Jest takie zdjęcie, na którym wyglądamy jak jedna rodzina. Jestem tam ja, mój mąż i dorosłe dzieci. Nie moje, tylko Emila. Szczęście też nie moje.
Gdyby ktoś zapytał, czego w tym moim pięćdziesięcioośmioletnim życiu najbardziej żałuję, bez wahania odpowiedziałabym: Tego, że nikt nigdy nie powiedział do mnie „mamo”. Niestety, nie mam dzieci, a jedynie zdziecinniałych rodziców, którymi od dawna trzeba się opiekować.
Żeby chociaż moja siostra miała córkę czy syna…
Mogłabym jej dzieciaki traktować jak swoje, rozpieszczać. Ale Małgosia wcześnie owdowiała i potem już sobie życia nie ułożyła. Dlatego na naszej bezdzietności korzystają mama i tata; starzy, zdziwaczali, ale kochani. Żyją sobie wygodnie pod okiem Małgosi w domu, który mój szwagier zbudował 30 lat temu. Ja na szczęście mam Emila.
Spędzamy u Małgosi każdą wolną chwilę, każdy weekend, urlop. Mój mąż, który dobiega siedemdziesiątki, też coraz częściej potrzebuje opieki. Tu, w Polsce, ma tylko mnie. Poznałam go 18 lat temu. Szkoda, że tak późno… Wcześniejsze moje związki to była katastrofa – dwa poważniejsze, ale bez happy endu, dwa nic nieznaczące romanse. Emil trafił do mojego gabinetu z ostrym stanem zapalnym nerek. Od razu wypisałam mu skierowanie do szpitala i wtedy okazało się, że nie ma ubezpieczenia ani pieniędzy, żeby za szpital zapłacić.
Był w finansowych tarapatach
Właśnie wrócił ze Stanów Zjednoczonych po prawie trzydziestu latach. Tam rozwiódł się, zostawił dom, dwoje dorosłych dzieci i wrócił do Polski, by zaopiekować się matką, schorowaną staruszką, która już jedną nogą była po tamtej stronie. Miał oszczędności, jednak musiał się tu na nowo urządzić, a przede wszystkim znaleźć zajęcie.
Dziś nie wiem, dlaczego od razu się zaangażowałam. Jego historia bardzo mnie poruszyła. Uwierzyłam zupełnie obcemu człowiekowi. Z początku wcale nie byłam nim zainteresowana jako mężczyzną. Owszem, był przystojny, postawny, dobrze ubrany, lecz sporo starszy, ja zaś nie planowałam już żadnych związków. W tamtej chwili myślałam jedynie o tym, że ten pacjent jest poważnie chory, że moim obowiązkiem jest go wyleczyć…
Tak się zaczęła nasza wspólna droga. Po krótkiej hospitalizacji Emil zaczął stawać na nogi, a ja równocześnie zajmowałam się i nim, i jego matką. Dwa dni po powrocie ze szpitala Emil znalazł matkę nieprzytomną w łazience. Miała rozległy udar, wkrótce zmarła. Nowy dom, nowe, wygodne życie On był nadal bardzo słaby, nie miał samochodu, tak więc ja zajęłam się wszelkimi formalnościami. Na pogrzeb nie zdążyły dojechać wnuki zmarłej.
Po roku, kiedy Emil zupełnie wrócił do zdrowia i uporządkował sprawy urzędowe, postanowiliśmy się pobrać. Ślub wzięliśmy w Kalifornii, dokładnie w dniu moich czterdziestych urodzin. Uroczystość była bardzo miła i naprawdę kameralna. Do domu syna mojego męża ściągnęła również najstarsza, Ewa. Z jej matką Emil nigdy się nie ożenił, choć miał takie plany. Zanim jednak doszło do ślubu, Monika poznała w Świnoujściu zamożnego Niemca, który stracił głowę dla pięknej Polki. Niedojrzały związek Emila z Moniką nie przetrwał, a młoda mama wkrótce pojechała do Niemiec, zabierając dwuletnią córeczkę.
Niedługo potem Emil wyemigrował do Stanów, tam się ożenił. Z tego drugiego związku ma Grzegorza i Weronikę. Po powrocie do Polski zamieszkaliśmy w mojej kawalerce. Dom, który wraz z wielkim ogrodem odziedziczył po matce mój mąż, nie nadawał się do zamieszkania. Była to drewniana konstrukcja jeszcze sprzed wojny, z cieknącym dachem, toczona przez grzyb. Dom był do rozbiórki. Jedynie działka, na której stał, miała sporą wartość.
