbowała nas znaleźć. Raz nawet, ze cztery lata temu, wynajęła biuro detektywistyczne, które wpadło na trop mój i Ewy. Ja jednak szybko postanowiłam działać. Korzystając z wiedzy na temat jej depresji sprzed wielu lat, złożyłam anonimowe doniesienie do prokuratury, że siostra leczy się psychiatrycznie i nachodzi dziecko. Miałam nadzieję, że to zapobiegnie dalszym próbom kontaktu. Srodze się przeliczyłam.
List, który teraz trzymam w ręce, jest dowodem tego, że Karolina w końcu stanęła na własnych nogach i postanowiła odzyskać córkę.
Tylko co ja mam teraz Ewuni powiedzieć?
Że jej mamusia wcale nie zginęła w wypadku, tylko po wielu latach przypomniała sobie o niej i postanowiła stworzyć z nią szczęśliwą rodzinę?! A ja, co się wtedy stanie ze mną?! Będę starzeć się samotnie, coraz bardziej nieszczęśliwa?!
Do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł – wyprowadzimy się stąd! Spakuję nasze rzeczy, wywiozę Ewę gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie…
Wchodzę do pokoju, patrzę na tę mądrą, kochaną dziewczynkę. Ewa rozmawia przez telefon ze swoją przyjaciółką, śmieje się, żartuje. I wtedy dociera do mnie, że nie wolno mi niszczyć jej życia, zabierać stąd, ze środowiska, które zna, w którym jest taka szczęśliwa. Że teraz nie moje szczęście jest najważniejsze, liczy się tylko ona, Ewa. Moja, nie moja…
– Skarbie, muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego – zwracam się do niej, gdy tylko odkłada telefon. – Ale pamiętaj, że wszystko, co robiłam, robiłam z miłości do ciebie…
Czytaj także:
„Piwnica u dziadków skrywała wspomnienia wojny i śmierci. Mieszkał tam potwór, który miał odstraszać okupantów”
„Gdy ja myślałam o szczęśliwym małżeństwie, mąż kupował innej seksowną bieliznę. Ojciec moich dzieci wbił mi nóż w plecy”
„Mój dom wyglądał jak melina i nie mogłam zaprosić faceta. Sypał się tynk, rósł grzyb i nie było ciepłej wody”