Siedziałem na ławce w parku, ignorując zacinający z każdej strony drobny deszcz. Miałem wszystko gdzieś. Zapalenie płuc również. Musiałem ochłonąć i poukładać sobie chaos w głowie. Postanowiłem, że podejmę decyzję, dopiero kiedy opadną emocje, bo wtedy będzie miała jakiś sens.
Z letargu wyrwał mnie wibrujący w kieszeni telefon.
– Gdzie ty się podziewasz? Mamy spotkanie za pięć minut! – usłyszałem głos przełożonej i wtedy uświadomiłem sobie, co właściwie zrobiłem. Po prostu wyszedłem z pracy, nie zważając na konsekwencje.
– Muszę wziąć urlop na żądanie, sorry – wydukałem, ocierając spływające po policzku strużki deszczu.
– Źle się czujesz? Co się stało? – drążyła szefowa, a z każdym jej słowem rosła we mnie złość. Na nią, na samego siebie i na Wiktorię, która była powodem całego tego zamieszania.
– Tak, zdecydowanie źle się czuję – burknąłem niegrzecznie do słuchawki. – Jutro będę jak nowo narodzony, ale dzisiaj daj mi ten cholerny urlop, OK?
– Dobra, odpoczywaj, damy radę – odparła chłodno szefowa i rozłączyła się.
Pewnie rzuciłaby słuchawką, gdyby rozmawiała przez telefon dawnego typu. Wiedziałem, że nie powinienem tak się zachowywać, wściekać na Bogu ducha winnych ludzi, zwłaszcza tych, od których zależała moja pensja, ale… Mieszanka gniewu i rozczarowania trzymała mnie jak w kleszczach. Poranna rozmowa z Wiktorią zupełnie wytrąciła mnie z równowagi. Zadała ostateczny cios. Potwierdziła moją porażkę i przypieczętowała koniec ewentualnej relacji, w którą wierzyłem chyba tylko ja.
Nie miałem odwagi do niej zagadać
Moknąc w parku, skulony na brudnej ławce, zastanawiałem się, jak to teraz będzie wyglądać. Nasz świat w nowej odsłonie i konfiguracji. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że będę patrzył z boku, jak Wiktoria rozkwita. Beze mnie. Zapowiadało się na codzienne tortury, na które zdecydowanie nie byłem gotowy. Nie po tym wszystkim, co zaszło w ciągu kilku ostatnich miesięcy.
Wstałem i ruszyłem do ulubionego baru. Musiałem gdzieś wyschnąć i doprowadzić się do porządku, zanim wrócę do domu. Tam czekała na mnie mama, która natychmiast zaczęłaby zadawać niewygodne pytania. Lokal był jeszcze zamknięty, ale dobrze znałem właściciela, który lubił osobiście stawać za barem. Wpuścił mnie bez gadania.
– To co zawsze? – zapytał, polerując kufel.
Kiwnąłem tylko głową i oparłem łokcie o bar. W głowie mi się kręciło od natłoku myśli i wspomnień, które niechciane pojawiały się przed moimi oczami. Przypomniałem sobie, jak poznałem Wiktorię. W zasadzie znaliśmy się z widzenia już wcześniej. Dojeżdżaliśmy do pracy tym samym pociągiem. Wiktoria miała oliwkową cerę, głębokie spojrzenie i falowane, brązowe włosy, które często upinała w kok. W trakcie podróży lubiła czytać książki. Zatapiała się w lekturze, a ja mogłem się jej bezkarnie przyglądać. Wyglądała zjawiskowo, pochylona nad książką, z kosmykiem włosów opadającym na policzek. Marzyłem, że go odgarniam…
W myślach układałem sobie słowa, za pomocą których pewnego dnia ją zagadnę. W mojej wyobraźni zgadzała się pójść na randkę, a z czasem nasza niewinna znajomość przeradzała się w płomienny romans, następnie w trwały związek. Wszystko to jednak pozostawało jedynie w sferze marzeń, ponieważ wciąż byłem zbyt nieśmiały, żeby w ogóle do niej podejść.
