„Zamiast pierścionka, dostałam zdradę i bolesny cios w serce. Romantyczne zaręczyny były zwieńczeniem brutalnego końca”

Zraniona kobieta fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Pewnie mu się wydawało, że zachowuje się wspaniałomyślnie, taka mała łaska dla skazańca, bonus na otarcie łez, ale ja czułam się tylko bardziej zraniona. I zamierzał się wyprowadzić jeszcze tego samego dnia! Do niej! Czy naprawdę musiał mi o tym powiedzieć?!”.
/ 14.07.2022 18:30
Zraniona kobieta fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

Ja i Bartek poznaliśmy się w mikołajki, na imprezie w klubie studenckim. To była dyskoteka połączona z balem przebierańców. Grzane piwo z imbirem, pomarańczą i goździkami, świąteczne przeboje w głośnikach i tłum ludzi przebranych za Mikołaje, elfy i Śnieżynki.

Kiedy klapnęłam na wysokim stołku przy barze, zmęczona tańcem, przysiadł się do mnie jakiś chłopak i uparł się, że postawi mi drinka. Był przystojny, więc się zgodziłam. Na jednym drinku się nie skończyło. Było wesoło, luźno, wstawiona całowałam się z nim na parkiecie, a potem pozwoliłam, żeby odprowadził mnie do akademika.

Ale gdy poprosił o mój numer telefonu, zawahałam się. Podobał mi się, owszem, ale byłam na etapie wojującej niezależności, byłam dziewczyną kochającą wolność.

– Wybacz, ale to był tylko jeden wieczór. Nie chcę więcej. Trzymaj się, pa – cmoknęłam go w usta, odwróciłam się i odbiegłam, nie dając mu szansy na odpowiedź.

Szybko zapomniałam o tej nocy

Dlatego byłam zdumiona, kiedy kilka dni później Bartek rozpoznał mnie w galerii handlowej, gdzie sprzedawałam opłatki przebrana za aniołka. Akurat miałam schodzić na przerwę, kiedy zobaczyłam biegnącego w moim kierunku kolesia. A temu co odbiło? Gdzie tak pędzi? Hola, hola, chłopaku, zwolnij, wstrzymaj konie, pomyślałam i na wszelki wypadek usunęłam mu się z drogi. Ale on skręcił i pędził prosto na mnie. Gwałtownie wyhamował i zatrzymał się tuż przed moim nosem.

– To… ty! – wydyszał.

– Znamy się? – zdziwiłam się.

– Zobaczyłem cię z drugiego piętra. Zaczęłaś odchodzić, kiedy byłem na ruchomych schodach. Już myślałem, że znowu mi uciekniesz!

– Chyba mnie z kimś… – zanim dokończyłam zdanie, skojarzyłam, skąd się znamy. Mikołajki, klub, dużo drinków i słodka chwila zapomnienia w jego ramionach na parkiecie. – Faktycznie, to ja – uśmiechnęłam się, nieco zakłopotana.

– Tym razem nie pozwolę ci zniknąć. Zapraszam cię na obiad, jak skończysz pracę.

– No… nie wiem… – wahałam się właściwie dla zasady, bo miałam ochotę przyjąć zaproszenie. Chłopak wydawał się sympatyczny, szczery i pełen entuzjazmu, a jedna randka to jeszcze nie zobowiązanie na lata.

– Zgódź się, to tylko obiad. Przecież nie proszę cię o rękę – roześmiał się psotnie, a ja mu zawtórowałam, gdyż dokładnie to samo sobie pomyślałam.

To był naprawdę magiczny czas

Najpierw był na wspólny obiad, nazajutrz wieczorne wyjście do kina. Nie wiem, o czym był film, bo prawie cały seans spędziliśmy, namiętnie się całując. Kilka dni później poszliśmy razem na łyżwy. Zmarzliśmy, jeżdżąc na mrozie, więc zabrał mnie do siebie na gorącą czekoladę. Tym razem nie skończyło się na całowaniu i przytulaniu – poszliśmy na całość.

Zakochałam się w te pędy. Może był wyjątkowy, a może już nacieszyłam się samotnością i dojrzałam do bycia w związku. W każdym razie porzuciłam swoją niezależność i ochoczo zatopiłam się w tym zimowym, pełnym magii romansie.

Nasze uczucie rozkwitało przy blasku świątecznych świateł, którymi udekorowane było miasto. Splataliśmy dłonie ubrane w ciepłe rękawiczki, lepiliśmy razem bałwana w parku, tuliliśmy się przy dźwiękach kolęd i pastorałek płynących z głośników w galerii. Nigdy nie zapomnę naszych pocałunków pod choinką na rynku i widoku płatków śniegu, które osiadły na brwiach i rzęsach Bartka. Byłam wtedy taka zakochana i szczęśliwa!

Tamtego roku po raz pierwszy w życiu nie pojechałam do domu na Boże Narodzenie. Skłamałam rodzicom, że jestem potwornie przeziębiona i że zostanę w akademiku, bo nie mam siły na podróż. Byle spędzić święta z moim ukochanym.

