Marek to mój kuzyn, ale do niedawna byliśmy dla siebie zupełnie jak bracia. W podstawówce chodziliśmy do jednej klasy, a w średniej – kiedy zdaliśmy egzaminy do dwóch różnych szkół – widywaliśmy się popołudniami na podwórku. Rozdzieliło nas dopiero dorosłe życie, czyli wyprowadzka na swoje. On przeniósł się do mieszkania odziedziczonego przez żonę, a my z moją żoną zaciągnęliśmy kredyt hipoteczny i kupiliśmy trzypokojowe lokum w jednym z bloków na obrzeżach miasta. Mimo to zadbaliśmy z Markiem o kontakt, regularnie się odwiedzając i dzwoniąc do siebie przy każdej okazji.
Mogłem z nim pogadać o wszystkim. O problemach w domu, wymaganiach żony, kłopotach z dziećmi, sporcie, dobrym piwie i pracy. Ten ostatni temat zajmował nas dosyć często, bo obaj mieliśmy problemy ze znalezieniem dobrej posady. Ja tuż po skończeniu technikum elektrycznego, zatrudniłem się jako konserwator w fabryce farb i lakierów, a Marek – którego od zawsze ciągnęło do handlu – niedługo po maturze znalazł robotę w firmie sprzedającej chipsy.
Szukał dla nich nowych klientów, zbierał zamówienia i podpisywał umowy. Żaden z nas nie dostał jednak etatu. Obaj przez długi czas pracowaliśmy na tak zwanych śmieciówkach i o ile mój pracodawca płacił uczciwie, to szef Marka cały czas kombinował, jakby mu obciąć prowizję. Marek niezmiennie na to narzekał:
– Szlag mnie trafia, jak patrzę na tego gnoja. W zeszłym miesiącu zabrał mi z premii pięć stów, bo zepsuło się auto służbowe. Czy to moja wina, że ten grat ma trzysta tysięcy przebiegu?
– Jak to zabrał? – dziwiłem się.
– Normalnie. Powiedział, że sprzęt firmowy, którego mi użycza, jest również moją własnością, więc muszę dopłacić do jego naprawy. Zawsze znajdzie jakiś powód! Poprzednio obciął mi prowizję, bo firma miała „problem z płynnością finansową” – złościł się Marek. – Ale jak w wakacje poleciał z całą rodziną na dwutygodniową wycieczkę do Stanów, to płynność była jak trzeba. Taka sprawiedliwość!
– Pocieszę cię. Mój szef też kombinuje. Miałem dostać etat i co?
– Ciągle na zleceniu?
– Siódmy miesiąc!
– Ale bagno! Obaj powinniśmy iść do sądu pracy.
Pomyślałem, że mógłbym spróbować
Wyszliśmy jednak z założenia, że zamiast się sądzić, lepiej poszukać nowej roboty. No i mnie się nawet poszczęściło, bo po kilku miesiącach znalazłem pracę w szkole. Przyjęli mnie na stanowisko konserwatora i choć pensja nie była imponująca, to przynajmniej dostałem umowę na czas nieokreślony. Markowi nie poszło tak łatwo. Przez następne trzy lata tułał się po różnych firmach w charakterze handlowca, ale wszędzie traktowali go podobnie – odmawiali etatu, obniżali prowizję, a pieniądze wypłacali z opóźnieniem.
Granicę jego cierpliwości przekroczył ostatni szef, który zwlekał z wypłatą przez trzy miesiące z rzędu. Marek sprzedawał u niego stolarkę okienną i miał bardzo dobre wyniki, ale jego szef i tak próbował go oszukać. Kuzyn w końcu nie wytrzymał i doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jak założy własną firmę.
– Kurczę, przecież ja tych okien naprawdę dużo sprzedaję – tłumaczył mi rozgoryczony. – Nabijam krętaczowi kabzę, a przecież sam mógłbym na tym zarabiać. Wszystko mam już policzone i spokojnie dałbym radę utrzymać siebie i biuro z marży, którą wykręcam temu oszustowi.
