„Zatrudniłam przyjaciółkę i szybko pożałowałam. Obijała się, oszukiwała i bezczelnie wykorzystywała moje dobre serce”

Kobieta z problemami w pracy fot. Adobe Stock
Tak, nie powinno się zatrudniać znajomych. Dopiero teraz jestem taka mądra… Bo gdy Ela poprosiła o pomoc, nawet nie podejrzewałam, co mnie czeka.
/ 11.03.2021 09:20
Kobieta z problemami w pracy fot. Adobe Stock

Znamy się z Elą od niemowlaka, bo nasze mamy mieszkały po sąsiedzku i często wychodziły razem na spacery z wózkami. Potem bawiłyśmy się wspólnie w piaskownicy, poszłyśmy do tej samej szkoły, a w miarę jak dorastałyśmy, przyjaźniłyśmy się coraz bardziej.
– Przyjaciółka od serca to wielki skarb. Dbaj o niego – powtarzała mi mama.

Dbałam więc, najlepiej jak umiałam. A pomagała mi w tym szczerość. Ustaliłyśmy z Elą, że zawsze będziemy mówić sobie otwarcie, co nam leży na sercu.
– Nawet najgorsza prawda lepsza jest od kłamstwa. A jak ktoś ma do drugiej osoby zaufanie i darzy ją szacunkiem, powinien to zrozumieć – mówiła mi Ela.
– To prawda, bez szczerości nie ma mowy o przyjaźni – przytakiwałam jej.

Elka często krytykowała moje wybory

I tak przez całe dzieciństwo i okres nastoletni dzieliłam się z nią największymi radościami i troskami. Kłóciłyśmy się rzadko i zawsze szybko godziłyśmy. A potem obie dorosłyśmy i… wiele się zmieniło. Razem ukończyłyśmy liceum ekonomiczne, ale później nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Ela znalazła pracę w małym, lokalnym oddziale towarzystwa ubezpieczeniowego. Ja zdecydowałam się na dalszą naukę i poszłam na kurs księgowości.
– No nie wiem, czy znajdziesz po tym pracę – wątpiła Ela. – Poza tym... Ja nie mogłabym tak długo obciążać rodziców swoim utrzymaniem. Zobacz, już od dawna sama na siebie zarabiam, a ty wciąż żyjesz na ich koszt. Nie wstyd ci?
– Nie, bo wiem, że dobrze wybrałam. Nauka to inwestycja w siebie. Zresztą, rozmawiałam o tym z rodzicami i oni też tak myślą – nie dawałam się jej przekonać.

Ela często wracała do tego tematu, a ja miałam coraz silniejsze wrażenie, że jest w tym jakieś drugie dno. Może w głębi duszy też chciała kształcić się dalej?
Czy ty przypadkiem mi nie zazdrościsz? – zgodnie z naszą zasadą zapytałam więc wprost pewnego dnia.
– No, co ty! Chyba żartujesz! – prawie krzyknęła, potwornie oburzona. Nie spodziewałam się takiej reakcji.
– Każda z nas wybrała inną drogę w życiu i już. Trudno, żebyśmy wszystko robiły identycznie – dodała pojednawczo, jakby chcąc naprawić to, że podniosła głos.

Po tej rozmowie Elka wreszcie przestała poruszać ten drażliwy temat, więc i ja nie zastanawiałam się nad tym dłużej. Skończyłam szkołę i niemal od razu znalazłam pracę w zakładzie produkującym damskie ubrania w sąsiednim miasteczku. Odtąd miałam mniej czasu dla swojej przyjaciółki, ale starałyśmy się spotykać w weekendy.

Ona zresztą też nie próżnowała. Wkrótce poznała Kamila, z którym po paru miesiącach wzięła ślub, a pół roku później urodziła im się córeczka. Ela uczyła się więc nowej dla roli żony i matki, a ja w tym czasie zarabiałam całkiem niezłe, jak na nasze realia, pieniądze. Starczało na ubranie, jedzenie i dokładanie się do rachunków rodzicom, z którymi nadal mieszkałam. Co miesiąc odkładałam też kilkaset złotych na przyszłość.