Patrzyłem, jak rozkojarzona rozgląda się po pociągu, po czym chowa książkę do torebki. Wstaje i – zataczając się lekko – wychodzi z przedziału. Pociąg wtaczał się na peron, turkocząc i wydając przeciągłe gwizdy. Za przybrudzoną szybą widziałem jej twarz i wysuwające się z koka kosmyki włosów. Pociąg ruszał w dalszą drogę, a ja uświadamiałem sobie, że znów nie wykorzystałem szansy, by ją poznać.
Aż pewnego dnia śliczna dziewczyna zniknęła. Jechałem sam, co chwilę odruchowo zerkając na jej miejsce. Pasażerowie zmieniali się jak w kalejdoskopie, ale ona już nigdy więcej się nie pojawiła. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nowo zatrudnioną w firmie dziewczyną jest właśnie tajemnicza piękność z pociągu.
– Jestem Wiktoria i… chyba skądś się znamy – podała mi dłoń.
Poczułem, jak oblewam się rumieńcem. Całe szczęście nosiłem lekki zarost, co pomagało ukrywać moją nieśmiałość i skrępowanie. Wiktoria nie zraziła się moim zachowaniem. Była otwarta i towarzyska. Szybko zjednała sobie sympatię całej załogi, w tym oczywiście również moją. Zauroczyła mnie i zafascynowała jeszcze bardziej niż wtedy, gdy tylko z daleka jej się przyglądałem.
– W końcu dorobiłam się własnego auta – wyjaśniła, chociaż wcale nie zapytałem o powód, dla którego przestała jeździć porannym pociągiem. Sama do mnie podeszła, by porozmawiać. – Zawsze byłeś taki skupiony i opanowany. Bił od ciebie spokój – opowiadała, wspominając nasze wspólne przejażdżki pociągiem. – Zresztą nadal tak uważam. Potwierdziło się, że można czuć się bezpiecznie w twoim towarzystwie.
Nie wiedziałem, jak pchnąć znajomość na inne tory
Odchodząc, rzucała mi przeciągłe spojrzenia, i uśmiechała się do mnie promiennie na powitanie. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Wrodzona nieśmiałość i brak pewności siebie sprawiały, że nie wierzyłem, by taka dziewczyna mogła się mną na poważnie zainteresować. Nie miałem też zbyt dużego doświadczenia z kobietami – zaledwie jeden związek z czasów licealnych, który przetrwał siedem lat i zakończył się z błahego powodu. Potem długo, długo nic. Zacząłem nawet myśleć o sobie jak o starym kawalerze.
Z biegiem czasu poznawanie nowych osób stawało się coraz trudniejsze. Albo ja robiłem się coraz bardziej niedostępny. Paradoksalnie to mogło przyciągnąć Wiktorię. Była kobietą, która wydawała się lubić nietuzinkowych mężczyzn. Szukała czegoś więcej niż tylko przystojnej twarzy i nienagannie ułożonych na żel włosów. Sama zresztą to przyznała, kiedy po raz pierwszy wybraliśmy się razem na kawę. To ona zaproponowała ten wypad, a ja nawet nie miałem czasu zastanowić się nad odpowiedzią. Prosto z pracy ruszyliśmy do pobliskiej kawiarni.
– Jesteś jedną z nielicznych osób, które potrafią nie tylko gadać, ale i słuchać… – musnęła moją dłoń. Przypadkiem?
Odruchowo cofnąłem rękę, choć całym sobą pragnąłem jej dotyku. Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem i… wróciła do sączenia caffe latte.
– Lubię słuchać, co ludzie mają do powiedzenia. Tak naprawdę, z głębi siebie – odparłem, siląc się na coś mądrego.
