„Byłem przerażony tym, że będę musiał wziąć do siebie mamę na starość. Czy to znaczy, że jestem niewdzięcznym synem?”

Zięć mnie upokarzał fot. Adobe Stock, JackF
„Nie mogłem przecież powiedzieć jej prawdy – że panicznie boję się tego, co teraz będzie. Byłem jedynakiem i nie mogłem się podzielić obowiązkiem opieki nad nią z kimś innym. Jednocześnie miałem syna, żonę i własne życie rodzinne, które musiałoby ulec teraz rewolucji. Mamy małe mieszkanie, nie pomieścimy się wszyscy... Koszmar!”.
/ 16.01.2023 14:30
Zięć mnie upokarzał fot. Adobe Stock, JackF

Nigdy nie widziałem po mojej mamie upływu czasu. Trzymała się naprawdę dobrze, wciąż dbając o sylwetkę, wyszukując coraz to nowe diety. Ubierała się wprawdzie stosownie do swojego wieku, ale nie były to „babcine stroje”. I choć drobna siatka zmarszczek pokryła jej twarz, kryły się pod nią te same, młode rysy. I dopiero kiedy po raz czwarty w ciągu dwóch tygodni usłyszałem dokładnie tę samą opowieść o tym, jak była z moim dziesięcioletnim synem Kacprem w zoo, zrozumiałem, że się starzeje...

Zwierzyłem się ze spostrzeżenia swojej żonie

– Co chcesz, czasu nie zatrzymasz – wzruszyła ramionami Beata. – Moja mama ma tak samo… Nie przesadzaj, widzimy ją raz, dwa razy w tygodniu. Jakoś to wytrzymamy – uśmiechnęła się żartując. – Powinieneś się raczej cieszyć, że właściwie nic ją nie boli i wciąż nie narzeka na swoje zdrowie. Mimo swoich siedemdziesięciu lat jest w świetnej formie.

Był akurat początek listopada i zrobiło się bardzo ślisko, kiedy mama po raz kolejny wyruszyła na długą, pieszą, leśną wycieczkę. Poślizgnęła się, przewróciła i złamała nogę. Na szczęście miała komórkę i zadzwoniła po pogotowie, a potem po mnie. Spotkaliśmy się już na izbie przyjęć na ostrym dyżurze oddziału ortopedii, gdzie panował prawdziwy Armageddon. Tego dnia wiele osób połamało się na ulicach, schodach i w parkach. Brakowało nie tylko wózków do przewożenia chorych, ale nawet miejsca, żeby stanąć i poczekać na wizytę u lekarza.

– Co teraz będzie, Wojtusiu? – zapytała mnie mama.

Niech się mama nie denerwuje. Wszystko będzie dobrze. Już niedługo wejdziemy… – uspokajałem ją.

– Nie o to chodzi. Przecież ja teraz sobie nie dam rady…

– Pomożemy mamie z Beatą. Kacperek też na pewno chętnie będzie babcie odwiedzał.

– Ale ile to potrwa, zanim ja będę sprawna?

– Boże Narodzenie będzie raczej u nas, ale na Wielkanoc wpadniemy na pewno jak zwykle do mamy.

Oby, synku. Oby... – szepnęła.

Po kilku godzinach dostaliśmy się w końcu do lekarza

Mama miała kość pękniętą w dwóch miejscach, zaraz „zapakowano ją w gips” i położono na oddziale. Po dwóch tygodniach miała operację wstawienia jakiejś metalowej śruby, która przebiegła pomyślnie. Ale przez kolejny miesiąc wciąż musiała być w gipsie, choć już lżejszym. Wprawdzie zaproponowaliśmy jej, żeby przez jakiś czas zamieszkała z nami, jednak nie chciała o tym słyszeć. Jak mówiła: „stęskniła się za starymi śmieciami”. Trochę było to dla nas kłopotliwe. Codziennie któreś z nas musiało ją odwiedzić, bo stała się więźniem swoich czterech ścian i nigdzie nie mogła wychodzić. W połowie grudnia pojechałem z mamą na zdjęcie gipsu. Tym razem w izbie przyjęć panował względny spokój. W kolejce do lekarza czekały cztery osoby w gipsie, każda z nich mogła usiąść…

To znaczy prawie każda. Za nami przyszła mama z córką, a potem ustawił się w kolejce starszy pan z synem, mniej więcej w moim wieku, czyli koło czterdziestki. I to właśnie on zajął wolne miejsce, pozostawiając stojącego ojca, który wspierał się na kuli. Przez moment pomyślałem, że syn po prostu nie zauważył, że ojciec nie ma gdzie usiąść, bo zaraz zasłonił się płachtą gazety, którą zaczął przeglądać. Ale zanim sam zdążyłem wstać, żeby ustąpić miejsca starszemu panu, ten zaczął kuśtykać powoli na drugi koniec korytarza, gdzie stało kilka krzeseł. Nie uszło to uwadze jego syna, który zniecierpliwiony podniósł wzrok znad gazety.

– No i gdzie ojciec kuśtyka? – warknął.

– Tam jest krzesełko, Rafałku…

– Ale jak wyjdzie lekarz, to zanim tata tu doczłapie, to nam kolejka minie…

Proszę, niech pan usiądzie – podniosłem się, choć niemal równocześnie uniosły się wszystkie osoby towarzyszące pozostałym chorym.

