W naszym domu cisza często aż dźwięczała w uszach, a samotność niekiedy przytłaczała. Wszystko zmieniło jedno spotkanie z pewnym rezolutnym chłopcem…
Kiedy człowiek siedzi zamknięty w czterech ścianach, nudzi się. Choć z drugiej strony w domu zawsze coś do roboty się znajdzie, zwłaszcza przy zniedołężniałym mężu. Antoni od lat chorował. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa.
Ech, wszystko musiałam przy nim zrobić. Sama. Dzieci nie mieliśmy, tak wyszło. Zresztą może i lepiej, nie chciałabym, żeby z czegokolwiek rezygnowały, by się nami opiekować. Ale mogłyby odwiedzić czasem, a tak człowiek siedzi jak w klatce. Tyle mojej rozrywki, że w niedzielę poszłam do kościoła i dwa razy w tygodniu do sklepu. I cieszyłam się, a jakże, że mam za co te zakupy zrobić. Ech, tylko coraz cięższe się te siatki wydawały. Ręce coraz dłuższe, plecy zgarbione. Dzięki Bogu, że nogi dawały radę nieść z domu i do domu.
– Antosiu, na promocji polędwiczki wieprzowe były, zrobię ci dzisiaj święto! – zawołałam od progu do męża.
Uwielbiał polędwiczki w sosie własnym, podsmażone, a potem duszone. Na emeryturze, kiedy większość pieniędzy pochłaniały jego leki, za często nie mogliśmy sobie pozwolić na takie luksusy, no ale od wielkiego dzwonu można. Antoni mruknął coś ze swojego pokoiku, w którym spędzał większość czasu. Nie miał humoru, pewnie coś go dziś bolało bardziej niż zwykle. Może sprawię mu przyjemność dobrym posiłkiem.
A jeśli to jakiś złodziej?
Tak nam się żyło. Spokojnie, cicho, bo Antosia często bolała głowa, więc odpadał telewizor czy radio. Ja czytałam i rozwiązywałam krzyżówki, on polegiwał na łóżku. Czasem o czymś porozmawialiśmy. Czasem zanuciłam pod nosem, chociaż głos i słuch już nie te co kiedyś. Cieszyło mnie, że kładliśmy się we dwoje spać i we dwoje następnego ranka wstawaliśmy. W naszym wieku człowiek cieszy się z drobnych rzeczy. Dużą radość sprawiałyby nam wnuki, no ale wnuków nie było i nie będzie.
– Niech pani poczeka, pomogę! – usłyszałam głos za plecami.
Nie powiem, trochę się wystraszyłam. Mało to ludzi zabito za dwadzieścia złotych? A jak zaprowadzę złodzieja prosto do mieszkania? Niby nic tam cennego nie ma, stare graty, włącznie z nami, ale… Obejrzałam się i zobaczyłam sąsiada, który niedawno wprowadził się na trzecie piętro. My z Antonim mieszkaliśmy na drugim i czasem słyszeliśmy jakieś stukania, krzyki, śmiechy, płacze, uderzenia, jakby piłka podskakiwała. Pewnie dzieci mieli.
– Ciężkie te siatki. Nie ma pani kto zatargać zakupów? – spytał sąsiad, biorąc ode mnie dwie reklamówki.
– Oj, jeszcze jakoś daję radę… ale dziękuję za troskę i pomoc, dziękuję bardzo.
– Chyba tyle mogę zrobić w ramach przeprosin. U nas w domu bywa głośno, harmider, jako to przy trójce dzieci. Nie przeszkadzamy za bardzo?
– Skąd. Trójka… piękna liczba. Będziecie państwo mieć pociechę.
– Będę mieć – poprawił, a ja w pierwszej chwili nie zrozumiałam, co ma na myśli. – Na to liczę – uśmiechnął się.
– Dalej już sobie wniosę. Dziękuję panu jeszcze raz.
– Jestem Sebastian. Jakby pani czegoś potrzebowała, nie wiem, większych zakupów czy gdzieś podjechać, proszę pukać. Mam samochód, pomogę.
Bardzo mi przykro
– O Boże, naprawdę? – ujął mnie i ucieszył, bo przydałoby się, nie ukrywam. – Nie chciałabym wykorzystywać…
– Proszę pukać bez skrępowania – uśmiechnął się ponownie i pomaszerował na swoje trzecie piętro.
