Miałem 12 lat, kiedy zostałem zabrany do domu dziecka. Podobno zapierałem się, krzyczałem, że nigdzie nie pójdę, chcę zostać u Piotrka. Nie pamiętam tego, mój dziecięcy mózg miłosiernie usunął traumatyczne szczegóły zdarzeń. O wszystkim dużo później opowiedziała mi mama Krysia.
Tak naprawdę była mamą Piotrka, przyjaciela z podwórka, i naszą sąsiadką. Mieszkała z mężem i synem piętro niżej, tuż pod nami. Spędzałem u nich wszystkie wolne od szkoły chwile, bawiłem się, odrabiałem lekcje, jadłem obiad. Gdybym mógł, nigdy nie wracałbym do domu.
Ojciec pił, co akurat nie było w naszej kamienicy niczym nadzwyczajnym, ale inni ojcowie myśleli o swoich dzieciach, a on o mnie zapominał. Nie byłem mu potrzebny. Urodziłem się, to i dobrze, a że matka zmarła, zanim zdążyła mnie poznać, to gorzej. Kto miałby się mną opiekować?
Niemowlęta to babska sprawa
Zabrała mnie babcia, dzięki niej przeżyłem. Brzmi to cokolwiek dramatycznie, ale dziś oceniam, że gdybym został z ojcem, miałbym marne szanse, chyba że wcześniej trafiłbym do domu dziecka. Babcia była nieuczoną kobietą, prosto pojmowała obowiązek. Wychowała mnie na butelce, modląc się o moje zdrowie i lepszą przyszłość. Śmiem twierdzić, że została wysłuchana.
Zawiozła mnie do ojca, kiedy miałem 7 lat. Przyjął nas serdecznie, a jakże, towarzyski był z niego człowiek, a kieliszek lub dwa wzmagały w nim życzliwość dla świata. Mówił do mnie „mój chłopak”, „na zucha wyrosłeś” i targał mi włosy. Wzbudzał we mnie fascynację, mało go znałem, ale byłem gotów pokochać z całych sił. Babcia mówiła, że to dobry, choć słaby człowiek i żebym się nie bał, bo krzywdy mi nie zrobi. Jestem jego synem, a ojcu należy się szacunek i miłość. O miłości ojca do dziecka nie wspominała, nie umiała kłamać.
Babcia i tata długo rozmawiali. Nie był zadowolony, a że patrzył na mnie, nabrałem pewności, że jestem tego powodem. Miałem rację. Babcia upierała się, że ma mnie zabrać do siebie, on pytał, co ma zrobić z takim bąkiem, skoro czasem dwa dni nie ma go w domu. Jeździł na kolei jako konduktor, miał też przebogate życie towarzyskie, o czym miałem dowiedzieć się znacznie później.
Babcia postawiła na swoim i zostałem z ojcem. Strasznie za nią tęskniłem, obiecała, że wróci po mnie, jak Bóg pozwoli. Dane mi było jeszcze raz ją zobaczyć, ale wówczas była już bardzo słaba, po dwóch chemioterapiach.
– Bądź dobrym dzieckiem, Mikołajku – poprosiła słabym głosem i obiecała, że będzie się za mnie modliła.
Jak się wyda, to mnie zabiorą…
Pytałem, kiedy znowu będę mógł z nią zamieszkać, a ona nie umiała mi odpowiedzieć. To musiała być dla niej najtrudniejsza w życiu chwila. Odchodziła i zostawiała dziecko na łasce nieodpowiedzialnego zięcia. Nic nie mogła mi obiecać poza modlitwą w mojej intencji.
Obaj z ojcem odprowadziliśmy ją do grobu i zostałem na świecie sam. Na szczęście nie do końca rozumiałem swoją sytuację, czułem tylko, że jak o siebie nie zadbam, to nikt inny tego nie zrobi. Ojciec bywał w domu czasami, nie lubił przesiadywać w czterech ścianach, niosło go w świat. Jak nie jeździł, to szedł w tango, z którego wracał późno lub wcale. Czasem zostawiał mi pieniądze na jedzenie, a czasem nie, ale nie ze skąpstwa, tylko dlatego, że zapominał o moich potrzebach.