Nie dało to jednak do myślenia „Rafałkowi”, który tylko ryknął na ojca, tak jakby mówił do małoletniego gówniarza:

– Niech ojciec podziękuje i siada…

– Ale ja… chyba muszę do ubikacji.

– Przecież przed chwilą ojciec chciał usiąść?! – wściekł się Rafałek. – Wiecznie to samo, sam ojciec nie wie, czego chce – spojrzał na pozostałych oczekujących na wizytę wymownie, jakby biorąc na świadków własnego nieszczęścia.

Ale nie znalazł w naszych oczach uznania, więc znów warknął wściekły.

– Tylko szybko, bo ja nie mam tu czasu z ojcem czekać nie wiadomo ile!

Starszy pan posłusznie podreptał w stronę łazienki

Miałem przeczucie, że nie poszedł tam „za potrzebą”, ale wstydził się upokorzeń, jakich nie szczędził mu syn przed obcymi. Kiedy staruszek zniknął w toalecie, drzwi gabinetu lekarskiego otworzyły się i pokazał się w nich poprzedzający nas pacjent. Pomogłem mamie wstać i weszliśmy na wizytę. Lekarz przywitał nas z uśmiechem, zaprosił mamę do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie miała mieć szybkie prześwietlenie przed zdjęciem gipsu. Ja zostałem z nim sam w gabinecie.

– I jak sobie państwo radziliście? – zapytał, przeglądając jednocześnie dokumentację choroby.

– Jakoś... – uśmiechnąłem się. – Nie było tak źle, chociaż dobrze, że to już za nami…

– Tak pan myśli? – przyjrzał mi się uważnie.

– No, przecież mama ma zaraz mieć zdjęty gips.

– Ale ta jej noga nie będzie już nigdy tak sprawna jak przedtem… Na którym piętrze mieszka mama?

– Na drugim.

– A ma windę?

– No… nie.

– Wejście dla niej na górę jeszcze przez długi czas będzie męczarnią. I wątpię, żeby chciało jej się to robić częściej niż raz na parę dni…

– To może powinna zamienić mieszkanie na takie na parterze?

Może. Ale nie wiem, czy to coś da. Owszem, będzie jej łatwiej wyjść na dwór. Tylko nikogo nie będzie tam znała, bo trudno liczyć, że będzie mogła zamienić mieszkanie na takie we własnym domu czy nawet bliskiej okolicy…

– No tak… ale co możemy zrobić?

Lekarz odłożył kartę i spojrzał na mnie

– Obawiam się, że najlepsze byłoby, gdyby mama mogła zamieszkać na stałe z państwem.

– No nie wiem… My nie mamy dużego mieszkania… W święta jakoś damy radę razem, ale na stałe? Poza tym mama ostatnio…

– Stała się bardziej marudna? – domyślił się lekarz, a ja tylko kiwnąłem twierdząco głową.

– I taka już pewnie będzie zawsze. Musi się pan z tym pogodzić. Oczywiście, może pan oddać mamę do domu opieki.

– Po co od razu aż tak…

A jakie ma pan inne wyjście? W domu jej pan nie chce, a sama sobie na pewno już nie da rady – lekarz rozłożył ręce.

Wszedł technik i przyniósł zdjęcie rentgenowskie. Doktor je obejrzał i stwierdził, że wszystko jest „na tyle, na ile może być w porządku”. Szybko pozbawił mamę gipsu i pożegnał nas. Wyszliśmy przed gabinet i poszliśmy do szatni, która była tuż obok.

– Stało się coś? – zapytała mama, zauważając mój niewesoły nastrój.

– Nie, nie, wszystko w porządku – skłamałem.

Nie mogłem przecież powiedzieć jej prawdy – że panicznie boję się tego, co teraz będzie. Byłem jedynakiem i nie mogłem się podzielić obowiązkiem opieki nad nią z kimś innym. Jednocześnie miałem syna, żonę i własne życie rodzinne, które musiałoby ulec teraz rewolucji. Być może nawet musielibyśmy sprzedać nasze mieszkania i kupić jedno większe, w którym moglibyśmy zamieszkać razem.

– Nie mówisz mi wszystkiego – mama spojrzała na mnie uważnie. – Ten lekarz ci coś powiedział? Coś z moją nogą?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, minął nas akurat starszy pan, który wyszedł z toalety. Rafałek spojrzał na niego krytycznie i wstał, krzywiąc się.

Tylko mi wstyd robisz! – syknął wściekły. – Znów nie dopiąłeś rozporka! Zobaczysz, oddam cię do domu starców!

W tej chwili coś we mnie pękło

Kiedy pomyślałem sobie, że mogę być w jakikolwiek sposób podobny do tego prymitywa, któremu najchętniej dałbym w twarz, zrobiło mi się niedobrze. Trudno, nie będzie łatwo, ale to mój obowiązek. Za to wszystko dobre, co przez całe życie dostałem od mamy.

Nie, mamo, z nogą jest tak, jak miało być. Tylko będziemy musieli sporo zmienić w naszym życiu.

– O czym ty mówisz, synku? – zaniepokoiła się.

– Omówimy to w domu z Beatą i Kacprem. Ale nie martw się, wszystko będzie dobrze. Zaopiekujemy się tobą. Na stałe. Zamieszkasz z nami. 

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA