„Zakochałam się w ukraińskim salowym. Przez to, że ja jestem lekarką, ludzie zaczęli nas wytykać palcami”

Lekarka z dylematem życiowym fot. Adobe Stock
Mezalians w XXI wieku? W Polsce, kraju bez książąt i królowej? Owszem – ja, Gosia, właśnie taki popełniłam.
/ 10.03.2021 09:20
Lekarka z dylematem życiowym fot. Adobe Stock

Pani doktor! Krwotok z podbrzusza i obrażenia klatki! – taki okrzyk potrafi wyrwać mnie z najgłębszego snu. No, może teraz już nie zawsze, ale te dwa lata temu, kiedy pracowałam na SOR–ze, już słysząc głośne: „pani doktor!” – zrywałam się na równe nogi. Ale takich nocy, kiedy mogłam chociaż na godzinę przymknąć oczy, było bardzo niewiele.

Na ogół nocny dyżur na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym to coś, co lekarze i pielęgniarki nazywają kotłem albo maratonem. Kiedy tam pracowałam, przywozili nam poszkodowanych w wypadkach, ofiary zdarzeń kryminalnych, a czasami po prostu ludzi z udarem czy zawałem. W polskiej służbie zdrowia są niedobory kadrowe, co nie jest żadną tajemnicą, zatem na ogół dyżurowałam sama, mając do pomocy tylko pielęgniarki. Dopiero na wyższych piętrach szpitala można było zastać innych lekarzy czekających na pacjentów na bloku operacyjnym i oddziałach.

Dopiero wtedy go zauważyłam

Tam właśnie, a konkretnie na oddział internistyczny, wracałam po dyżurze. To była moja „dzienna” praca, chociaż mój organizm domagał się snu. Właśnie podczas jednego z takich podyżurowych dni zdarzyło mi się przysnąć w porze popołudniowego obchodu.
– Pani doktor… – powiedział ktoś nad moją twarzą i wzdrygnęłam się gwałtownie. – Ojej, przepraszam, pani doktor. Ja nie chciałem denerwować… Tylko trzeba iść do pacjentów. Pani pomóc coś?

To był Maksym, nasz salowy. Maksym był imigrantem, pochodził z Ukrainy. Budzenie lekarki na pewno nie leżało w jego obowiązkach, ale wiedziałam, że pielęgniarki wysługują się nim, kiedy tylko mogą. Maksym wykonywał więc nie tylko swoje obowiązki, ale też robił wszystko, co dziewczynom udało się na niego zrzucić. Musiał wiedzieć, że go wykorzystują, ale nie przestawał się uśmiechać i grzecznie odnosił się do każdego, kto coś od niego chciał.
– Dziękuję, Maksym, już idę… Podałbyś mi tylko szklankę wody? Strasznie tu gorąco. Nikt nie umie przykręcić kaloryfera… Kiedy wróciłam po prawie dwóch godzinach, Maksym właśnie podnosił się z kolan obok grzejnika.
– Ty jeszcze tutaj? – zdziwiłam się. – Twoja zmiana już wyszła.
– Ale pani doktor mówiła, że gorąco, to pomyślałem, że naprawię – uśmiechnął się rozbrajająco. – Ja byłem w armii, potrafię naprawiać różne rzeczy.

Pomimo koszmarnego zmęczenia nie mogłam się nie uśmiechnąć. Miałam ochotę poprosić go, by naprawił nasz system opieki zdrowotnej, skoro tyle umie, ale pomyślałam, że pewnie i tak nie zrozumie sarkazmu. Zamiast tego zapytałam:
– Dobrze ci się u nas pracuje, Maksym?
– O tak, pani doktor! Chyba mówił szczerze, chociaż marnie zarabiał, ciągle ktoś go wykorzystywał, a pacjenci nieraz uważali, że mają prawo wyładowywać na nim swoje frustracje. Raz słyszałam nawet, jak ktoś wyzywa Maksyma od „ruskich” i obwinia o całe zło, jakie spotkało Polaków. Ale nawet wtedy salowy nie stracił pogody ducha i nie przestał być życzliwy wobec każdego na oddziale. Tamtego dnia było spokojnie i miałam chwilę, by pogawędzić z Maksymem.

Dowiedziałam się, że przyjechał z Odessy za chlebem, bo w jego regionie nie ma pracy dla byłego żołnierza. Był ode mnie młodszy o cztery lata, ale ciężkie życie i służba w armii poorały jego twarz tak, że wyglądał na starszego… Dopiero teraz przyjrzałam mu się lepiej i odkryłam ze zdumieniem, że nasz ukraiński salowy jest przystojny. Urzekły mnie zwłaszcza jego oczy: intensywnie niebieskie, okolone zmarszczkami rozchodzącymi się od kącików niczym promyki słońca.
– Jako były wojskowy mogłeś chyba znaleźć w Polsce lepiej płatną pracę? – zapytałam. – W klubach nocnych potrzebują ochroniarzy. Szukałeś tam?
– Tak, pani doktor – nie przestawał mnie tak tytułować w niemal każdym zdaniu. – Ale to praca trochę jak wojna. A ja mam dość wojny, walczenia, uderzania ludzi na rozkaz. Nie chcę więcej przemocować, nie.
Jego polski był niezły, ale czasem uśmiechałam się przy niektórych określeniach.
– Tutaj pomagam ludziom, nie uderzam ich. To lepsze dla nich i dla mnie.

Szybko zaczęłam coś do niego czuć

Odtąd za każdym razem, kiedy tylko nadarzyła się okazja, zamieniałam z Maksymem kilka zdań. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam o nim myśleć również po pracy. Zorientowałam się, że coś się dzieje, kiedy w drogerii przyglądałam się szminkom i złapałam się na myśli, czy Maksymowi spodobałaby się taka lekko różowa na moich ustach.
– Cholera! – zaklęłam na głos, uświadomiwszy sobie, że właśnie się zastanawiam, jak zrobić wrażenie na naszym ukraińskim salowym. – No, po prostu nie wierzę!

Ale takie były fakty. Chciałam się podobać Maksymowi. Chciałam, by widział we mnie nie tylko „panią doktor”, jak zawsze do mnie z szacunkiem mówił, ale też normalną atrakcyjną kobietę. Zdałam sobie sprawę z tego, że ten facet mnie po prostu pociąga. I nie wiedziałam, co z tym zrobić! Przez kilka kolejnych tygodni usiłowałam walczyć ze swoimi uczuciami. Unikałam Maksyma, nie rozmawiałam z nim, ale nie na wiele się to zdało, bo moje serce podskakiwało za każdym razem, kiedy widziałam na korytarzu jego sylwetkę albo słyszałam głos. Miałam jednak nadzieję, że jeśli będę go ignorowała wystarczająco długo, to niepożądane uczucie samo minie. Liczyłam na to, że nikt nigdy nie zorientuje się, że kobieta z doktoratem i renomą doskonałej lekarki zakochała się w salowym, byłym żołnierzu, w dodatku emigrancie z Ukrainy.

Tyle że nikt jeszcze nigdy nie wygrał z miłością. Ja również. Piorun uderzył nagle – a ja naiwna już myślałam, że potrafię wszystko kontrolować, nawet własne uczucia. Pielęgniarki akurat miały odprawę, kiedy ten starszy pacjent zasłabł w toalecie. Nie zdążył pociągnąć za sznurek dzwonka, po prostu się przewrócił i byłby tam leżał nie wiadomo ile, gdyby Maksym akurat nie przyszedł opróżnić basenu.

– Pani doktor! – usłyszałam znajomy głos. – Pani doktor Małgosia! Potrzebna pomoc! Potem, gdy już udzieliliśmy pomocy pacjentowi, Maksym powiedział, że zawołał mnie po imieniu, ponieważ bał się, że go zignoruję. Kiedy po tamtej akcji ratunkowej i skończonym dniu pracy szliśmy razem przez parking, zapytałam Maksyma, czy się zorientował, że go unikałam… Spojrzał na mnie wzrokiem na kilka chwil wypranym z szacunku, jaki zawsze mi okazywał.
– Trudno było nie zauważyć – mruknął. – Kiedyś, kiedy dopiero przyszedłem do armii, mój sierżant mnie nienawidził. Kazał mi biegać z plecakiem i bronią, aż prawie umarłem, sprzątać latryny, stać na warcie na mrozie na baczność wiele godzin… Ale i tak to wolałem niż twoje oczy, które mnie nie widziały – dodał impulsywnie. – Dlaczego tak na mnie nie patrzyłaś?