Od tej pory, gdy go spotykałam w drodze ze sklepu, zawsze pomagał mi w noszeniu zakupów. Byłam mu bardzo wdzięczna, bo to, że człowiek sobie radzi, nie znaczy, że nie odczuwa ciężarów. Zwłaszcza zimą. Jak mróz wdzierał się pod płaszcz, a stare nogi ślizgały się na oblodzonym chodniku, reklamówki ciążyły bardziej niż zwykle. Te paręset metrów od supermarketu to była czasem droga przez mękę. Bałam się, bo gdybym złamała nogę, kto by zadbał o Antosia?
– Dzień dobry! Proszę poczekać, niech się pani nie rusza. Pod klatką przecież istne lodowisko! Chyba dozorca zaspał – Sebastian szedł od strony parkingu, trzymając za rękę synka. Smyk miał ze cztery lata i uśmiechniętą buzię, choć nosek od mrozu aż mu poczerwieniał.
Posłusznie przystanęłam. Byłam wdzięczna młodemu mężczyźnie, że mnie zauważył i zawołał.
– Czemu pani nie zapukała, hm? Jak się umawialiśmy – wziął ode mnie siatki. – Przecież zrobiłbym zakupy, dla nas to żaden problem, co, Stasiu?
– Tak! – zawołał mały. – A pani jak się nazywa?
– Jadwiga – odparłam. – Staś. Piękne imię.
– Moja mama je wymyśliła. Ona już nie żyje! – pochwalił się maluch i ruszył przed siebie do klatki.
Przez chwilę staliśmy z Sebastianem w ciszy.
– Bardzo mi przykro. Nie wiedziałam… – mruknęłam, bo w takiej chwili ciężko cokolwiek mądrego powiedzieć.
W moim wieku śmierć częściej człowiekowi towarzyszy niż narodziny. Co rusz kogoś w kościele brakowało, a na drzwiach sklepu pojawiała się nowa klepsydra. Jak się tyle lat mieszka na jednym osiedlu, to nazwisk człowiek może nie kojarzy, ale zorientuje się, gdy zabraknie znajomej twarzy. Ale to byli starsi ludzie. Zaś mama Stasia miała przed sobą jeszcze wiele lat życia. Choroba? Wypadek?
– Stasiek to mała papuga, wygada wszystko każdemu. Chodźmy. Proszę się mnie przytrzymać.
Kiedy weszłam do mieszkania i trochę odtajałam, nie mogłam przestać myśleć o Stasiu, jego rodzeństwie, Sebastianie, jego nieżyjącej żonie… My z Antosiem dobiegaliśmy osiemdziesiątki, swój czas wykorzystaliśmy niemal całkiem, ale nadal odliczaliśmy kolejne wschody i zachody, mimo zmagań z chorobą Antoniego. A tu umarła kobieta, która miała męża, dzieci, powinna żyć…
Aż mi się na płacz zbierało. Wiadomo, życie jest niesprawiedliwe, a Bóg nie zawsze zabiera do siebie tylko starych. Umierają też młodzi i dobrzy ludzie. Wiem. Ale co innego poznać małego chłopca z czerwonym od mrozu noskiem, na którego powinna czekać w domu mama z gorącym kakao, ale nie czeka, bo umarła…
Staś aż się oblizał na ten widok
Sięgnęłam po blaszki do pieczenia ciasta. Dawno ich nie używałam – musieliśmy z Antonim ograniczyć cukier, a poza tym dla nas samych nie opłacało się. Szybko zagniotłam ciasto i przepuściłam przez maszynkę. Kiedyś to było cudo techniki. Na maszynkę do mielenia mięsa zakładało się foremkę i wychodzące przez nią ciasto formowało się w długie jak makaron ciasteczko z poszarpaną górą. Uwielbiałam je. Miałam nadzieję, że posmakują dzieciom Sebastiana. Gdy trochę ostygły, zaniosłam im całe pudełko.
– Upiekła pani ciastka? Dla nas? – spytał Staś, rozdziawiając buzię i oblizując się łakomie, gdy razem z tatą otworzył mi drzwi.
– Tak, specjalnie dla was! – zaśmiałam się. – Pomyślałam, że może ci posmakują. To w podziękowaniu za pomoc z zakupami.
– Może pani wejdzie i zje z nami? Zrobię herbaty albo kawy… – Sebastian zapraszał mnie serdecznym gestem i słowem.