Snuliśmy więc plany, że kiedyś albo sprzedamy działkę i kupimy większe lokum, albo zbudujemy nieduży domek i w nim spędzimy ostatnie lata. Jednak mijał rok za rokiem, a my nie mogliśmy zabrać się do sfinalizowania tych planów. Teraz zastanawiam się, dlaczego do tej pory w sprawie mieszkania nie zrobiliśmy nic. Już od 18 lat mieszkaliśmy w tej ciasnocie, i choć trudno w to uwierzyć, gościliśmy tu nawet dzieci mojego męża.
Grzegorz był tu z żoną i maleńką Sandrą, a Ewa przyjeżdżała do nas kilka razy z synkiem. Gdy pojawiał się gość, ja i Emil wynosiliśmy się do domu mojej siostry. W czasie tych rodzinnych wizyt codziennie odbywałam pielgrzymki z własnego mieszkania w centrum miasta do siostry, na peryferie, wożąc w tę i z powrotem ubrania, zakupy, garnki z jedzeniem.
To była gehenna. Ale nie żaliłam się
Widziałam, jak bardzo Emil potrzebował tych odwiedzin; jak cieszył się, że jego dzieci nie muszą iść nocować do hotelu. Być może dalej odwlekalibyśmy decyzję o zamianie mieszkania, gdyby nie to, że Emil coraz słabiej słyszy i głośno nastawia telewizor. Mnie to bardzo przeszkadza. W końcu zdecydowaliśmy, że sprzedajemy działkę po teściach i kupujemy duże, wygodne mieszkanie. Niestety, akurat przyszedł kryzys, i nasza oferta leżała w dwóch agencjach prawie przez dwa lata. Myślałam już nawet, że nigdy nie znajdziemy chętnego, gdy wreszcie w maju trafił się kupiec.
Trochę się targował, ale w końcu kupił za przyzwoitą cenę. Tamtego dnia, kiedy spisaliśmy umowę u notariusza, nagle uświadomiłam sobie, że czas męki w ciasnocie wreszcie się skończył! A wieczorem, gdy popijaliśmy wino, aby uczcić tę chwilę, nasz dotychczasowy dom wydał mi się jeszcze bardziej zagracony i ciaśniejszy niż przedtem.
Jak mogłam przez tyle lat cokolwiek robić w tej ciasnej kuchni? Jak to możliwe, że urządzałam przyjęcia dla rodziny i kolegów ze szpitala?! Jakim cudem przyjmowałam tu na nocleg Lucynę, moją przyjaciółkę ze Szczecina? A to nasze małżeńskie łoże od ściany do ściany? Wprost niepojęte, jak mogliśmy się tu gnieździć we dwoje przez całe 18 lat!
Już następnego dnia zaczęłam przeglądać oferty. Szybko okazało się, że za te pieniądze możemy mieć albo nieduże mieszkanie w samej Warszawie, albo większe na obrzeżach miasta. Zdecydowaliśmy się na dalekie peryferie, najbliżej domu mojej siostry.
– A może jednak coś mniejszego, żebyś nie musiała tak daleko dojeżdżać do szpitala? – zaproponował Emil.
– Trudno, będę dojeżdżać, ale klitki już nie chcę – rzuciłam i dostrzegłam ulgę w oczach męża. Wiedziałam, że gdy już nie będzie sam mógł polecieć do Stanów czy Niemiec, to umrze z tęsknoty za dziećmi i wnukami. A tak przynajmniej raz w roku będzie mógł przyjąć każde z nich.
Miesiąc temu dostaliśmy klucze do nowego mieszkania. Wtedy Emil zadzwonił do swoich „amerykańskich” dzieci i uroczyście zaprosił je na najbliższe wakacje. Z poinformowaniem najstarszej Ewy o kupnie mieszkania i zaproszeniem czekał do jej odwiedzin we wrześniu. Jak zwykle odebrałam córkę męża z lotniska. W samochodzie rozmawiałyśmy o jej ojcu. Emil ostatnio gorzej się czuł; dawały znać o sobie zaniedbane przed laty schorzenia.
W sumie wcale nie znam Ewy…
Następnego dnia, w sobotę, jak zwykle zabraliśmy Ewę do domu mojej siostry. Na obiad miały przyjść jeszcze daleka kuzynka z mężem oraz przyjaciółka naszej mamy. Gdy z Małgosią nakrywałyśmy stół w altanie, dotarły do nas podniesione głosy.
– Jakim prawem sprzedałeś naszą działkę?! Ona ci kazała?! – usłyszałam wściekły wrzask Ewy. Wbiegłam z powrotem do kuchni. Nie słyszałam słów męża, jednak jestem pewna, że coś córce tłumaczył przyciszonym głosem. Po chwili znów usłyszałam Ewę:
– Babcia mi obiecała, że dostanę połowę tej działki. Nie miałeś prawa robić niczego bez mojej wiedzy! – co rusz wtrącała niemieckie słowa, ale rozumiałam, co wykrzykiwała. – Musiałeś się z nią żenić i pozbawiać mnie wszystkiego?! A w ogóle to dlaczego ona ma twoje nazwisko, co? Mogłeś się na to nie zgodzić, a teraz ona nazywa się identycznie jak ja! Dlaczego?
– To ty mogłaś po ślubie przyjąć nazwisko Karla! – w końcu wrzasnął Emil. – Byłabyś Strauss! Wyjrzałam przez okno. Emil mówił coś jeszcze do córki podniesionym głosem, a ona stała przed nim i, wymachując rękami, nie przestawała krzyczeć. Obie z siostrą machinalnie kończyłyśmy pracę przy obiedzie. Obie milczałyśmy, obie byłyśmy zdziwione i zdenerwowane. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie znam Ewy. Nie rozumiałam, dlaczego właśnie ona, najlepiej sytuowana z trojga dzieci Emila, domaga się czegokolwiek ze spadku, który dostał jej ojciec. Przecież on jeszcze żyje i ma prawo z tym zrobić, co chce!
Teściowa nie zostawiła testamentu, a jeśli nawet chciałaby dać działkę wnukom, to dlaczego nie każdemu po równo? Skąd wzięły się wygórowane żądania Ewy? Jednak najbardziej zabolało mnie to, że Ewa mówi o mnie „ona”… Czy nie okazałam jej serca, nie byłam jej przyjaciółką przez te lata? Po chwili kłótnia na podwórku umilkła.
Mąż chwycił grabie i poszedł w stronę komórki. Gdy wyniosłyśmy wazę i półmiski na zewnątrz, od razu było widać, że wszyscy nasi goście słyszeli wrzaski Ewy. Cała się trzęsłam, ale postanowiłam wziąć się w garść. W domu siostry, gdzie mieszkają moi rodzice, czuję się jak gospodyni. Dlatego nie mogłam prowokować dalszej awantury, gdy w domu byli właściwie obcy mi ludzie.
Do obiadu usiedliśmy wszyscy. Ewa nie dała po sobie poznać, że cokolwiek ją trapi. Z apetytem zjadła pomidorową, a potem pieczeń. Bardzo chwaliła surówkę mojej siostry. Udawaliśmy, że nic się nie stało. Jedynie Emil co i rusz wstawał od stołu, a to żeby przynieść wino, a to po jakieś brakujące sztućce. Widziałam, że bardzo cierpi. Wreszcie zaszył się w pokoju mojego taty i do wieczora stamtąd nie wychodził.
Potem Emil zajmował się Ewą u nas w mieszkaniu. Ja zostałam u siostry… Myślałam, że choć sama nie dochowałam się potomstwa, mam oparcie w dzieciach Emila. Było mi raźniej, gdy uświadamiałam sobie, że gdzieś na świecie są bliscy mi ludzie – dzieci mojego męża, które darzą mnie przyjaźnią i zaufaniem. Prawda jest inna.
Czytaj także:
„Mąż zdradził mnie z latynoską siksą i zostawił samą z kredytem. Musiałam uprawiać seks za pieniądze, by zarobić na chleb"
„Mój mąż dla żartu zrobił sobie test ciążowy. Wynik wyszedł pozytywny. Dzięki niemu odkrył, że... ma raka"
„Po 30 latach małżeństwa, mąż zrobił ze mnie służącą. Miał gdzieś moje potrzeby, więc spakowałam walizki i uciekłam"