Mam prawo jazdy od ponad trzydziestu lat. I nigdy nie miałem żadnego wypadku, nawet małej stłuczki. Ale zawsze musi być pierwszy raz. Dzień był piękny, więc postanowiliśmy wybrać się z żoną na przejażdżkę do lasu. Niestety, nasza wyprawa skończyła się już na parkingu za blokiem. Wycofywałem się po dużym łuku, patrząc w lusterko i nasłuchując dźwięku ewentualnego alarmu zbliżeniowego… Nagle bum! Głuchy odgłos uderzenia. Niezbyt głośny, ale wyraźny.
– Chyba walnąłeś w jakiś śmietnik – stwierdziła małżonka. – Tylko kto postawił śmietnik w takim miejscu?
Odjechałem ze dwa metry, wysiadłem… i odkryłem, że to nie był śmietnik, lecz samochód. Szary golf, parkujący pośrodku miejsca oznaczonego jako stanowisko przeciwpożarowe. Z golfa gramoliła się z kwaśną miną młoda kobieta. Rejestracja wskazywała, że jest nietutejsza.
– Jakże mogłem pani nie zauważyć? – spytałem szczerze zdumiony.
Stanęliśmy koło tylnego zderzaka jej auta. Babeczka kucnęła i zaczęła oglądać szkody po kolizji. A ja wyciągnąłem komórkę i na wszelki wypadek zrobiłem kilka zdjęć.
– Lakier popękany, lampa stłuczona, tu bagażnik wciśnięty… – wyliczała tymczasem kobieta.
Aż dziw, że takie lekkie stuknięcie wywołało tyle uszkodzeń. A skoro tak, jakim cudem ten złom dotąd nie rozpadł się na polskich drogach? – Wina była ewidentnie pana… – babka zawiesiła głos, a ja zgodnie kiwnąłem głową. No bo chyba to była moja wina, skoro cofałem i w nią rąbnąłem. – W takim razie proszę mi podpisać oświadczenie, że to było z pańskiej winy.
W jej rękach niemal magicznie znalazły się stosowny dokument i długopis. Podała mi obie rzeczy, a ja je bezwiednie przyjąłem. Wtedy do akcji wkroczyła moja żona. Wysiadła z auta i podeszła do nas.
– Przecież tutaj nie wolno parkować – zauważyła tonem, który rezerwowała dla naszych synów, gdy mocno jej się czymś podpadli. – Jest zakaz.
– Ja nie parkowałam! – kobieta podniosła głos. – Wjechałam tu na chwilę i właśnie wyjeżdżałam, kiedy pani mąż we mnie walnął.
– Tak czy siak, nie powinno tu pani w ogóle być. A skoro była pani w ruchu, to ciekawe, kto tu w kogo wjechał…
– Chce się pani kłócić?!
Joanna zacisnęła usta, po czym odwróciła się na pięcie i bez słowa wsiadła do naszego samochodu.
– Niech pan podpisze oświadczenie. Przecież to i tak z ubezpieczenia pójdzie – ponaglała pani z golfa. – A jak nie, to dzwonię na policję – przeszła do gróźb.
– Moment, muszę porozmawiać z żoną. Auto jest zarejestrowane na nią.
Dawno nie widziałem żony tak wściekłej
– Co za chamka! – warknęła.
– Ale… hm, zapobiegliwa – mruknąłem.
– Od razu miała papiery uszykowane…
Żona wypadła z auta jak bomba. Wysiadłem i ja.
– Albo podpiszecie te papiery, albo dzwonię na policję! – zagroziła kobieta. – I obie możemy dostać po mandacie – odcięła się małżonka. – Nie lepiej się dogadać? Na ile pani wycenia szkodę?
Spojrzała na Joannę jak na wariatkę.
– Z własnej kieszeni chce pani płacić?
– Wolę. Nie uśmiecha mi się podwyżka składki….
– A wie pani wie, ile kosztuje naprawa całego zderzaka w autoryzowanym serwisie? A może też bagażnika?
– Pani chce na nasz koszt pół auta naprawiać?! To ma być jakiś żart?!
Czekaliśmy 2 godziny
Joanna, nie czekając na odpowiedź, znów odwróciła się na pięcie i wsiadła do samochodu. Przeprosiłem panią na moment i pospieszyłem za małżonką.
– Ja tam się nie znam… – wycedziła – ale golf tej… dziuni ma kilkanaście lat jak nic. Kto naprawia takie graty w autoryzowanym serwisie? No chyba że ma tam znajomego eksperta, który do szkód dorzuci zawieszenie i pękniętą przednią szybę… Nic jej nie płać i niczego nie waż się podpisywać, słyszysz? Jak chce, niech wzywa policję. Zobaczymy, co powiedzą. Ja z tą pazerną, cwaną babą więcej gadać nie zamierzam. Bo do zgłoszenia stłuczki dojdzie oskarżenie o napaść.
Wysiadłem.
– Podpisał pan? – zapytała kobieta. – Czy mam dzwonić po policję?
Oddałem jej dokument.
– Pani prawo, jako poszkodowanej, wezwać policję do zdarzenia. I nie, nie podpisałem.