– Dziękuję, ale nie chcę zostawiać męża samego dłużej, niż to konieczne. Jedzcie na zdrowie – pogłaskałam Stasia po główce. – Tylko zostaw rodzeństwu kilka sztuk. I… gdybym się mogła jakoś przydać, proszę da znać. Domyślam się, że bywa ciężko… Jestem stara, ale dziecka jeszcze dam radę popilnować…
Odmówił. Wiedziałam, że odmówi
Nikt normalny nie powierzyłby żywiołowego szkraba nieznajomej staruszce, która z zakupami ledwie chodzi. A jednak chciałam mu zaproponować pomoc. Nie tylko dlatego, że targał moje zakupy. Na pewno nie było mu lekko zajmować się wszystkim samemu, trójką dzieci, pracą, domem. Chciałam jakoś wesprzeć tego dobrego, miłego człowieka. Zwłaszcza że patrzenie na uśmiech Stasia było czystą przyjemnością.
Sebastian nie skorzystał z mojej oferty, gdyż zapewne miał dokładnie opracowany plan zajmowania się dziećmi. Samotny rodzic musi być bardziej zorganizowany od takiego, co ma wsparcie współmałżonka. Może też głupio mu było zapukać do mnie z prośbą o pomoc, tak jak mnie było wstyd iść do niego i prosić o zrobienie zakupów.
A jednak musiałam się przełamać, gdy rozbolało mnie kolano, a w domu skończył się chleb, zabrakło też szynki, białego sera, nawet dżemu. To był już naprawdę najwyższy czas na spacer do sklepu, ale zima nie odpuszczała i wszędzie było ślisko, a mnie tak bolała ta głupia noga…
– Oczywiście, że pójdę, nie ma problemu, i tak zamierzałem zrobić zakupy dla nas. Poszedłbym od razu, ale… – Sebastian się zawahał. – Czekam na opiekunkę do Stasia i dziewczynek. Spóźnia się, a nie mogę ich zostawić samych…
– Przecież mogą posiedzieć u nas! Albo ja mogę ich popilnować tutaj. Przynajmniej się odwdzięczę. Nie protestuj, mój drogi. Nie zrobię im krzywdy i sama jeszcze całkiem nieźle się trzymam. Tylko ta noga…
– No dobrze, to pójdę. Ma pani listę? Później się rozliczymy – nie chciał przyjąć pieniędzy z góry. – Dziewczyny, Stasiu! Pani Jadzia z wami zostanie na chwilę, ja lecę po zakupy. Bądźcie grzeczni, na litość boską. Zaraz wracam!
Staś przydreptał i przytulił się do mojej nogi. Zaraz za nim przyszły dwie starsze dziewczynki. Natalia miała dziewięć lat, Ola osiem. Przedstawiły się i znów zniknęły w swoim pokoju. Staś poważnym tonem wyjaśnił mi, że one się tam zajmują babskimi sprawami, ale nie do końca wie jakimi, bo nigdy go nie wpuszczają.
– Więc pokaż mi, jakimi chłopackimi sprawami ty się zajmujesz – zaproponowałam. – Dziewczynki na pewno doskonale dadzą sobie radę we dwie, a ja, kochanie, muszę usiąść, żeby to nieszczęsne kolano odciążyć.
– Boli? – spytał ze współczuciem.
– Boli.
Przejął się i przyniósł aż trzy książeczki. Żebym mogła sobie siedzieć i czytać. Na głos, wtedy on będzie mógł słuchać. Mądrala. Usiadł obok mnie, wtulił się w mój bok i słuchał o przygodach Kubusia Puchatka.
– Mam babcię – powiedział, gdy sięgałam po drugą książeczkę. – Taką rodzoną, ale mieszka daleko. Chciałbym, żeby pani była moją babcią.
Łzy zapiekły mnie pod powiekami, a literki w książce zamazały się.
– Też bym chciała mieć takiego wnusia. I takie wnuczki jak twoje siostrzyczki.
– A nie ma pani? – spytał Staś. – Każda babcia powinna mieć wnuki!
– Nie mam dzieci, więc nie mam wnuków. Ale wiesz co? Jeśli twój tata pozwoli, to czasem możesz przyjść do mnie i będziemy się bawić, że jesteś moim wnuczkiem, a ja twoją babcią. Jak chcesz, możesz mówić do mnie babciu Jadziu. Co ty na to? Spytamy twojego tatę…?