Ja wolałam rozwój, a Ela...

Sielanka się skończyła po trzech latach. Wtedy mój zakład zbankrutował. Jeden nieudany kontrakt wystarczył, żeby kilkadziesiąt osób wylądowało na bruku, w tym ja. Natychmiast zadzwoniłam do przyjaciółki. Umówiłyśmy się w kawiarence.
– Biedactwo moje, i co ty teraz poczniesz? Sama, bez męża i rodziny... – Ela załamała nade mną ręce.
– Mam jakieś oszczędności, niewielkie, ale na chwilę wystarczą. Poza tym... zastanawiam się nad założeniem własnej firmy księgowej – zwierzyłam jej.
– Żartujesz?! Przecież to ogromne ryzyko! – przestraszyła się przyjaciółka.
– To prawda – przytaknęłam. – Sama niedawno mówiłaś, że jak nie mam męża i dzieci, mogę pozwolić sobie na więcej.
Na to Ela zrobiła minę, jakby się ugryzła w język. Widać było, że chce coś powiedzieć i się waha, bo może niezbyt by mi się to spodobało.
– Wiesz co, nie obraź się, ale muszę już lecieć. Małą trzeba nakarmić – wykrztusiła w końcu, podrywając się z fotela, po czym niemal wybiegła z knajpy, zostawiając mnie z niezapłaconym rachunkiem.

Kilka tygodni później moja firma rozpoczęła działalność. Biuro urządziłam w garażu mojego rodzinnego domu.
– Nie wynajmuj na razie niczego, tu będzie dobrze. Po co masz wydawać pieniądze? – przekonał mnie tata.
Posłuchałam go. W końcu od lat prowadził z mamą sklep ogrodniczy i dobrze sobie radził. Nie był to wielki biznes, ale nam, czyli rodzinie, wystarczał. Wyremontowaliśmy więc z tatą garaż, wstawiliśmy piękne drzwi i dwa wielkie okna. Kupiłam też drukarkę, telefon, a za komputer firmowy odtąd służył mi mój prywatny laptop.
– Na początek wystarczy. Najważniejsze, żeby byli klienci – tłumaczył mi tata, gdy chciałam dokupić ksero i inny sprzęt.

Dałam kilka ogłoszeń do lokalnych gazet. Wymalowaliśmy też piękny szyld, który stanął w ogrodzie, gdzie był doskonale widoczny z jednej z głównych ulic. Po tygodniu miałam pierwszą klientkę – panią Krysię, fryzjerkę z naprzeciwka.
– Świetny pomysł na biznes, pani Moniko! Nie będę musiała jeździć godzinę do księgowej! – cieszyła się sąsiadka. Wkrótce dołączył do niej pan Waldek, właściciel sklepu z zabawkami, i inni mniejsi i więksi przedsiębiorcy. Interes rozwijał się lepiej, niż się spodziewałam.
– Bo to jest tak, że pani rodziców wszyscy tu znają i szanują, więc ich córka również ma kredyt zaufania – uchylił mi kiedyś rąbka tajemnicy pan Waldek.

Minął rok, a ja powoli zaczęłam się rozglądać za kimś do pomocy. Klientów było bowiem tylu, że nie dawałam rady sama wszystkiego dopilnować i jednocześnie zawozić do urzędów skarbowych dokumentów i PIT- ów, stać w kolejkach na poczcie, odbierać telefonów i odpowiadać na maile. Potrzebowałam kogoś, kto wyręczyłby mnie w bieganiu po mieście.
– Szukasz pomocnika? – zainteresowała się wtedy Ela. – A może ja bym się nadała? Przydałby się nam dodatkowy grosz. Nie ukrywam, że są miesiące, kiedy muszę chodzić po pożyczkę do teściów...
– Rozumiem... Ale czy na pewno znajdziesz na to wszystko czas? – spytałam ze szczerą troską. – W końcu masz na głowie cały dom i małą, a w tej robocie nie może być mowy o żadnym poślizgu.
– Oczywiście, że znajdę czas! Tosia jest już duża, może zostać z dziadkami. A ja już od jakiegoś czasu planowałam wrócić do pracy – przekonała mnie w końcu.

