Chcę rozwodu. Takie słowa odbierają oddech. Sprawiają, że kolana miękną, a krew odpływa z twarzy w kierunku stóp. Ale nie da się ich cofnąć, już padły. Mój mąż stwierdził, że znudziło mu się małżeństwo ze mną, bycie ojcem też nie spełniło jego oczekiwań, a zatem złożył pozew o rozwód.
Sąd dość szybko mu przyklasnął, orzekając, że ostatnie siedem lat nie ma znaczenia, a ja wykarmię, odzieję i wychowam dziecko za trzysta złotych alimentów. A nawet i bez nich, bo zaraz po orzeczeniu rozwodu auto magicznie stało się własnością matki mojego eks, a on pracował jako prezes własnej firmy za złotówkę miesięcznie. Tylko westchnąć i splunąć. Cóż, od miłości do nienawiści niedaleko.
Nawet tych marnych 300 zł nie płacił
Państwo nie miało mi wiele do zaoferowania. Komornik nie mógł nic od opornego tatusia wydobyć, więc nasze dziecko miało żyć powietrzem i ubierać się w liście, zbierane wtedy, gdy nie będzie chodziło do szkoły, bo nie tylko na tornister i podręczniki nie wyskrobiemy, ale nawet na zeszyty i kredki nie starczy.
Pracowałam na dwie zmiany, widując moje dziecko w przelocie i padając na pysk w okolicach północy, gdy już ogarnęłam dom i kilka zleceń, które musiałam dopiąć na poranek. O czwartej trzydzieści dzwonił budzik i musiałam zacząć nowy, wspaniały dzień. Potem przyszedł kolejny cios – podział majątku. Jeśli chciałam pozostać w niewielkim domku po moich rodzicach, musiałam oddać byłemu mężowi pieniądze za remont. Jak mus to mus.
Zaciągnęłam kredyt, żeby spłacić faceta, który wisiał swojemu dziecku kilkanaście tysięcy złotych alimentów… No cóż. Zakasałam rękawy, sypiałam góra po cztery godziny dziennie, pracowałam więcej, za to spędzałam mniej czasu z synem, byle tylko pozbyć się kredytu.
Tak mijały miesiące, które zmieniały się w lata. I pewnego razu mój syn zaraportował mi, po powrocie z weekendu od ojca, że: tata się żeni. Fajnie ma, pomyślałam. On sobie randkuje, on się zakochuje, a ja marzę o tym, by choć raz na tydzień pospać tak ze sześć godzin jednym ciągiem. No nic, los nie jest sprawiedliwy.
Jak bardzo, przekonałam się, gdy mój były mąż został po raz drugi tatą i wniósł sprawę o obniżenie alimentów, których i tak nie płacił. A sąd usłużnie uciął jeszcze stówę, bo drugie dziecko też musi coś mieć od ojca. Zabrakło mi siły na walkę z tym pochrzanionym systemem. Machnęłam ręką i robiłam swoje, choć podpierałam się nosem każdego wieczora.
Kiedy dwa lata później na progu mojego domu stanęła nowa żona mojego byłego męża – z córką na rękach i podbitym okiem – przez chwilę gapiłam się na nią jak na kosmitkę. Nie mogłam być bardziej zaskoczona. Wpuściłam ją, pomogłam położyć małą spać, a potem zrobiłam herbatę i usiadłyśmy przy stole w salonokuchni.
– Przepraszam, że przyszłam do pani – bąknęłam – ale nie miałam gdzie…
– Bartek to zrobił? – spytałam, wskazując na jej podbite oko.
Spuściła głowę z poczuciem winy. Westchnęłam z niedowierzaniem. Co za gnój… Ależ wybrałam ojca dla mojego syna. Widać miałam szczęście, bo mnie nigdy nie uderzył. Może się nie odważył? Wiedział, że ja, zamiast uciekać z dzieckiem, złapałabym za patelnię, a później za łopatę.
– Możecie zostać. Spać będziesz tutaj, na kanapie, nie mam pokoju gościnnego.
– Dziękuję… – rozpłakała się.
– Nie rycz. To nie twoja wina. Ale rano powinnaś zadzwonić na policję, pójść na obdukcję. Chyba że chcesz dalej z nim być, mimo…
– Nie chcę! – chlipnęła. – Między nami od dawna już było źle. Ciągle się kłóciliśmy, ale myślałam, że to z powodu małej, że oboje jesteśmy zmęczeni… Miałam nadzieję, że kiedy Amelka podrośnie, skupimy się na sobie i wszystko się ułoży.
– Ale się nie ułożyło.
Pokiwała smętnie głową. Po nocy u mnie, rano wróciła do domu.
Potraktował ją tak samo jak mnie
Z relacji syna wiedziałam, że jego ojciec się rozwodzi, choć prosiłam drania, by nie wciągał dziecka w swoje sprawy z nową żoną. Młody miał dziesięć lat i był jego synem, nie kumplem, na miłość boską! Pewnego dnia wściekłam się nie na żarty, gdy okazało się, że dzieciak cały weekend słuchał, jaka to jego macocha jest wredna, bo śmiała zażądać rozwodu, tylko dlatego, że raz się trochę zapędził, a teraz jeszcze chce alimentów, ale ich nie dostanie, choćby miał udawać martwego. I że skoro los postawił mu na drodze dwie alimenciary, dla których sobie musi żyły wypruwać, żeby one mogły za jego hajs balować z kochasiami, to on zrobi wszystko, by z nimi walczyć.
Pojechałam do niego i zrobiłam mu dziką awanturę, tak żeby cała okolica słyszała. Zagroziłam, że jeżeli jeszcze raz młody usłyszy taką historię, to zażądam anulowania kontaktów ze względu na znęcanie psychiczne nad dzieckiem.