Złapał wspólny język z Antonim
Sebastian zdziwił się nieco propozycją. Wahał się. Może nie dowierzał moim intencjom albo siłom, a może nie chciał na siłę uszczęśliwiać swoich dzieci towarzystwem wiekowej sąsiadki. Kiedy jednak zobaczył, jak Staś skacze z radości i prosi go o pozwolenie, zgodził się.
– Staś nawet teraz może do mnie przyjść. A młody tata sobie odpocznie od miliona pytań na sekundę.
– Kusi pani…
– Więc skorzystaj.
Skorzystał. Nie mogłam się nacieszyć obecnością dziecka w naszym domu. Staś był takim uroczym, wszędobylskim gadułą, o wszystko pytał, wszystko komentował, wszędzie zaglądał. Trochę obawiałam się, czy Antoni nie będzie zmęczony tym szczebiotem, czy nie rozboli go głowa, czy nie wyprosi malca…
Ale pół godziny później Staś, siedząc na łóżku obok mojego męża, pokazywał mu szczegóły swojego samochodziku: otwierane drzwiczki i bagażnik, światła i bagażnik na dachu. Złapali porozumienie raz-dwa.
Nie byłam zazdrosna. Uśmiechałam się, słuchając mojego męża, który z trudem się odzywał, a teraz starał się opowiedzieć Stasiowi ciekawą historię ze swojego dzieciństwa. A mały słuchał jak zaczarowany, nie zwracając uwagi na przerwy, które Antoni musiał robić, by chwilę odpocząć.
Kilka dni później Sebastian zapukał do naszych drzwi z pytaniem, czy nie potrzebujemy czegoś i czy Staś mógłby nas znów odwiedzić, bo o niczym innym nie mówi. Oczywiście, że się zgodziłam. Z radością. Tym razem z młodszym bratem przyszła też Ola. Pokręciła się obok mnie, ale dla dziewczynki w jej wieku niewiele było u mnie zajęć. Póki nie zobaczyła krzyżówek. Zapytała, czy może rozwiązać jedną ze mną.
Usiadłyśmy, zostawiając Stasia z Antonim, i rozwiązałyśmy aż trzy krzyżówki. Ola miała bystry umysł i nawet jeśli nie znała odpowiedzi, chętnie się ich uczyła ode mnie i notowała w pamięci.
To było fantastyczne popołudnie
Potem zaczęła też przychodzić najstarsza Natalia. Ona z kolei miała smykałkę do robótek ręcznych. Gdy zobaczyła koszyk z drutami i wełną, poprosiła, żebym ją nauczyła robić szalik, bo tata nie umie. Raz-dwa złapała, o co chodzi, i od tej pory codziennie dziergała, aż udało jej się zrobić stosowną długość. Wtedy zaczęła robić następny, dla taty.
Dzieci zaglądały do nas coraz częściej. Doszło do tego, że dziewczynki, wracając ze szkoły, zachodziły najpierw do nas, a dopiero potem wędrowały do siebie. A gdy Sebastian odbierał Stasia z przedszkola, robili sobie u nas przystanek. Zawsze czekały na nich ciastko i kakao.
Dziewczynki opowiadały, co było w szkole, czasem prosiły o pomoc w odrobieniu lekcji. A któregoś dnia Natalia wyznała mi, że bardzo tęskni za mamą, która zmarła dwa lata temu na raka. Obydwie się popłakałyśmy, ale chyba tego właśnie potrzebowała. Wypłakania się i przytulenia przez kogoś innego niż tata czy siostra.
Miałam nadzieję, że Natalce ulżyło, gdy jej wysłuchałam. Dziewczynka była za mała, by znać szczegóły jej choroby, zresztą nie potrzebowałam szczegółów, żeby ją przytulić i pocieszyć. Przyznać, że to, co się stało, było niesprawiedliwe, ale się zdarza. Powiedzieć, że mama na pewno patrzy na nią nieba i jest dumna z takiej córki, i tak samo tęskni jak ona.
Serce mi pękało na myśl, że cała trójka straciła mamę, a taki dobry mężczyzna jak Sebastian żonę. Opowiedział nam trochę o Paulince i obydwoje z mężem czuliśmy, że gdyby zamieszkali tu razem, w piątkę, gdyby Paulina żyła, bardzo byśmy ją polubili. Żałowałam, że nie było mi dane jej poznać, ale cieszyłam się, że poznałam jej męża i dzieci.