Ze złością wyszarpnęła z kieszeni komórkę i zadzwoniła. A ja wróciłem do auta.
– Czekamy – powiedziałem krótko.
Siedzieliśmy sobie, gadaliśmy, a pani poszkodowana w tym czasie przeparkowała auto i trzy razy pukała w okno od mojej strony, celem nakłonienia mnie do podpisania oświadczenia. Pomijając, że żona chybaby się ze mną rozwiodła, to im mocniej kobieta na mnie naciskała, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie powinienem niczego podpisywać.
Wreszcie przyjechała policja. Para młodych, sympatycznych z wyglądu funkcjonariuszy. Policjantka poprosiła kobietę, żeby przedstawiła swoją wersję.
– Stałam na parkingu, a ten pan wycofywał i wjechał we mnie pełnym pędem – relacjonowała. – Zderzak jest do wymiany, cały zniszczony. A ten pan odmawia podpisania dokumentów, że wypadek był z jego winy.
– Po pierwsze to nie wypadek – poprawiła ją policjantka. – Co najwyżej stłuczka. O ile w ogóle.
– Ma pani jakieś wątpliwości? Pierwszy raz pani ogląda wypadek? – rzuciła kobieta protekcjonalnym tonem. Pomyślałem sobie, że to poważny błąd taktyczny. – Lampa stłuczona, zderzak cały zniszczony, tu pękło, tam pękło, nie mogę domknąć bagażnika… – pokazywała.
– Moment – wtrącił policjant. – Przecież ze świeżych śladów są tutaj tylko drobne otarcia. Reszta to stare ślady. Pęknięcia na lakierze powstały z innych przyczyn i dawno temu, a lampka… W środku jest tyle brudu i ziemi, że musiała odpaść już jakiś czas temu. Bagażnik jest na innej wysokości…
Pokazałem, on uważnie obejrzał
W tym momencie kobieta zaczęła pokrzykiwać na policjantów, że są z nami w zmowie, by my jesteśmy z Poznania, a ona jest przyjezdna. Policjantka w kilku słowach ustawiła panią do pionu. A jej kolega dostrzegł moją żonę na fotelu pasażera i ucieszył się:
– O, ma pan świadka.
Małżonka opuściła szybę.
– Ta pani wcale nie siedziała w samochodzie w czasie wypadku! – krzyknęła kobieta.
Joanna tylko wzruszyła ramionami na ten oczywisty absurd.
– Nawet mogę podać dokładną godzinę, kiedy mnie tu niby nie było, bo miałam właśnie zjeść kanapkę. Muszę jeść co trzy–cztery godziny, i właśnie czas mi się kończył. Dochodziła siedemnasta.
– Pani też na diecie – policjant pokiwał głową współczująco. – Znam ten ból. Jak mam służbę, to muszę brać ze sobą pięć posiłków…
– Zrobiłem kilka zdjęć komórką – wtrąciłem się w tę miłą, ale nie na temat pogawędkę.
– Podobno wjechał pan pędem w tę panią?
Teraz ja wzruszyłem ramionami.
– To jest automat, jak cofam, w ogóle nie dodaję gazu. To ile mogłem jechać? Dziesięć na godzinę? Coś mi się wydaje, że ta pani próbuje wyłudzić odszkodowanie. Ciągle mi mówiła, że to przecież i tak z ubezpieczenia pójdzie.
– Nie tylko panu tak się wydaje – skomentował.
Po dwudziestu minutach zostałem wezwany do furgonetki.
– Panie Macieju – zwrócił się do mnie policjant. – Wspólnie z koleżanką uznaliśmy, że to rzeczywiście była pana wina i w związku z tym musimy wystawić panu mandat. Proponuję pięćdziesiąt złotych, bo mniej się nie da, i bez punktów. Czy pan przyjmuje?
– Przyjmuję.
– Dobrze. Informuję także, że poszkodowana ma prawo dochodzić roszczeń z tytułu zdarzenia. Dlatego dostał pan mandat i orzekliśmy pana winę.
– Aha – posmutniałem.
Policjantka spojrzała na mnie krzepiąco
– Naszym obowiązkiem w takim przypadku jest sporządzenie pełnej dokumentacji na potrzeby ubezpieczyciela. Na pana aucie nie znaleźliśmy żadnych śladów, a te dwa otarcia na golfie dokładnie opisaliśmy i zrobiliśmy dokumentację fotograficzną.
– Na moje oko wystarczy… polerowanie – dodał jej kolega. – Gdyby się z wami dogadała, pewnie lepiej by na tym wyszła.
Wypisali mi mandat. Żegnając się z nimi, zapytałem:
– Czy mam iść porozmawiać z tą panią?
– Nie, proszę już nie rozmawiać z panią cwaniarą – policjant pokręcił głową. – Nerwy źle wpływają na trawienie.
Czytaj także:
„Moja przyjaciółka miała romans na wakacjach i zaszła w ciążę. Narzeczonemu wmówiła, że to jego dziecko”
„Nie zauważyłam, że moja przyjaciółka jest poważnie chora. Przez moje zaniedbanie mogła umrzeć”
„Mój przyszły mąż zostawił dla mnie narzeczoną. Przez 2 lata nie wiedziałam, że była nią moja przyjaciółka”