W duchu modliłem się, by nie zabrzmiało to głupio. Wiktoria tylko zachichotała, a potem poczułem, jak przesuwa stopą po mojej łydce. Pod stolikiem, nikt nie widział, ale znów mnie zmroziło. Byłem zbyt spięty, by dać się ponieść i w naturalny sposób rozwinąć tę grę, może początek relacji. Wciąż zastanawiałem się nad tym, co mówię i robię. Tak bardzo chciałem dobrze wypaść, zaimponować Wiktorii, że stałem się jakimś sztucznym wytworem własnych wyobrażeń o superfacecie.
– Dam ci jedną radę, która zawsze działa – powiedział Patryk, kumpel z pracy, gdy zwierzyłem mu się z zauroczenia Wiktorią.
Wtedy też po raz pierwszy sam przed sobą się do tego przyznałem. Byłem zakochany w Wiktorii po uszy. Siedząc przed komputerem w pracy, potrafiłem rozpoznać rytm i dźwięk jej obcasów, kiedy przechodziła korytarzem. Zapach jej perfum, który unosił się za nią jak mgiełka, przyprawiał mnie o zawrót głowy. Nieustannie zastanawiałem się, jak popchnąć tę znajomość na inne tory i jak się do niej zbliżyć. Moje próby spełzły jednak na niczym. Zaczęło to przypominać podchody. Raz wydawało mi się, że Wiktoria jest mną zainteresowana i gdyby mogła natychmiast rzuciłaby mi się na szyję, innym razem, że ma mnie gdzieś.
– Słuchaj, nie możesz dać po sobie poznać, że ci zależy – pouczał Patryk. – One lubią czuć niepewność.
– Mówisz… – podrapałem się po brodzie i zatopiłem w rozmyślaniach.
Już sam nie wiedziałem, czym powinienem się kierować. Gdybym poszedł za głosem serca, to po prostu zaczepiłbym Wiktorię na korytarzu, przyparł ją do ściany i namiętnie pocałował. Tego nie wypadało jednak zrobić, a już tym bardziej w pracy. Czasami snułem się za nią po korytarzu, już otwierałem usta, by się odezwać, po czym rezygnowałem.
Było mi tak potwornie wstyd...
– Chciałeś czegoś? – odzywała się, czujna i z odpowiednią ripostą na końcu języka.
– Chciałem spytać, czy masz już ten raport – podawałem wymyślony naprędce powód.
Wiktoria uśmiechała się, poprawiała mi krawat, a potem odchodziła sprężystym krokiem, zostawiając mnie skonsternowanego na środku korytarza. Ona była piękną i odważną kobietą, a ja zadurzonym w niej ciapowatym gościem, pracującym od lat w tym samym biurze i wciąż mieszkającym z mamą. Bałem się, że nie mam u Wiktorii żadnych szans, a te dziwne akcje z jej strony to tylko jakieś gierki.
Byłem zabawką w jej rękach, niczym więcej. Może po prostu uwielbiała patrzeć, jak plącze mi się język, jak się pocę i walczę z pokrywającym policzki rumieńcem. Z drugiej strony, wcale nie chciałem jej tak postrzegać. Dla mnie nadal była tą tajemniczą dziewczyną z pociągu, zatopioną w lekturze książki.
Pewnego popołudnia, kiedy odpoczywałem po pracy w domu, rozdzwoniła się moja komórka. Zerknąłem na wyświetlacz i natychmiast usiadłem, odruchowo przeczesując dłonią zmierzwione włosy. Odchrząknąłem i odebrałem.
– Hej, Wiktoria...
– Mogę na chwilę wpaść? – zapytała bez ogródek. – Koleżanka wystawiła mnie do wiatru i jestem właśnie niedaleko ciebie.
– No, OK, wpadaj – odparłem.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, na co się zgodziłem. Zerwałem się z miejsca i ruszyłem do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. Kończyłem myć zęby, kiedy odezwał się dzwonek u drzwi.
– Kto tam? – usłyszałem głos mamy. Szurając kapciami, podeszła do drzwi i przekręciła klucz.
– Cholera jasna – zakląłem pod nosem.
Szybko przygładziłem włosy i obficie zlałem się wodą kolońską, po czym wyszedłem. Serce waliło mi jak młotem i wydawało mi się, że te kilka kroków, które dzieli mnie od Wiktorii, to niewyobrażalny dystans.