To była chyba najlepsza Gwiazdka, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Nie zawracaliśmy sobie głowy gotowaniem tradycyjnych potraw – na wigilijną wieczerzę zamówiliśmy pizzę (wegetariańską, żeby choć trochę było tradycyjnie) i zrobiliśmy sobie duży garnek grzanego wina.

Całe Boże Narodzenie spędziliśmy w łóżku, na zmianę kochając się, wygłupiając i oglądając horrory. Przez wszystkie dni świąt nawet się nie ubraliśmy, chodziliśmy w piżamach w misie, takich dla par, które kupiliśmy sobie pod choinkę.

A potem był sylwester tylko we dwoje, nowy rok, walentynkowy wyjazd na narty… i nasza pierwsza wspólna zima dobiegła końca. Na wiosnę wprowadziłam się do Bartka, latem wyjechaliśmy razem do pracy w Hiszpanii. Nasz związek krzepł i osadzał się, stawał się coraz bardziej stabilny, planowaliśmy wspólną przyszłość.

Już nie było tak magicznie i różowo

Z czasem było w nas coraz mniej radości i entuzjazmu. Magia wyparowała, zastąpiła ją szara rzeczywistość: sprzeczki o niepozmywane naczynia, ciche dni, nudny seks. Mówiłam sobie, że tak już musi być, że na tym polega dojrzała, dorosła miłość: na kompromisach, przeczekiwaniu gorszych chwil, na słodkim godzeniu się po gorzkich kłótniach.

Kolejne Boże Narodzenie spędziliśmy u rodziców Bartka. Byłam zestresowana, bo chciałam dobrze wypaść przed przyszłymi teściami. I pozostałam spięta przez cały pobyt, na dokładkę byłam zdołowana, bo odniosłam wrażenie, że nikt z rodziny Bartka mnie nie polubił.

On też mi nie pomagał rozładować stresu – wygłupiał się ze swoim bratem i siostrą, a na mnie nie zwracał uwagi. Nie rozumiałam ich rodzinnych żarcików, nie łapałam skrótów myślowych, mowy między wierszami. Mama Bartka niby się uśmiechała, ale wciąż czułam, że mnie obserwuje i ocenia.

Jedyną osobą, która dłużej ze mną rozmawiała, był ojciec Bartka, ale polegało to na tym, że zanudzał mnie wywodami o polityce. Po zeszłorocznych, najlepszych, to były moje najgorsze święta. 

Odetchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie dobiegły końca. Ale ich pokłosie zbierałam nadal. Miałam żal do Bartka, że mnie rzucił na pastwę swojej rodziny, a on nie rozumiał, o co mi chodzi, i nazywał mnie histeryczką. Jeszcze bardziej się między nami popsuło.

Może wreszcie zażegnaliśmy kryzys?

Na wiosnę, zamiast spędzać Wielkanoc w kraju, pojechaliśmy na tydzień do Czech. Razem. Zwiedzanie, brak codziennej rutyny i przepyszne czeskie piwo… Dobrze nam to zrobiło. Odprężyliśmy się i znów się do siebie zbliżyliśmy. Niestety, poprawa naszych stosunków nie utrzymała się na długo: jeszcze przed wakacjami znów zaczęliśmy się kłócić o bzdury.

I tak to się toczyło: raz kiepsko, raz trochę lepiej, potem znów gorzej. Zdarzało mi się myśleć o zerwaniu, ale nigdy na serio. Wciąż kochałam Bartka. Był moją pierwszą prawdziwą miłością, nie chciałam go stracić.

Aż nadeszła kolejna zima i coś się zmieniło w moim ukochanym. Był dla mnie milszy, bardziej wyrozumiały. Nie czepiał się o bzdury, nie prowokował konfliktów. Pomyślałam, że wreszcie udało nam się zażegnać przeciągający się kryzys i od teraz przed nami już tylko wspaniała przyszłość. Na dwa dni przed naszą trzecią rocznicą Bartek powiedział, że chce ze mną o czymś porozmawiać.

– No to rozmawiajmy! – roześmiałam się i pocałowałam go.

– Ale nie w domu, wolałbym na mieście, w neutralnym miejscu. Jutro wieczorem. To nie taka zwykła rozmowa… – Bartek był nieswój, jakiś stremowany. – To ważne, proszę.

Boże! On… on chce mi się oświadczyć!

Miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i od razu powiedzieć, wykrzyczeć wręcz, że się zgadzam, ale zepsułabym w ten sposób niespodziankę. Więc udawałam, że niczego się nie domyślam. Trochę szkoda, że nie poprosi mnie o rękę w naszą rocznicę. Ale z drugiej strony lepiej się zaręczać w niedzielę niż w poniedziałek.

Byłam tak podekscytowana, że musiałam podzielić się z kimś moją radością. Zadzwoniłam do mamy i obwieściłam jej, że w tym roku przywiozę do domu na Gwiazdkę narzeczonego. Hura! Mama też się cieszyła, bo lubiła Bartka. Pogratulowała mi i powiedziała, że nie może doczekać się świąt.

Zatem to miał być cudny, wzruszający wieczór, najpiękniejsza chwila w moim życiu. Umówiliśmy się już na miejscu, zamiast wyjść razem z domu.