– To działaj – zachęcałem.
– Tak zrobię!
Nie była to tylko czcza gadanina.
Marek znalazł lokal i rozkręcił działalność. Na początku szło mu dość kiepsko, ale kiedy jeden klient zaczął polecać go drugiemu, firma ruszyła z kopyta i chłop z miesiąca na miesiąc zwiększał obroty. Doświadczenie w handlu, uczciwość, znajomość branży i jego przyjazne nastawienie do ludzi dało rezultaty. Po roku zarabiał tyle, że był w stanie sam utrzymać rodzinę, wziąć w leasing nowe auto z salonu i nadpłacać kredyt, który zaciągnęli z żoną na remont mieszkania po babci. Po dwóch latach miał tyle pracy, że ledwo z nią wyrabiał.
– Siedzę po nocach w papierach, szykuję umowy, wyceny, a w dzień jeżdżę po klientach – opowiadał. – Długo tak nie dam już rady. Będę musiał zatrudnić pracownika. Gdybyś kogoś znał, to daj cynk.
– Popytam znajomych – odpowiedziałem. Jeszcze wtedy nie pomyślałem o sobie.
W tamtym czasie miałem etat w szkole i naprawdę nie mogłem narzekać. Stałe godziny pracy, sympatyczna szefowa i pewna pensja. Niestety, pół roku po rozmowie z Markiem, zostałem zwolniony. Dyrektorka wyjaśniła, że szkoła zamierza zlecać naprawy zewnętrznej firmie i w związku z tym likwiduje moje stanowisko. Cóż miałem zrobić? Wziąłem odprawę i pożegnałem się z nią serdecznie.
Tymczasem okazało się, że Marek nie znalazł nikogo do pomocy. Przyjął co prawda trzy osoby na okres próbny, ale żadna z nich się nie sprawdziła.
– A idź! – narzekał. – Co jeden to gorszy. Strach dawać jakąkolwiek odpowiedzialność. Przez jednego barana straciłem nawet cztery tysiące.
– A co zrobił?
– Namieszał w wycenach. Zwyczajny głupek, mówię ci. Naprawdę trudno jest znaleźć kogoś porządnego.
– Słuchaj, a może ja bym u ciebie spróbował? – zaproponowałem.
– A chciałbyś?
– Czemu nie? Przecież się dogadujemy. No, chyba że jest ci potrzebny ktoś z handlowym doświadczeniem – zawahałem się.
– A co ty! Bylebyś się nauczył programu do robienia pomiarów i szykowania wycen. A reszta… – machnął ręką. – Poza tym przyda mi się ktoś techniczny. Czasem trzeba pojechać na reklamację, coś poprawić. Na pewno dasz radę!
Nie miał dla mnie dobrych wiadomości
Plan był taki, że przez pierwsze trzy miesiące będę zatrudniony na umowie zlecenie, a potem – jeśli mi się spodoba – przejdę na etat. Uzgodniliśmy też pensję i muszę przyznać, że poczułem się nieco rozczarowany ofertą Marka. Myślałem, że da trochę więcej, ale nie grymasiłem, bo zapewnił, że gdy tylko z moją pomocą podkręci obroty, podniesie mi wypłatę o ładnych parę stówek.
Zgodziłem się na takie warunki i w następny poniedziałek stawiłem w biurze. Nauka szła mi szybko, Marek był zadowolony, a i mnie podobała się nowa robota. Po tygodniu przygotowywałem już samodzielnie papiery, a po dwóch pojechałem na pierwszą reklamację, gdzie od razu przydały się zdolności techniczne wyrobione przez lata pracy na stanowisku konserwatora. Własnoręcznie naprawiłem coś, za co serwisanci policzyliby niemałe pieniądze. Kuzyn nie krył radości.
– Będzie się nam razem świetnie pracowało! – podsumował ten wyjazd.
– Mam nadzieję – odparłem, ciesząc się perspektywą wspólnej pracy.
No i faktycznie, wszystko układało się wyśmienicie. Nie było między nami żadnych spięć, a uwagi, które Marek miał do mojej pracy, ograniczały się do jakichś drobiazgów, drobnych przeoczeń wynikających z braku wiedzy, którą jednak ciągle uzupełniałem. Dlatego kiedy po upływie kwartału zaprosił mnie na poważną rozmowę, myślałem, że w związku z przejściem na etat zaproponuje mi też podwyżkę. Mocno się jednak rozczarowałem.
– Artur, strasznie mi głupio, ale chyba nie jestem w stanie dotrzymać naszej umowy – zaczął, błądząc nerwowo wzrokiem po ścianach.
– To znaczy?
– Chodzi o te większe pieniądze, o których mówiliśmy, jak cię przyjmowałem. Wiem, że miałem ci dorzucić kilka stów, ale… nie dam rady. Obroty nie poszły do góry, tak jak się spodziewałem. Od pół roku utrzymują się na tym samym poziomie, więc nie mam żadnego pola manewru. Muszę pilnować kosztów, bo inaczej moglibyśmy pójść z torbami. A przecież obaj tego nie chcemy?
– No nie – przyznałem nieświadomy, że to nie koniec złych wiadomości.
– Problem będzie też z etatem…
– Jaki problem? Co ty mówisz?! – zdenerwowałem się na poważnie.
Marek zaczął mi wtedy tłumaczyć, że duża firma handlująca oknami w regionie wprowadziła ogromne promocje i przejmuje w ten sposób klientów. Wyjaśniał, że przeniesienie mnie na etat kosztowałoby go dwa tysiące złotych miesięcznie, a w obecnej sytuacji, gdy toczy się zażarta walka o rynek, nie ma mowy o takim wzroście wydatków.
– To zbyt ryzykowny moment – powiedział. – Przykro mi, stary, ale nie mogłem tego przewidzieć – rozłożył bezradnie ręce.
Na pocieszenie obiecał, że wrócimy do tematu za kilka miesięcy – a już najpóźniej za pół roku. Zapewniał, że nie odmawia mi etatu i podwyżki, a jedynie przekłada je w czasie, bo jest z mojej roboty bardzo zadowolony. Zgodziłem się na to odroczenie. Postanowiłem zaufać kuzynowi, uznając, że jego powody muszą być pewne i uczciwe. Bardzo się z mojej decyzji ucieszył i jeszcze raz zapewnił, że niedługo pogadamy.
– Najpóźniej za pół roku! – przypomniałem mu jego słowa.
– Tak, tak. Jasne… – przytaknął.
Do rozmowy o umowie i podwyżce wróciliśmy jednak nieco wcześniej, bo już po miesiącu. I to nie za sprawą rosnących wyników firmy, ale niespodzianki, którą Marek zrobił żonie. Dowiedzieliśmy się o niej na urodzinach mojego ojca, na które przyjechali również kuzyn z rodziną. Jego małżonka była tak podekscytowana prezentem, że już w drzwiach sama wyśpiewała dobrą nowinę.
– Marek kupił mi samochód! – wypaliła radośnie.
– Ale kiedy? – zapytał mój tata.
– No teraz – śmiała się. – Znaczy kupił wcześniej, ale pokazał mi dopiero przed chwilą! Wyszliśmy z domu, żeby do was przyjechać, a on mnie prowadzi do czerwonego sedana i mówi, że to niespodzianka!
Szef nigdy nie zrozumie pracownika
Cała familia poderwała się od stołu i zeszła na dół, żeby oglądać przepiękną furę szwagierki, a było na co patrzeć, bo Marek kupił nowiusieńkie audi z salonu. Wyjaśnił nam, że wziął je w leasing na firmę, co oznaczało, że nie wyłożył gotówki, bo będzie spłacał auto w ratach. Ojciec zapytał, ile wyniesie ta rata, a on beztrosko rzucił, że dwa tysiące pięćset złotych miesięcznie.