Miałem 8 lat i byłem bardzo samodzielny. Poza Piotrkiem nikomu nie mówiłem o tym, co się dzieje w domu. Piotrek był o rok starszy i trochę sprytniejszy. To on powiedział, że tacy jak ja, co nie mają rodziców, muszą iść do domu dziecka. Bardzo się przestraszyłem. Ojciec był, jaki był, ale wolałem zostać w naszym mieszkaniu, bo obok był Piotrek. Uradziliśmy z kumplem, że mam trzymać buzię na kłódkę, to nikt się nie dowie, jak to u mnie w domu jest, i będę mógł zostać.
W naszej kamienicy mieszkali różni ludzie, mój ojciec specjalnie nie rzucał się w oczy. Jednak mama Piotrka wypatrzyła, jak żyję, i zaczęła mnie zapraszać a to na obiad, a to na kolację. Tylko jej mówiłem prawdę, nie bałem się, że mnie wyda i będę musiał iść do domu dziecka.
Stopniowo przeniosłem się do Piotrka, w domu tylko nocowałem. Ojciec nie zgłaszał zastrzeżeń, uważał, że dobrze trafiłem, i był zadowolony, że ktoś się mną zajął, zdejmując mu kłopot z głowy. Zresztą w kamienicy dzieci chodziły „po kominach”, czasy były takie, że nikomu to nie przeszkadzało. Chodziłem i ja, tylko że pozostawałem u Piotrka dłużej niż inni koledzy. Moja ustawiczna obecność rzuciła się w oczy jego ojcu, panu Staszkowi.
– Co my na loterii wygraliśmy, że tego knypka żywimy? – spytał żony, nie krępując się moją obecnością.
Mama Krysia, do której jeszcze wtedy się tak nie zwracałem, odciągnęła go i zaczęła gorączkowo szeptać.
– No wiem przecież, Tadek zawsze był taki, ale dzieciak ma swój dom – głos pana Staszka wybił się mocniej.
Mama Krysia powiedziała jeszcze coś i to trafiło mu do przekonania.
– Czy ja coś mówię? Stać mnie jeszcze, żeby takiego chudzinę pożywić – oznajmił i poszedł po swoje piwo i gazetę. Zostałem, nigdy więcej nie usłyszałem od niego złego słowa.
Nagle zostałem sierotą
Rok później wprowadziła się do taty pani Mariolka. Ładna była i dla mnie miła, ale tylko w obecności ojca, czyli rzadko. Jak on znikał, przestawała mnie zauważać, ja też starałem się nie wchodzić jej w drogę. Nieczęsto bywałem w mieszkaniu, mój dom był tam, gdzie mama Krysia, Piotrek i pan Staszek. Minęło kilka lat, wrosłem w nową rodzinę, gdybym mógł, przeprowadziłbym się do nich na stałe. Piotrek był mi jak brat i przyjaciel, a jego mama dawała mi to, czego poskąpił rodzony ojciec, porcję
uwagi i mądrej miłości.
Była prostą kobietą, ale wiedziała, czego potrzeba dziecku. Przytuliła, wytarła nos albo dała po uszach, żebym wyrósł na uczciwego człowieka, jak mówiła. Pan Staszek zachowywał dystans, ale i on o mnie nie zapominał. Nie raz i nie dwa wsunął mi w dłoń parę groszy, mówiąc, że to na bułkę w szkole. Wiedział, że z domu wychodzę bez śniadania, a następnym posiłkiem, na który mogę liczyć, będzie dopiero obiad u mamy Krysi.
Niespodziewana śmierć ojca niewiele zmieniła w moim życiu. Popłakałem trochę i poszedłem do domu, piętro niżej. Zastałem tam mały rwetes. Mama Krysia płakała, pan Staszek chodził w kółko po pokoju.
– Co się dzieje? – spytałem Piotrka. – Płaczą po moim ojcu?
Pomyślałem, że jestem złym synem, bo uroniłem zaledwie kilka łez. Było mi go żal, zginął tragicznie w wypadku na kolei, po pijaku, ale nie tęskniłem za jego obecnością, bo nie pozwolił, żebym się z nim zżył.
– Mama się boi, że cię nam zabiorą. Mariolka powiedziała, że nie zamierza zajmować się cudzym bachorem – odparł przejęty Piotrek.
– Ale jak to? – spytałem przez zaciśnięte gardło. Widmo domu dziecka ponownie zamajaczyło, tym razem niedaleko.
– Nie ma takiego obowiązku, nie była żoną twojego starego. Jesteś sierotą, a sieroty…
– …idą do domu dziecka – dokończyłem w myślach.
