„Zamiast robić karierę za granicą, wybrałam bycie wyrobnicą w Polsce. Pewien wredny babsztyl pomógł mi zmienić decyzję”

kobieta niezadowolona z fryzury fot. Adobe Stock, JackF
„– No, już dobrze, nie stój jak ten słup soli, tylko weź się wreszcie do roboty, dziewczyno. W Paryżu już by mnie dawno obsłużono, tylko w tym kraju ciągle taka dzicz! – gderała, a mnie coraz bardziej rosło ciśnienie”.
/ 15.03.2023 17:15
kobieta niezadowolona z fryzury fot. Adobe Stock, JackF

Baba miała po prostu pecha, że wybrała mój fotel. Nie musiało się skończyć tak, jak się skończyło: ani dla niej, ani dla mnie. Mogłam to załatwić normalnie, po ludzku: najpierw przemyślana decyzja, potem złożenie wypowiedzenia i wyjazd… Czy powinnam być tej zołzie wdzięczna, że pomogła mi dokonać wyboru? Kto wie, gdyby nie ona, może bez końca rozkminiałabym słowa wypowiedziane przez Kamila przed wyjazdem?

– Nie mogę czekać w nieskończoność, Jowita – stwierdził. – Może to nie są najbardziej romantyczne oświadczyny, jakie słyszałaś, ale proponuję ci uczciwy i odpowiedzialny związek na całe życie, a nie weekendowe randki.

– Wiem przecież – przyznałam.

– Więc co cię trzyma w tej dziurze?

Właśnie, co mnie tu trzyma, myślałam teraz, robiąc pasemka małolacie, która na sobotniej dyskotece zamierzała olśnić swego wybranka. Jeszcze gówniara nie wiedziała, że ten rycerz może okazać się sukinsynem, który, a jakże, z przyjemnością wskoczy do jej łóżka, ale szybko się z niego wymknie, kiedy coś pójdzie nie tak. Znam to z doświadczenia, choć z drugiej strony, córeczka to najlepsze, co mi się w życiu przydarzyło.

– I skazujesz ją na polską służbę zdrowia? – znów przypomniały mi się słowa Kamila. – Tu nikt nie może jej skutecznie pomóc, mała ciągle choruje, a tam medycyna jest na innym poziomie! Na pewno by jej pomogli!

Kamil wiecznie czekać nie będzie...

Nie był jej ojcem, ale trzeba przyznać, że zawsze o Marcysi pamiętał. I miał rację, rzeczywiście moja córeczka zbyt często choruje, a lekarze nie są w stanie stwierdzić, co jest czynnikiem powodującym nawroty. Mówią, że może z tego wyrośnie…

Trudno tak żyć… Na razie córeczkę mogę zostawiać pod opieką mamy, ale nie jestem ani ślepa, ani głucha, więc wiem, że jej zapał do pomocy, a i możliwości, maleją z prędkością światła.

– Też mam swoje życie, Jowita – powiedziała rano, kiedy znów przyprowadziłam do niej Marcysię. – Musisz się jakoś ogarnąć, dziewczyno.

Tylko jak? Jak mam pogodzić opiekę nad wiecznie chorym dzieckiem z pracą w zakładzie fryzjerskim? Szefowa i tak często idzie mi na rękę, daje godzinę czy dwie wolnego w nagłych wypadkach, ale nie mogę korzystać z tych uprzejmości w nieskończoność.

Co więc mnie trzyma w dziurze, w której żyję z dnia na dzień, mając nadzieję, że żaden element z układanki nie zawiedzie, bo wtedy wszystko się posypie jak domek z kart? Dlaczego kolejny raz odrzucam propozycję pomocy i zmiany na lepsze, jakbym miała inne ciekawe oferty? Kamil nie będzie czekał wiecznie, nie jestem przecież aż tak dobrą partią, by nie mogła mnie zastąpić inna kobieta.

Musiałam coś postanowić. W myślach po raz setny zestawiałam sobie wszystkie za i przeciw, kiedy do zakładu fryzjerskiego weszła ta baba. Znałam ją z widzenia i wiedziałam, że jest żoną faceta bawiącego się w politykę, chyba jakiegoś posła. Rzadko u nas bywała, bo raczej za niskie to były progi na jej nogi, tym razem jednak ją przycisnęło i oto miałam na fotelu pięćdziesięciolatkę wysztafirowaną na gimnazjalistkę w dość agresywnym stylu dzidzi-piernik.

– Odrosty potrafisz zafarbować? – spytała, nie bawiąc się w grzeczności.

Myślałby kto, że to królowa angielska we własnej osobie!

– Jowita jest naszą najlepszą fryzjerką – odezwała się szefowa, kończąc robić trwałą na sąsiednim stanowisku. – Na pewno będzie pani zadowolona.

– Mam nadzieję – zaskrzeczało babsko. – A jaką farbę zaproponujecie na moje włosy? Używam tylko naturalnych. Żadnej chemii.

Jak to: żadnej chemii? – zastygłam nad szafką, w której przechowujemy barwniki.

– Co taka zdziwiona?! – usłyszałam za plecami. – Chemia niszczy włosy, nie słyszałaś o tym nigdy? Zaczynam mieć wątpliwości, czy dobrze zrobiłam, przychodząc tutaj!

Nic jej nie pasowało, marudziła i gderała

– Rozumiem, że chce pani pokryć farbą siwe odrosty – powiedziałam, siląc się na spokój, bo babsko anioła doprowadziłoby do furii. – Siwy włos jest bardziej odporny na farbowanie. Chną tego nie przykryjemy.

