Oboje bawiliśmy się myślą, że coś między nami jest, ale kończyło się na głupich gadkach. Takich jak wtedy, gdy padło to śmieszne postanowienie.
– Ej, a chciałabyś mieć za chłopaka czarnego czy blondyna? – zapytał mnie.
– Wolałabym bruneta – odpowiedziałam przekornie, bo Michał był blondynem.
– Dlaczego?
– Są bardziej męscy, mają więcej testosteronu – odparłam.
– Brunet by cię bił!
– Co ty pleciesz! – obruszyłam się.
– Blondyni są milsi.
– Ty jesteś blondynem.
– I co z tego?
– Polecasz się?
– Chyba kpisz… – obruszył się, kolejny raz udając, że ze mną wcale nie flirtuje, że mu na mnie nie zależy.
– Powiem ci tak. Jeśli do dwudziestego piątego roku życia nikogo sobie nie znajdę, to wyjdę za ciebie. Oczywiście pod warunkiem, że ty też będziesz sam. Umowa? – wyciągnęłam rękę, by przybić zakład.
Uścisnął mi ją, a potem szybko wyrwał swoją dłoń, bo wracały dziewczyny. Nie chciał, żeby domyśliły się, że coś między nami jest. A było – i to wiele! Ale że oboje mieliśmy w głowie siano, to zmarnowaliśmy ten potencjał. On przygruchał sobie jakąś dresiarę z sąsiedniego bloku, a ja… No cóż. Ja też znalazłam sobie jakiegoś znacznie mniej ciekawego, ale śmielszego chłopaka. W ten oto sposób nasze drogi rozeszły się na wiele lat.
A dokładnie na dziewięć. Wtedy to właśnie rozstałam się z facetem, z którym jeszcze do niedawna wiązałam nadzieje na przyszłość. Miał na imię Piotr i dla niego wyprowadziłam się do stolicy. Poznaliśmy się w naszym rodzinnym mieście, ale kiedy on dostał pracę w Warszawie, uznaliśmy, że wyjedziemy tam razem.
Mieszkaliśmy ze sobą przez półtora roku i był to czas upadków oraz ociężałych wzlotów. Od początku miałam wrażenie, że ciągniemy to wszystko na siłę, ale parłam do przodu, bo myślałam, że tak wygląda każdy związek. Tyle się mówi o tym, że nad relacją trzeba pracować, że trzeba iść na kompromisy. No to szłam… A on w końcu powiedział, że nie chce ze mną już być, bo mam zły wpływ na jego życie.
Co za palant, straciłam przez niego tyle czasu…
– Nie mogę się przez ciebie skupić na karierze… – rzucił banałem na pożegnanie.
– Ale czym ja ci przeszkadzam? Tym, że gotuję obiady i piorę twoje rzeczy?
– Nie chodzi o to…
– To o co?
– O to, że… Że jesteś. Po prostu.
Wyprowadziłam się od niego i przeniosłam na kilka tygodni do koleżanki. Chciałam się zastanowić, co teraz, gdzie mam się podziać – zostać w Warszawie czy wracać do domu. W tym czasie dowiedziałam się, że do Piotra wprowadziła się jakaś dziewczyna. Drań musiał mieć ją już dawno upatrzoną. Najpewniej już wtedy, gdy odprawiał mnie.
To był palant, ale i tak bardzo zabolało. Do tego stopnia, że nagle obrzydła mi stolica. Nagle zapragnęłam wrócić do domu, żeby tam się z tego wszystkiego otrząsnąć. Z tego pośpiechu, prowizorki, z tej walki o przetrwanie związku skazanego na porażkę. Chciałam złapać oddech.
Urlop w pracy wzięłam z dnia na dzień. Poprosiłam o tydzień wolnego – ściemniłam, że mam kłopoty rodzinne. Trochę się tego kłamstwa wstydzę, ale musiałam się wyrwać, bo inaczej bym zwariowała. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że tak naprawdę ruszam naprzeciw przeznaczeniu.
Choć zazwyczaj jeździłam do domu autobusem, tym razem postawiłam na BlaBlaCar. To taka internetowa platforma, na której kojarzą się ludzie jadący w tę samą stronę. Ktoś, kto ma samochód, pisze, kiedy i gdzie się wybiera, a ci, którzy chcą się z nim zabrać, zgłaszają się i dorzucają do paliwa.
Przeszukałam portal i znalazłam faceta, który jechał prosto do mojego miasta i wyruszał nazajutrz rano. Napisałam do niego, że chciałabym się z nim zabrać, i umówiliśmy się, że podjedzie po mnie o dziewiątej. Ani ja, ani on nie mieliśmy na tym portalu swoich zdjęć, więc nie wiedzieliśmy, jak wyglądamy. Jedyne, co było wiadomo to, że ja mam na imię Julka, a on Michał.
O rany, co za spotkanie!
Równiutko o dziewiątej rano w sobotni poranek zadzwonił domofon. Odebrałam, powiedziałam, że zaraz schodzę, ale on zaoferował się, że podejdzie po mnie na górę i pomoże mi z bagażami. Nie chciałam nadmiernie wykorzystywać jego uczynności i wystawiłam walizki za drzwi. Weszłam jeszcze do domu po torebkę, a gdy znów wróciłam na korytarz, on już tam był.