Potem zadzwoniłam do Anety z pytaniem, czy nie potrzebuje pomocy. Ta niby straszna macocha była młodą kobietą i została potraktowana równie podle jak ja przez tego samego faceta. A nawet gorzej. Była w tej chwili samotną matką z maleńkim dzieckiem, i odtąd będzie musiała walczyć o każdy dzień, o to, by jej dziecko miało godne życie, by nie czuło się gorsze, biedniejsze i pozbawione miłości rodziców.
Potrzebowała pomocy. Była przerażona, nie wiedziała, co ma zrobić, kiedy mąż straszył ją, że zostanie z niczym, że zabierze jej córkę, że nie pozwoli jej się z nią widywać. Kłamał tak jak mnie, ale na Anecie robiło to ogromne wrażenie. Jak na mnie, na samym początku. Dlatego ją rozumiałam i chciałam jej pomóc.
Zaprosiłam ją do swojego domu. Nie mieliśmy wiele miejsca, ale mogliśmy się podzielić. Mateusz stanął na wysokości zadania i zajmował się przyrodnią siostrą jak wzorowy starszy brat. Aneta głównie płakała, nie mogąc pogodzić się z tym, że jej wymarzone życie właśnie legło w gruzach. Rozwód to jedno, ale fakt, że jej mąż chciał też porzucić, opuścić ich wspólne dziecko, nie mieściło jej się w głowie.
– No wiesz… Mogłaś się tego spodziewać, biorąc pod uwagę to, jak potraktował Mateusza i mnie – któregoś dnia zwróciłam jej delikatnie uwagę.
– Prawda, powinnam – potaknęła płaczliwie, ze wstydem i poczuciem winy, choć to nie ona powinna się tu wstydzić. – Widząc, jaki był dla was, powinnam była trzymać się od niego z daleka, ale…
– Serce nie sługa – wzruszyłam ramionami. – Będzie dobrze. Przeżyjesz. Jak ja.
Sprawa rozwodowa Anety ciągnęła się długo. Byłam na niej świadkiem, oczywiście przeciwko byłemu mężowi. Opowiedziałam, jak Aneta stanęła na moim progu, pobita, zeznałam, że musi mieszkać ze mną, bo mąż zostawił ją bez grosza przy duszy, choć to właśnie on namawiał ją, by nie wracała do pracy po macierzyńskim i zajmowała się dzieckiem, póki mała nie pójdzie do przedszkola. Tym razem sędzia nie była tak łagodna dla naszego byłego faceta jak poprzedni sędziowie. Reprymenda, jaką dostał podczas odczytywania wyroku, sprawiła, że stał się niewielki, mały, malusieńki.
Ma firmę, ale nie płaci alimentów
Oczywiście teraz obie nie dostajemy alimentów od naszego byłego męża, bo uparcie twierdzi, że nie ma z czego ich płacić, choć wiemy, że jego firma działa całkiem nieźle. Państwo zaś nadal udaje, że wszystko jest w porządku, ojciec jest biedny, a my czepialskie. Nie przestajemy walczyć o to, co należy się naszym dzieciom. Bo się należy i kropka. Dzieci nie rodzą się przez pączkowanie. Co prawda ojciec naszych dzieci jest do bani, ale przynajmniej mają matki, które wspierają się nawzajem w tej walce.
Aneta to wartościowa dziewczyna. Po prostu popełniła ten sam błąd co ja, wiążąc się z palantem. Póki co mieszkamy razem. Łatwiej jest nam dzielić się obowiązkami, pogodzić opiekę nad dziećmi z pracą. Dobre księgowe zawsze są poszukiwane, więc Aneta szybko znalazła zajęcie. Zastanawiamy się nad dobudowaniem dwóch pokoi do mojego domu, abyśmy wszyscy mieszkali w przyzwoitych warunkach. Zaprzyjaźniłyśmy się na dobre i na złe. Ciągle słyszę, że stanowimy jakiś fenomen, nawet jak na rodzinę patchworkową, bo raczej powinnyśmy się obie nie znosić, zamiast lubić, mieszkać pod jednym dachem i wspólnie wychowywać dzieci.
– To jednak niesamowite, że się przyjaźnimy, co nie? – Aneta też się dziwiła. – Powinnaś być na mnie wściekła.
– Czemu? – zapytałam. – Przecież poznałaś Bartka już po naszym rozwodzie. I obie się przejechałyśmy na tej znajomości. Wściekłe możemy być na niego i system, który zamiast pomóc dzieciakom w takiej sytuacji, zostawia je samym sobie.
Moje życie zaskoczyło mnie samą. Nie tylko tym, że Aneta i jej córka na stałe w nim zagościły. Były okresy beztroskiego zadowolenia, były frustrujące lata, kiedy ocierałam się o dno nieszczęścia. Były łzy, gniew, bezradność, chęć, by… Nie, o tym wolę zapomnieć. Teraz znalazłam złoty środek, stabilizację i coś, co można nazwać kontrolowanym szczęściem. Nie ma rzeczy, której nie zrobiłabym dla mojego dziecka. Bo to mój syn jest moją siłą napędową, moją iskrą, dzięki której się uśmiecham. Dodatkowo zyskałam przyjaciółkę, która może na mnie liczyć, a ja na nią. To naprawdę budujące.
Czytaj także:
„20 lat męczyłam się w urzędzie, aż w końcu powiedziałam dość. Zaczęłam zarabiać na swojej pasji, a wszystko dzięki córce”
„Nakryłam najlepszą przyjaciółkę na romansowaniu z moim synem. Przecież ta starucha mogłaby być jego matką!”
„Bałam się bezczynności na emeryturze, więc zajęłam się… łapaniem przestępców! Adrenalina rekompensowała mi samotność”