– Chryste Panie! – wysapała. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie macie farb bez chemicznych dodatków! Jakbym wiedziała, przyniosłabym swoją. Kupiłam w Paryżu jesienią i jestem z niej bardzo zadowolona.

Gdyby raczyła wcześniej przez telefon przedstawić swoje oczekiwania, byłoby inaczej, ale my nie miałyśmy w salonie naturalnych farb i nie bardzo wiedziałam, co robić. Na szczęście szefowa przyszła mi z pomocą.

– Raz może pani spróbować zrobić odrosty taką farbą – orzekła, udając, że przygląda się włosom klientki. – Nie powinno zaszkodzić, a pokryje bardzo dobrze i na długo wszystkie siwe odrosty. Potem znów można przejść na specyfik przywieziony z Paryża. Z tego, co tu widzę, ma pani bardzo ładne i dobrze odżywione włosy.

Mówiła pewnym, autorytatywnym tonem – to zawsze działało. Ja nie miałam tego daru, mogłam wyczarować każdą żądaną fryzurę z najgorszych nawet włosów, ale gadać nie umiałam. Mówiąc szczerze, nie znosiłam ciągłego paplania, co w zawodzie fryzjerki jest raczej wadą niż atutem. Babsztyl łykał komplementy jak żaba kit i już po minie było widać, że  szefowej udało się nie tylko ją udobruchać, ale nawet usatysfakcjonować. Odetchnęłam z ulgą.

– Ma pani rację – zgodziła się, opuszkami palców przeczesując dość mizerne upierzenie. – Włosy są zadbane i jedno farbowanie nie powinno im zaszkodzić.

Zadowolona, że mogę zająć się robotą, a nie znoszeniem fochów wrednej klientki, wycisnęłam pastę barwiącą z tubki i zaczęłam ją rozrabiać w plastikowej miseczce.

Co tam robisz, dziewczyno? – jej skrzeczenie przerwało błogą ciszę.

Spojrzałam w lustro i zobaczyłam jej bazyliszkowaty wzrok wlepiony we mnie. Tak mnie zamurowało, że stałam bez słowa i bezmyślnie mieszałam ciemną papkę.

– Nawet mi nie pokażesz, jaki kolor rozrabiasz? – oburzyła się. – Pokaż, i to zaraz! Przecież to zupełnie inny odcień… Chyba nie zamierzasz mi tego nałożyć na głowę?

– Odcień jest odpowiednio dobrany – znów wtrąciła się szefowa. – Proszę się nie obawiać, Jowita nie pierwszy raz farbuje odrosty.

Babsztyl, jakby uspokojony, odwrócił się w stronę lustra i westchnął, teatralnie wydymając usta.

– No, już dobrze, nie stój jak ten słup soli, tylko weź się wreszcie do roboty, dziewczyno. W Paryżu już by mnie dawno obsłużono, tylko w tym kraju ciągle taka dzicz! – gderała.

Twarz klientki zastygła w wyrazie przerażenia

Patrzyłam na jej odbicie, ale myślami byłam już gdzie indziej.

– Z twoimi umiejętnościami – odtworzyłam z pamięci słowa Kamila – znajdziesz pracę wszędzie. Może nie od razu, ale jak się sprawdzisz, to i swój zakład możesz kiedyś otworzyć. Nie musisz być całe życie wyrobnicą, tylko miej odwagę zaryzykować.

Ostatni element układanki „za i przeciw” wskoczył na miejsce. Podjęłam decyzję i ogarnął mnie spokój. Podeszłam do fotela i, patrząc w oczy babie, odbijające się w lustrze, podniosłam plastikową miseczkę nad jej głowę i powolnym, ale zdecydowanym ruchem, przechyliłam dnem do góry. Oczy śledzące mnie w lustrze w ułamku sekundy zrobiły się wielkie jak spodki, ale było za późno, by interweniować, i… cała zawartość pojemnika wylądowała na jej głowie.

– Sorry – powiedziałam, uśmiechając się przepraszająco. – Potknęłam się i miseczka wysunęła mi się z ręki.

Twarz baby zastygła w grymasie totalnego przerażenia. Usta wprawdzie kilka razy otworzyły się i zamknęły, ale – w co trudno uwierzyć – nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Wzięłam ręcznik i rzuciłam go klientce na kolana.

– Pani się ogarnie – powiedziałam. – Bo ja jadę do Paryża.

Zdjęłam z wieszaka swój płaszcz i podeszłam do drzwi.

– Przepraszam – powiedziałam, odwracając się w stronę szefowej. – Naprawdę nie chciałam, by tak to wyszło.

Wiem, że miała z mojego powodu spore nieprzyjemności, ale zakład był podobno ubezpieczony od podobnych wypadków, więc finansowo tego nie odczuła. Nie odzywała się do mnie długo, choć parę razy próbowałam się z nią skontaktować, dopiero niedawno dostałam od niej krótką wiadomość na Facebooku: „Zrobiłaś wtedy to, na co ja nigdy nie mogłam się zdobyć. Życzę powodzenia”. Zadedykowałam jej w podzięce piękną fotkę, którą zrobiliśmy podczas rodzinnej wycieczki do Loch Lomond.

Czytaj także:
„Jako fryzjerka wiem wszystko o wszystkich, a to czasem dla mnie za dużo. Odkryłam wstrętną zdradę”
„Dla teściowej byłam warta tyle, co stare garnki. Wredna baba zbierała szczękę z podłogi, gdy pokazałam jej, co potrafię”
„Jeszcze niedawno sąsiadka pluła na wszystkich jadem, a dziś z krzyżykiem lata do kościoła. Za tą przemianą stał istny cud”

Redakcja poleca

REKLAMA