– Pracujecie razem? To może… Naprawdę byłabyś idealną… – docierały do mnie jedynie strzępy rozmowy, jaką mama prowadziła z Wiktorią.
Mogłem się domyślać, o czym mówiły. Było mi tak potwornie wstyd, kiedy w końcu stanąłem naprzeciwko Wiktorii. Wydawała się zdezorientowana. Mama spojrzała na mnie z tym charakterystycznym wyrazem twarzy, który dobrze już znałem. Dla niej Wiktoria od razu stała się potencjalną synową. Od lat nie mogła się doczekać, kiedy w końcu przyprowadzę do domu jakąś dziewczynę. Sęk w tym, że Wiktoria nie była moją dziewczyną. Tak naprawdę nie wiedziałem, czego ona ode mnie chce. Nasza relacja była bardzo dziwna i nie umiałem się w niej połapać. Byliśmy jak dwie chorągiewki na wietrze.
– Może się przejdziemy? – przerwałem niezręczną ciszę i, omijając stojącą w progu mamę, wyszedłem na korytarz.
Nie potrafiłem dłużej się powstrzymywać
Wiktoria ruszyła za mną. Koszulka lepiła mi się do pleców, kiedy szybkimi susami pokonywałem schody.
– Hej, wszystko w porządku?
Na dole Wiktoria splotła swoje palce z moimi. Jezu! Intymny gest, zarezerwowany dla par. Poczułem mieszankę ekscytacji, strachu i konsternacji. Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Wziąłem głęboki wdech, wciągając zapach jej zmysłowych perfum. Nachyliłem się, węsząc niemal jak pies. Kosmyk jej włosów wysunął się zza różowej muszli ucha i musnął mój policzek. Nie mogłem już dłużej z tym walczyć. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Przez chwilę trwaliśmy w uścisku.
– Przepraszam – wydukałem, gdy przerwaliśmy, by nabrać oddechu.
Wiktoria odsunęła się i otarła usta wierzchem dłoni. Już wtedy wiedziałem, że nic z tego nie będzie. To tylko krótki zryw. Daliśmy się ponieść chwili namiętności, która tak naprawdę nic nie znaczyła. Przynajmniej dla niej. Mimo wszystko uśmiechnęła się do mnie w ten swój flirciarski sposób.
Wyszliśmy na ulicę. Owionął mnie chłodny wiatr, studzący zmysły i sprowadzający na ziemię. Szliśmy w milczeniu, a ja zastanawiałem się, po co jej ten cały teatrzyk. Bo lubiła ze mną igrać? Potwierdzać swoją władzę nade mną? Po moim ciele rozlał się nieznany mi ból. Dotychczas starałem się to uczucie ignorować, ale kiedy w końcu posmakowałem jej ust i poczułem bliskość, o której marzyłem, coś we mnie pękło. Nie chciałem już dłużej odgrywać roli zakochanego platonicznie wielbiciela.
– Posłuchaj…
Zatrzymałem się i usiadłem na pobliskiej ławce. Wiktoria przysiadła na jej brzegu, tuż obok mnie.
– Posłuchaj – powtórzyłem, spoglądając na nią. – Muszę ci coś wyznać…
– Nie, naprawdę nie musisz – przerwała, co na moment wytrąciło mnie z równowagi.
– To zaszło już za daleko, więc jednak muszę. Kocham cię – wyrzuciłem z siebie.
Zostańmy przyjaciółmi? Nie, to jakieś kpiny!
Wiktoria wreszcie popatrzyła na mnie. Spuściłem wzrok, onieśmielony siłą jej sondującego spojrzenia. Nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać, jak zwykle zresztą. Mimo wszystko po szczerym wyznaniu spadł mi ciężar z serca. Cokolwiek się dalej wydarzy, zdobyłem się na odwagę. To był ważny krok, który wiele dla mnie znaczył. Przynajmniej spróbowałem. Przynajmniej nie będę żałował, że stchórzyłem…
– Już za późno – powiedziała.