– Nie martw się, brachu, nie damy się. Uciekniemy – Piotrek miał plan i chciał go natychmiast realizować.
Byłem za, ale nalegałem żeby jeszcze trochę poczekać i zobaczyć, co się wydarzy. A nuż o mnie zapomną i będę mógł zostać? Nie chciałem opuszczać mamy Krysi, ciepłego źródła miłości, przy którym się grzałem. Nie wyobrażałem sobie rozstania, wiedziałem, że trzeba wiać, ale opóźniałem nieuniknione, jak tylko się dało.
Może o mnie zapomnieli?
Przez jakiś czas był spokój. Minął miesiąc, potem drugi, a ja zacząłem wierzyć, że mi się powiodło. Nie przypuszczałem, że Mariolka zacznie wydeptywać ścieżki w sprawie mieszkania. Było kwaterunkowe, ona nie była zameldowana, rozpoczęła starania o przydział. Wtedy przypomniano sobie o mnie, sierocie pozostawionym bez opieki dorosłych. Według prawa należało mi się zakwaterowanie aż do pełnoletności w domu dziecka.
Wiem, że mnie zabrali, ale tego nie pamiętam. W następnym wspomnieniu siedzę na łóżku w miłym, słonecznym pokoiku, który od tej pory miał być moim domem. Mam tu zostać sam, bez mamy Krysi i Piotrka. Odwiedzili mnie najprędzej, jak mogli, we trójkę, z panem Staszkiem. Kiedy ich zobaczyłem, byłem pewien, że to koniec mojej tułaczki, zabiorą mnie do domu i wszystko będzie dobrze. Okazało się, że to nie takie proste. Nie płakałem, wpadłem w stupor.
– Posłuchaj, Mikołaj – mama Krysia otarła oczy i wzięła się w garść. Podniosła mój podbródek i zbliżyła twarz do mojej. – Nie zostawię cię tu, rozumiesz? Poruszę niebo i ziemię, pójdę, gdzie trzeba, i będę prosiła, żeby cię nam oddali. Nasz jesteś, mój – przytuliła mnie tak mocno, że zabrakło mi tchu.
Wtedy dopiero zacząłem oddychać, świat odzyskał barwy. Jak mama Krysia mówi, że mnie zabierze, to zabierze, wystarczy tylko poczekać. Czekałem ponad pół roku. Ci prości ludzie, którym się nie przelewało, walczyli o mnie jak lwy, chociaż obiektywnie byłem dla nich ciężarem. Przeszli trudną ścieżkę kwalifikującą na rodzinę zastępczą, poddawali się badaniom psychologicznym, zbierali dokumenty świadczące o niekaralności i braku nałogów, przemeblowali ciasne mieszkanie, bym miał się gdzie podziać.
Kiedy już wszystko załatwili, nastał wielki dzień. Przyszli po mnie we trójkę, do domu wróciliśmy jako rodzina. Kochałem ich wszystkich, ale najbardziej mamę Krysię i brachola Piotrka. Do tego stopnia, że kiedy zacząłem dostawać zbyt dobre oceny w szkole, postarałem się obniżyć loty, żeby się nie wyróżniać. Chciałem być dokładnie taki jak oni.
Mama Krysia została wezwana do szkoły, na dokładkę ze mną. Przez całą drogę robiłem rachunek sumienia, przypominając sobie, co zmalowałem. Trochę tego się uzbierało, ale nie byłem pewien, na czym zostałem przyłapany, więc milczałem. Kazano mi poczekać na korytarzu, stremowaną mamę Krysię wychowawczyni zaprosiła do sali.
Zatrzymała się i spojrzała na mnie
Wyjaśniła jej, jakiego ma zdolnego wychowanka, i spytała, co się stało, że dostałem kilka trój z rzędu, i to z przedmiotów, które nie sprawiały mi dotąd żadnej trudności. Następnie wezwała mnie i obsztorcowała w obecności mamy Krysi, aż mi w pięty poszło. W drodze powrotnej przygotowałem się na wymówki, może nawet karę, ale mama Krysia nic nie mówiła. W końcu odezwała się.
– Zdolny jesteś po mamie, znałam ją, była mądrą dziewczyną. Powinna się dalej uczyć, ale spotkała twojego ojca i zakochała się. A ty masz szansę zrobić to, czego ona nie mogła, byłaby z ciebie dumna. Dlaczego z niej nie skorzystasz? Grzech marnować talent.