Wtedy też spotkały się nasze spojrzenia. Na pewno dostrzegł moje rozgoryczenie, bo szybko odwrócił wzrok i unikał mnie już do końca imprezy. Śmiał się, jadł i pił, a ja przez cały wieczór walczyłem z sobą, żeby czegoś nie palnąć – żeby nie wypomnieć mu naszych ustaleń sprzed miesiąca. Nie chciałem jednak psuć ojcu urodzin, dlatego postanowiłem, że poczekam na odpowiedni moment.
Nie zwlekałem długo, bo już w poniedziałek rano poprosiłem Marka, żeby poświęcił mi chwilę. Ku mojemu zaskoczeniu próbował się wykręcić z tej rozmowy. Tłumaczył, że ma umówione spotkanie z klientem i musi natychmiast wyjeżdżać, a potem już nie wraca, bo wiezie dzieci do dentysty. Zapewniłem go, że nie zajmę mu wiele czasu i bez skrupułów siadłem przed jego biurkiem, żeby wyłożyć kawę na ławę.
– Muszę ci to powiedzieć dla dobra naszych relacji – zacząłem. – Czuję się oszukany!
– Dlaczego?! – udawał zdumionego.
– Jak to dlaczego?! Najpierw mówisz mi, że nie możesz dorzucić do kosztów dwóch tysięcy złotych na etat dla mnie, a potem kupujesz żonie auto na firmę za dwa i pół tysiąca miesięcznie?
– No tak, ale samochód zamówiłem już jakiś czas temu. Od dawna chciałem jej zrobić taki prezent – tłumaczył się idiotycznie, jeszcze bardziej tym samym się pogrążając.
– To wiedziałeś, że czekam na etat i zamiast mi go dać, wolałeś kupić audi?! Jak ja mam się teraz czuć? Co z moimi potrzebami? Moją rodziną?
– Przecież ci płacę!
– A składki, a ubezpieczenie? Ja też chciałbym mieć emeryturę. Nie uważasz, że moja przyszłość jest ważniejsza niż prezent dla żony? Marek, jesteśmy rodziną…
– Ja cię przepraszam – wszedł mi w słowo – ale to chyba nie jest twoja sprawa, co kupuję Ewie! A może masz zamiar od teraz zaglądać mi do portfela!? – uniósł się.
Zwolniłem się jeszcze tego samego dnia, co Marek skomentował lakonicznym: „Dobrze, skoro uważasz, że tak będzie lepiej”.
Tak uważałem i tak też zrobiłem. Szkoda mi było tej fuchy, ale nie mogłem się zgodzić na takie traktowanie. Nową pracę znalazłem bardzo szybko i trafiłem wcale nie najgorzej, ale moje relacje z kuzynem bardzo się pogorszyły. Od tamtego czasu przestaliśmy do siebie dzwonić, w ogóle się nie odwiedzamy i widujemy jedynie na rodzinnych imprezach.
Zamieniamy tam parę słów na mało istotne tematy i na tym kończy się nasza relacja. Szkoda, bardzo żałuję tej przyjaźni, ale nie mogłem udawać, że nic się nie stało. W każdym razie teraz już wiem, że gdy człowiek zasiada na prezesowskim stołku, traci kontakt z rzeczywistością szeregowego pracownika i robi ludziom to samo, na co kiedyś sam narzekał.
Czytaj także:
„Podałam nieuczciwego szefa do sądu pracy. Przegrałam, straciłam znajomych i nie mogę znaleźć nowej posady”
„Podałam nieuczciwego szefa do sądu pracy. Przegrałam, straciłam znajomych i nie mogę znaleźć nowej posady”
„Miałem dość duszenia się w korporacji z nieludzkim szefem dusigroszem. W porę odkryłem, że pasja to też dobry biznes”