– Muszę wcześniej coś załatwić – wyjaśnił Bartek.

Zapewne szykuje dla jakąś niespodziankę, myślałam. I rzeczywiście, szykował. Zdumiałam się, ujrzawszy go w dżinsach, podczas kiedy ja wystroiłam się w najlepszą sukienkę. A potem było jeszcze gorzej: nie zaprowadził mnie do eleganckiej restauracji, jak się spodziewałam, tylko do zwykłego pubu.

Czułam się totalnie nie na miejscu, zdejmując płaszcz, bo mój strój kompletnie nie pasował do otoczenia. Czego najlepiej dowodził zaskoczony wzrok mojego chłopaka. Obrzucił mnie szybkim, jakimś dziwnym spojrzeniem, którego nie umiałam rozszyfrować, potem przygryzł wargę.

– Idę po piwo. Co ci zamówić? – zapytał, patrząc w podłogę.

– To samo – odparłam.

Już wtedy wiedziałam, że na pewno nie zamierza mi się oświadczyć. Ale nie sądziłam, że będzie chciał ze mną zerwać!

– Ale dlaczego? Przecież ostatnio było między nami tak dobrze, więc… – urwałam, bo mocno się zaczerwienił. Jakby miał wyrzuty sumienia. – Poznałeś kogoś innego, tak?

– Tak – przyznał, a ja pożałowałam, że powiedział prawdę. Mógł wymyślić jakieś gładkie, miłe kłamstwo, żeby mniej bolało. – Dzisiaj się spakuję i przeniosę do niej. Nie musisz mi oddawać za czynsz za ten miesiąc.

Dobił mnie tym stwierdzeniem. Pewnie mu się wydawało, że zachowuje się wspaniałomyślnie, taka mała łaska dla skazańca, bonus na otarcie łez, ale ja czułam się tylko bardziej zraniona. Nie pojmowałam, jak może mówić o pieniądzach w takiej chwili! I zamierzał się wyprowadzić jeszcze tego samego dnia! Do niej! Czy naprawdę musiał mi o tym powiedzieć?!

Nie potrafiłam się opanować i zachować choćby resztek godności.

– Dlaczego mi to robisz? Miłość polega na naprawianiu tego, co się psuje, a nie na uciekaniu przed problemami! – wyrzuciłam z siebie przez łzy.

– Proszę cię, uspokój się. To już koniec. Nie rób scen…

– Scen? Jak możesz tak mówić?! Jakaś cizia zawróciła ci w głowie i chcesz dla niej poświęcić nasze uczucie?!

Ale ja cię już nie kocham. Przepraszam – powiedział.

Wstał, włożył kurtkę i po prostu wyszedł

Zostawił mnie w barze samą, zalaną łzami. To był naprawdę koniec wszystkiego między nami.  Bartek się wyprowadził, a ja kompletnie się załamałam. Życie bez niego straciło dla mnie sens. Nie chciało mi się wstawać, ubierać, jeść. Przestałam chodzić na zajęcia, do sklepu, gdziekolwiek. Nic nie robiłam, tylko siedziałam w łóżku i na zmianę płakałam, spałam albo leżałam, tępo wpatrując się w sufit.

Nie odbierałam telefonów od mamy. Nie chciałam z nią rozmawiać, bo musiałabym jej powiedzieć, że nie przywiozę na święta Bartka, że nie zyska zięcia, bo już nie jesteśmy razem. Żeby się o mnie nie martwiła, napisałam jej kilka esemesów, że u mnie wszystko okej, ale jestem zapracowana i mam dużo nauki, dlatego się nie kontaktuję.

Mijały kolejne dni, a mnie się nie poprawiało. Nie miałam na nic siły ani ochoty, czułam się, jakbym była ciężko chora. Często bolała mnie głowa. Może dlatego, że nie jadłam, może od ciągłego płaczu. Na kilka dni przed Wigilią postanowiłam ostatecznie, że nie pojadę do domu na święta. Nie dałabym rady wyjaśniać bliskim, że rozstałam się z chłopakiem, którego już traktowali jak kogoś z rodziny.

Na pewno by mnie pocieszali i życzyli podczas łamania się opłatkiem, abym znalazła nową miłość, tak jak to robili, zanim poznałam Bartka. Dziękuję, nie chcę. Ich życzenia się spełniły: znalazłam miłość. A potem ją straciłam. Wolałabym nigdy nie spotkać Bartka, nigdy się nie zakochać, nigdy nie być z nim szczęśliwa, byle teraz nie czuć tego bólu, tej ssącej jak głód pustki!

Czytaj także:
„Mój 18-letni syn zaliczył wpadkę z wiejską dziewuchą. Żadne nie nadawało się na rodzica, ale decyzja należała... do mnie”
„Spotkałam męża znajomej z kochanką. Okazało się, że ona przymykała oko na jego zdrady, a ja zepsułam im życie”
„Mąż oddał sąsiadowi samochód w zamian za opiekę nade mną i domem. Gdy zmarł, szczyl zabrał auto i więcej się nie pojawił”

Redakcja poleca

REKLAMA