Kiedy zostawaliśmy z Antonim sami w domu, zapadała cisza. Do niedawna towarzyszyła nam cały czas, a teraz wydawała się jakaś dziwna. Wypełniała pustkę po rodzince z trzeciego piętra, gdy Sebastian i dzieci wracali do siebie. Kiedyś lubiliśmy tę ciszę, w każdym razie przyzwyczailiśmy do niej, chowaliśmy się w niej, a teraz ciężko mi było znieść brak dziecięcego śmiechu, ich przekomarzania się, okrzyków i pytań Stasia…
Nie mieliśmy własnych dzieci, nigdy nie doświadczyliśmy rodzicielskiej miłości, nie wiedzieliśmy też, co to znaczy mieć wnuki, ale teraz byliśmy blisko tego stanu, bardzo blisko. Staś lgnął do nas, gawędził, przytulał się i całował na pożegnanie. Dziewczynki były starsze, więc zachowywały większy dystans, ale i one po kilku miesiącach zapytały, czy mogą do nas mówić: babciu i dziadku.
Nie wytrzymałam: popłakałam się
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo chciałam to od nich usłyszeć, jak bardzo tęskniłam do bycia dla kogoś kimś ważnym, takim jak babcia. Z mojego punktu widzenia to było najpiękniejsze uczucie na świecie, a moje serce topiło się jak wosk, gdy słyszałam: babciu Jadziu…
Sebastian też przychodził częściej, do Antoniego, z którym znalazł kilka wspólnych tematów. To było niesamowite, jak nasz cichy dom zaczął tętnić życiem. Mieliśmy nadzieję, że to się szybko nie zmieni. Tym bardziej że zdrowie mojego męża cudownie się poprawiło. Aż lekarze pytali, czy Antoś stosuje jakieś dodatkowe terapie, bo wyniki zamiast się pogarszać, polepszyły się.
– Wnuki mnie odwiedzają – skwitował zadowolony z siebie Antoni.
Lekarz uśmiechnął się.
– To musi być to. Czasami medycyna jest bezsilna, możemy tylko rozłożyć ręce, nie wiedząc, co by tu jeszcze zastosować, wydaje się, że to już koniec drogi… Tymczasem to tylko koniec konwencjonalnej drogi. Proszę zatem uściskać mocno wnuki, bo wygląda na to, że to dzięki nim czuje się pan o wiele lepiej.
Jak to się stało? Po prostu. Wystarczyło jedno uważniejsze spojrzenie młodego sąsiada, który miał własne problemy na głowie i smutną historię za sobą, a jednak zdecydował się mi pomóc i zanieść zakupy. Tylko tyle.
Odrobina uważności, życzliwości. Przecież mógł mnie wyminąć na klatce schodowej, wejść do swojego mieszkania i zamknąć drzwi. Nic by się nie zmieniło ani dla niego, ani dla nas. A tu proszę. Zyskaliśmy wnuki. Kochają nas, a my ich. Uwielbiają spędzać czas z dwójką starych ludzi, choć się bałam, że tylko będą się z nami nudzić. Któregoś dnia mogą się wyprowadzić, mieszkanie nad nami tylko wynajmują, ale mamy nadzieję, że pozostaną tu jeszcze długo.
Za kilka tygodni zdmuchnę siedemdziesiąt osiem świeczek na torcie. Dwa miesiące później Antek zdmuchnie osiemdziesiąt. Będą wtedy przy nas Sebastian, Natka, Ola i Staś.
Dzięki naszym wnuko-sąsiadom czujemy się jednak o jakieś dwie dekady młodsi. Oni chyba też, dzięki nam, czują się trochę lepiej. Warto się rozglądać wokół siebie, bo można znaleźć coś, czego się człowiek w ogóle się nie spodziewał, a co stanie się ważnym i pięknym elementem życia, nawet u jego schyłku.
Czytaj także:
„Spowodowałam wypadek, ale wykorzystałam pijanego męża, by nie ponieść konsekwencji. Trafił do więzienia zamiast mnie”
„Bydlak zdradził mnie z pierwszą lepszą blondyną. Teraz biegam po lekarzach, żeby sprawdzić, czy mnie niczym nie zaraził”
„Wyszłam za mąż, by uciec z domu i zamieszkałam w piekle. Maż wolał kanapę i butelkę, niż mnie i dziecko”