Te słowa odbijały się echem pod moją czaszką, kiedy patrzyłem, jak wstaje i odchodzi parkową alejką. Spinka zsunęła się jej z głowy i spadła na ziemię. Wiatr rozwiał długie włosy. W swojej jasnej sukience wyglądała jak zjawa, która sunie ponad zakurzoną ścieżką. Ukryłem twarz w dłoniach i próbowałem choć raz zachować się po męsku i… nie wybuchnąć płaczem.
Czy to moja wina? Czy to ja zawaliłem sprawę? Przez te wszystkie tygodnie Wiktoria czekała na mój ruch i dawała mi sygnały. Gdybym był bardziej stanowczy i zdecydowany… Gdybym odezwał się do niej wtedy, w pociągu… Gdybym przygwoździł ją do tej cholernej ściany w biurze i pocałował… Może teraz bylibyśmy szczęśliwą parą. Myśli galopowały przez moją głowę, pozostawiając po sobie jedynie pustkę bez żadnej odpowiedzi.
Kolejna przykra niespodzianka czekała na mnie następnego dnia w pracy. Wszedłem przybity do firmy i zobaczyłem, jak Patryk dotyka policzka Wiktorii. Wsunął kosmyk jej włosów za ucho i cmoknął ją prosto w usta. Zacisnąłem zęby i ruszyłem szybkim krokiem w stronę mojego biura. Po chwili usłyszałem charakterystyczny dźwięk uderzających o posadzkę obcasów.
– Zaczekaj!
Chwyciła mnie za rękaw marynarki i stanęliśmy naprzeciwko siebie, choć zdecydowanie w innej atmosferze niż poprzedniego popołudnia.
– Chcę ci coś wyjaśnić…
– Nie musisz – wzruszyłem ramionami, chociaż w środku rozpadałem się na milion kawałków. – Po prostu zapomnij o tym, co ci wczoraj powiedziałem.
Czułem się zdradzony i oszukany; zarówno przez Wiktorię, jak i przez Patryka, który tak chętnie udzielał mi rad.
– Nie chciałam już dłużej czekać, Norbert. Byłeś taki zimny i obojętny – odezwała się z wyrzutem w głosie. To jakiś żart? – Myślałam, że wcale mnie nie chcesz, że ci się nie podobam…
– To już nieważne – uciąłem. Oczy mnie piekły, w gardle paliło i miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Zanim publicznie zrobię z siebie idiotę i się rozpłaczę.
– Po prostu zostańmy przyjaciółmi, OK? – Wiktoria poklepała mnie po ramieniu, jakby chciała pocieszyć dziecko, któremu zniszczono ulubioną zabawkę.
Przyjaciółmi? Nie no, to już są kpiny!
Miałem rację, cały ten czas bawiła się moimi uczuciami. Nie chciała czekać, więc z dnia na dzień zmieniła obiekt zainteresowania? Obojętny i zimny? Dla odmiany mało nie wybuchnąłem śmiechem. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem z powrotem do wyjścia. Wybiegłem na siąpiący deszcz i ruszyłem przed siebie.
Siedząc w barze, układałem sobie w głowie nowy obraz rzeczywistości. Bez Wiktorii. Nie zamierzałem zwalniać się z pracy. Takim idiotą nie byłem. Po prostu o niej zapomnę. Wytłumaczę sobie, że nie było nam pisane, że nie była tą wybraną. To jedyne rozwiązanie.
Czytaj także:
„Byłem gotowy porzucić życie podrywacza i się ustatkować. Szkoda, że miłość życia odbił mi najlepszy przyjaciel”
„Byłem naiwny. Myślałem, że znalazłem dziewczynę marzeń, a ona okazała się zadufaną w sobie księżniczką"
„Mój przyjaciel zdradził żonę z dziewczyną, którą ja zaprosiłem na randkę. Bezczelny jeszcze śmie przychodzić do mnie po radę!”