Popełniłam ogromny błąd

I tak moja najlepsza przyjaciółka została moją asystentką. Ustaliłyśmy, że będzie pracować na pół etatu – w jednym tygodniu po dwa dni, w kolejnym – trzy. Cały etat nie wchodził w grę po pierwsze z powodów finansowych (nie było mnie na to stać), a po drugie ze względu na dziecko Eli, które potrzebowało mamy.

Żałować swojej decyzji zaczęłam już kilka dni później. Bo jak się szybko okazało, Ela, zamiast robić to, co do niej należało, zajmowała się własnymi sprawami. Zwłaszcza z upodobaniem pisała maile do koleżanek, czasem do nich dzwoniła, także w kółko zamawiała jakieś rzeczy dla siebie i córki w sklepach internetowych.
– Elu, oderwij się od tych zakupów, potrzebna mi jesteś – interweniowałam ze dwa razy najdelikatniej, jak potrafiłam.
– Tak, przepraszam, ale wiesz przecież... U ciebie tak świetnie chodzi internet – tłumaczyła się i dalej robiła swoje.

Miałam jeszcze nadzieję, że dotrze do niej, że tak nie można, i coś się zmieni. Tymczasem było coraz gorzej. Miałam wrażenie, że im częściej próbuję jej tłumaczyć pewne rzeczy, tym częściej napotykam na opór z jej strony. Ela potrafiła kłamać mi prosto w twarz, że np. wyjście na pocztę zajęło jej ponad dwie godziny z powodu gigantycznej kolejki. W tym samym czasie moja mama widziała ją, jak robiła zakupy, po czym zaniosła je spacerkiem do swojego domu.

Poza tym zamiast kierować klientów do mnie, opowiadała im przez telefon jakieś bzdury, kiedy mnie nie było w biurze, a potem musiałam się z tego tłumaczyć.
– Elu, wystarczy powiedzieć, że mnie nie ma i poprosić o telefon później. Nie wprowadzaj ludzi w błąd, bo to są poważne sprawy finansowe – tłumaczyłam jej. Nic to jednak nie dało. W końcu, zrezygnowana, poszłam po radę do ojca.
– Wiesz, córeczko, niedobrze jest zatrudniać przyjaciół – westchnął – bo tam, gdzie zaczynają się pieniądze, zwykle powstają i problemy. Gdyby to był ktoś zatrudniony z ogłoszenia, a nie znajoma, pewnie już byś go dawno wyrzuciła. A tak masz skrupuły. I w dodatku zamiast pomocy ściągnęłaś sobie kłopot na głowę.
– Ale co ja mam począć?! – jęknęłam.
– Rób, jak uważasz – powiedział tata. – Tylko pamiętaj, że jak zostawisz Elę, to twoja firma straci reputację, bo ludzie widzą, co się dzieje. A jeśli nawet jeszcze nie widzą, to w końcu popełnicie jakiś błąd i diabli wezmą wszystko to, na co ciężko pracujesz. Ja na twoim miejscu pozbyłbym się jej jak najszybciej.

Biłam się z myślami jeszcze przez tydzień. Rozmawiałam dwukrotnie z Elą, ale ona z zaciętą miną tłumaczyła się nawałem obowiązków w domu oraz mężem, który wszystko zwala na jej głowę, a po powrocie z pracy ręką nie ruszy itp.
– Ja to wszystko rozumiem, ale przecież nie mogę wszystkiego robić sama! – zagotowałam się na to.
– Zatrudniłam cię do pomocy, a ty, niestety, nie wywiązujesz się ze swoich obowiązków. Tak być nie może!