– Cześć – powiedziałam.
– Cześć… – odpowiedział, podniósł wzrok znad walizki, a potem zamarł. Patrzył na mnie przez chwilę, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. Twarz, którą skrywała czapka bejsbolowa i dość długa broda.
– Przepraszam, że takie ciężkie, wywożę sporo rzeczy… – tłumaczyłam wagę bagaży.
– Julka? – zapytał.
– No tak… – odparłam, bo powiedział to jakimś dziwnym głosem.
– To ja, Michał – zdjął czapkę i wtedy go poznałam.
Tak, to był Michał, mój kolega ze szkoły. Ten, o którym opowiadałam. Ten, z którym zawarłam ten śmieszny pakt…
– O matko, ale jaja!
– No!
– A co ty tutaj robisz? – palnęłam. – To znaczy wiem! Jedziesz do domu. Ale co tutaj robisz, w Warszawie?
– Pracuję od czterech lat. Teraz wracam do domu, zwolniłem się…
– Oj, to szkoda…
– Wcale nie. Wracam do siebie i na swoje. Będę otwierał warsztat.
– Warsztat?
– Mechanik samochodowy… Od lat. Ale wiesz co? Chodź na dół, do auta, to pogadamy. Ale numer! No nie wierzę!
No i pojechaliśmy razem do domu. Podróż trwała dwie godziny, ale muszę przyznać, że ten czas zleciał nam tak szybko, że nawet nie zauważyłam. Nie mogliśmy się nagadać. I nie chodzi o to, że było sporo do omówienia, ale po prostu dobrze nam się rozmawiało. Opowiedziałam Michałowi o sobie, a on z kolei streścił mi całą swoją historię. Podobnie jak ja miał spore problemy ze znalezieniem kogoś bliskiego. Po kilku porażkach skupił się więc na pracy. Zarabiał porządnie w autoryzowanym warsztacie, nauczył się fachu i odłożył kasę, żeby uruchomić swój interes.
– A ty? – zapytał.
– Co ja?
– Dużo miałaś… chłopaków?
– Kilku… Ale to wszystko jakieś takie bez sensu. Na siłę. Mówię ci… Tylko się zniechęciłam.
– Ej, dziewczyno, a ile ty teraz masz lat? – uśmiechnął się.
– No wiesz! – obruszyłam się z przymrużeniem oka.
– Pytam dla porządku.
– Dla porządku przypomnę ci, że jesteśmy w tym samym wieku. Nie pamiętasz?
– Pamiętam. Pamiętam też, że się umówiliśmy…
– Na co?
– Na to, że jak do dwudziestego piątego roku życia nie znajdziemy sobie nikogo sensownego, to się zejdziemy!
– Rzeczywiście! – przypomniałam sobie wtedy tę umowę. – Ale jaja! Szczenięce mrzonki, co nie?
– Czy ja wiem? Jakie było prawdopodobieństwo, że się tu spotkamy? No sama powiedz! To musi być przeznaczenie! – uśmiechnął się jeszcze raz. Ale teraz już tak jakoś poważniej, zalotnie. Zawstydzająco odważnie.
– Może i tak…
– Może?
– A co? Będziesz się ze mną jutro żenił? – zapytałam wyraźnie spłoszona.
– No… nie tak od razu. Dajmy sobie najpierw parę dni, to zobaczymy – uśmiechnął się jeszcze raz. Tym razem już mniej tajemniczo, tak po prostu wesoło.
Podróż zleciała jak z bicza strzelił, a pod moim domem pożegnaliśmy się bardzo serdecznie, wymieniając się numerami telefonów. Michał obiecał, że zadzwoni, ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko. Zatelefonował już nazajutrz, a potem dzwonił już codziennie. Ciągle mnie gdzieś zapraszał, wyciągał z domu do kina czy na spacer. Spędziliśmy ze sobą fantastyczny tydzień, po którym miałam wracać do Warszawy, ale Michał przekonał mnie, żebym została i w rodzinnym mieście poszukała roboty.
– Ale dlaczego mam tu zostać? Co mnie tu czeka? – zapytałam, a on mnie przytulił.
– Realizacja umowy sprzed dziewięciu lat – odpowiedział.
– A jeśli ja chciałabym poszukać jeszcze czegoś lepszego? – spytałam przekornie.
– Niczego lepszego ode mnie już nie znajdziesz – powiedział i pocałował mnie tak, że trudno było się z nim nie zgodzić.
No i teraz najważniejsze: Michał to mój mąż, a to jest historia sprzed pięciu lat. Mamy dwoje dzieci i jesteśmy szczęśliwi!
Czytaj także:
„Lata temu okropnie poniżyłem koleżankę, którą kochałem. Zemściła się w najmniej oczekiwanym momencie”
„Wziąłem na siebie winę w wypadku, bo chciałem zaciągnąć dziewczynę do łóżka”
„Mój mąż uważał, że każda praca jest poniżej jego godności. Ja nas utrzymywałam, a on wybrzydzał w ofertach”