– Chcesz być taki jak Piotrek, co?
No cóż, trafiła w sedno. Była i jest najmądrzejszą osobą, jaką znałem. Nadal tak twierdzę.
– Nie jesteś taki sam, nie ma dwóch identycznych osób. Różnilibyście się od siebie, nawet gdybyście byli rodzonymi braćmi. Nie staraj się przerobić na jego kopyto, bo ci się nie uda, prawda zawsze wyjdzie na wierzch. Bądź, jaki jesteś, takim cię kochamy. Piotrek jakoś przeżyje twoje piątki i szóstki.
Od tej pory zacząłem się starać, specjalnie dla niej. Nie znałem własnej mamy, chciałem, żeby mama Krysia była ze mnie dumna. I była, chwaliła się mną każdemu kto chciał słuchać. Pan Staszek chrząkał wzruszony, kiedy zobaczył wyniki matury, Piotrek przybił mi piątkę i oznajmił, że nie jestem taki głupi, na jakiego wyglądam, co w jego ustach było wielką pochwałą, a mama Krysia milczała i ocierała oczy. Była tak wzruszona, że nie mogła znaleźć słów i nawet mnie nie pochwaliła.
Dostałem się na Akademię Medyczną, co wprawiło moich bliskich w podziw i trochę oddaliło ich ode mnie. Wyjechałem na studia, zamieszkałem w akademiku, do domu przyjeżdżałem tylko wtedy, kiedy mogłem, czyli niestety zbyt rzadko. Wracałem z torbą pełną słoików, w które wyposażała mnie mama Krysia – w obawie, żebym ucząc się, z głodu nie umarł.
Był ze mnie taki dumny!
Nie wróciłem już do domu, zrobiłem staż, dostałem rezydenturę w szpitalu, miałem mnóstwo pracy i rzadko widywałem rodzinę, ale dzwoniliśmy do siebie codziennie.
Kiedy pan Staszek zaczął mieć niepokojące dolegliwości, zaprosiłem go do siebie na oddział. Trzeba było widzieć, jak do mnie mrugał, kiedy towarzyszyłem profesorowi w czasie obchodu. Duma go rozpierała, że syn wyszedł na ludzi, i słusznie, bo gdyby wiele lat temu nie zdecydował, że stać go, by wykarmić takiego chudzinę jak ja, gdyby nie podzielił się ze mną domem, sercem i kawałkiem chleba, nigdy nie znalazłbym się w obecnym punkcie życia.
Mamę Krysię też zabrałem do siebie na oddział, gdy przyszła pora. Byłem już wtedy chirurgiem, ale nie stanąłem za stołem, poprosiłem o to wybitnego kolegę, ja zadowoliłem się asystą. Mama była mi zbyt bliska, bałem się najmniejszego ryzyka.
Kiedy była już wystarczająco silna, by znieść widok mojego brachola, zadzwoniłem do Piotrka.
– Syn przyszedł cię odwiedzić – podsunąłem jej telefon, w którym niecierpliwił się brachol.
Wideorozmowa była czymś nowym dla mamy, ale dzielnie podjęła wyzwanie.
– Nasz doktorek dobrze cię zoperował? Nie pomylił się, uciął, co trzeba? – chciał wiedzieć brachol.
Przybliżyłem twarz do telefonu.
– Mama zdrowieje – powiedziałem cicho.
– Dbasz o nią? – też zniżył głos.
– Bardziej niż o siebie samego – zapewniłem. – Zawdzięczam jej wszystko, nie ma takich wielu na świecie.
Tymczasem mama Krysia rozmawiała z pacjentką z sąsiedniego łóżka.
– Ten doktor to pani syn? Niepodobny – pytała dociekliwa kobieta.
Mama Krysia uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Podobny, tylko z wierzchu nie widać, ale syn, najprawdziwszy, lepszego nie mogłabym sobie wymarzyć.
– A ja to co? – rozległo się z telefonu. Piotrek dawał znać, że łatwo nie da o sobie zapomnieć
Czytaj także:
„Byłem przerażony tym, że będę musiał wziąć do siebie mamę na starość. Czy to znaczy, że jestem niewdzięcznym synem?”
„Córka miała podać mi szklankę wody na starość, a ja marzyłem, żeby dała mi święty spokój. Wolałem kota niż jej rodzinkę”
„Rodzice mają pretensje, że wyjechałam do USA, by spełnić marzenia. Uważają, że ich zostawiłam na starość”