Obiecała poprawę. Pewnego gorącego, sierpniowego dnia weszłam do biura w południe. Ela akurat siedziała w moim fotelu, z uśmiechem gawędząc z jakąś panią ze sklepu z dziecięcymi ciuszkami. Nawet mnie nie zauważyła. Przegoniłam ją z mojego miejsca. Po chwili wpadła pani Krysia.
– Dobrze, że pani jest, pani Moniko, bo od dwóch godzin nie mogę się do was dodzwonić, a to bardzo pilna sprawa – mówiła szybko, zdyszana. Wysłuchałam jej uważnie. Miała wątpliwości, czy samochód, który zamierza kupić, brać na firmę, czy lepiej spisać umowę jako osoba fizyczna. Trzeba się było spieszyć, bo w kolejce czekał już inny chętny. Udzieliłam sąsiadce wyjaśnień, a gdy tylko wyszła, rozprawiłam się z Elą.
– Słuchaj, musimy się rozstać – oznajmiłam jej prosto z mostu. – Nie możesz być moją asystentką, bo więcej z tego kłopotów, niż pożytku. Jeśli chcemy nadal być sobie bliskie, nie możemy razem pracować. Bardzo mi przykro.

Po minie mojej przyjaciółki poznałam, że dostała ataku furii. Jej twarz spąsowiała, a rysy nabrały zaciętego wyrazu.
– Zwalniasz mnie, tak?! – wrzasnęła na całe gardło. – Wiesz dobrze, że mam małe dziecko, wiesz, jak bardzo potrzebne mi te pieniądze i wywalasz mnie na bruk? Tak nie postępuje się z przyjaciółmi!
– Ela, uspokój się. Masz jeszcze trzy tygodnie do końca miesiąca. Nie musisz przychodzić do pracy, ale zapłacę ci całą pensję. Tyle mogę dla ciebie zrobić – starałam się ją jakoś udobruchać.
– Pensję?! Te marne grosze nazywasz pensją?! – rozdarła się. – Haruję u ciebie jak wół za ochłapy, a ty jeszcze masz do mnie pretensje?! Jak jesteś taka mądra, poszukaj sobie innego frajera! Zobaczymy, czy się będą pchali drzwiami i oknami!
„No proszę – pomyślałam. – Takiej Eli dotąd nie znałam...”. – Wyjdź stąd, zanim powiesz za dużo – powiedziałam spokojnie. – Zwalniam cię i każdy pracodawca na moim miejscu zrobiłby to samo już dawno!

Ela wybiegła, trzasnąwszy drzwiami tak, że aż szyba się zatrzęsła. Na koniec miesiąca przyszła po świadectwo pracy i pensję i to właśnie wtedy widziałyśmy się ostatni raz.
– Znalazłaś już może jakąś pracę? – próbowałam jakoś zacząć rozmowę.
– Poradzę sobie, nie martw się – ucięła.

Od tamtego dnia minęły dwa lata. Na stanowisku Eli pracuje teraz Zosia przysłana mi przez urząd pracy. Jest sumienna, miła i nie mam z nią najmniejszych problemów. Z tego, co wiem, moja dawna przyjaciółka siedzi w domu i opiekuje się dzieckiem. Podobno zgłaszała się do pracy u kilku lokalnych przedsiębiorców, ale jej wymagania były dość wygórowane i nigdzie nie zagrzała dłużej miejsca. Tak sobie wybrała, nie mnie to oceniać.

Szkoda tylko, że w tak głupi sposób skończyła się nasza przyjaźń. Ponad 30 lat znajomości i wspierania się w trudnych sytuacjach w jednej chwili straciło znaczenie. Wszystko przez to, że powiedziałam przyjaciółce, że c

oś robi źle i nakazałam jej postępować inaczej. A przecież to normalne między szefem a podwładnym. Niestety, okazuje się to nie do zaakceptowania między przyjaciółkami. Tyle że ja musiałam to zrobić...

Więcej prawdziwych historii:
„Teściowie chcą ukraść mi wesele. Wszystko mamy opłacone, a oni wymyślili, że podłączy się do nas ich drugi syn”
„Przyłapałam męża z młodszą i ładniejszą ode mnie bździągwą. Przyprowadził ją nawet na naszą 30 rocznicę...”
„Latami oszukiwał mnie, że zostawi dla mnie żonę. Gdy się jej pozbyłam... oświadczył się innej”

Redakcja poleca

REKLAMA