Znowu ta charakterystyczna dla niego, niepolska składnia, która tak mnie rozczulała. „Dlaczego tak na mnie nie patrzyłaś?”. Sama nie znałam odpowiedzi… Wiedziałam tylko, że czegoś chciałam uniknąć, czemuś zapobiec, ale czemu tak naprawdę? Odpowiedziałam coś wymijająco, lecz po tamtym dniu już nie mogłam się tak zachowywać. Znowu rozmawiałam z Maksymem, znowu pozwalałam mu się rozśmieszać. I tak jak wcześniej oglądałam szminki i cienie do powiek, zastanawiając się, czy podobałabym mu się w takim makijażu.

Postawiłam wszystko na jedną kartę

Któregoś zimowego dnia mój samochód nie odpalił. Zdenerwowałam się, bo akumulator był nowy, więc to musiało oznaczać poważniejszą usterkę. Otworzyłam maskę mojej skody i przyglądałam się bezradnie jej wnętrznościom.
– Pani doktor, pomóc? – usłyszałam znajomy głos i aż westchnęłam z ulgi. Maksym rzeczywiście umiał „naprawiać różne rzeczy”. Silnik odpalił już po kilku minutach jego starań. Wsiadłam do samochodu i nagle się zreflektowałam.
– Może cię podrzucić? Strasznie zimno. Wsiadł do auta, ale do swojego wynajętego na spółkę z innymi Ukraińcami mieszkania dotarł dopiero po czterech godzinach… Nigdy nie przeżyłam czegoś takiego! Pojechaliśmy coś zjeść do taniego baru, potem siedzieliśmy nad gorącą czekoladą w malutkiej cukierence i rozmawialiśmy o wszystkim.

Maksym pokazywał mi w telefonie zdjęcia swojej rodziny, opowiadał, że jego hobby to stolarstwo, pytał, jakich polskich pisarzy lubię, bo chciał pracować nad swoim polskim. Czułam się przy nim zrelaksowana i spojona, jakbyśmy znali się od lat. Kiedy patrzyłam w jego oczy, gdy opowiadał mi o rzeźbionym fotelu, jaki właśnie tworzy, czułam, że wszystko we mnie topnieje, że robi mi się ciepło i dobrze…

Potem tłumaczyłam to sobie tak – byłam zmęczona, moje życie to pasmo obowiązków, stresów, nieprzespanych nocy i myśli o tym, jak bardzo w tym wszystkim jestem samotna. Czy to takie dziwne, że uległam nastrojowi, przechyliłam się przez stolik i pocałowałam Maksyma? Czy nie miałam do tego prawa? Oddał pocałunek, a kiedy oderwałam się od jego ust, wziął moją dłoń i pocałował ją. To chyba pogrążyło mnie jeszcze bardziej niż to, co stało się sekundę wcześniej.
– Jedź ze mną, Maksym. Do mnie – powiedziałam stłumionym głosem. Ale on pokręcił głową. Gdyby nie ból, który zobaczyłam w jego oczach, chyba bym przewróciła ten stolik, biegnąc do wyjścia. Mężczyzna mi odmówił?! Co za upokorzenie!
– Małgosia… teraz tego chcesz… – szepnął, przytrzymując moją rękę, jakby przeczuwał, że chcę się zerwać i wybiec – ale jutro, za tydzień… będziesz żałowała. Ja jestem chłopak z Ukrainy, a ty polska lekarka. Jak ktoś ciebie i mnie zobaczy razem, to ciebie tu… – przez chwilę szukał polskiego słowa – …będą obrażać. Będą mówić, że jesteś durna. To będzie dla ciebie niedobre. Ja nie chcę dla ciebie niedobrych spraw.

Prychnęłam pogardliwie na znak, że nie obchodzą mnie opinie innych. Ale wiedziałam, że Maksym ma rację. Gdyby cokolwiek nas łączyło, ktoś w szpitalu prędzej czy później by się zorientował. I nie zostawiono by na mnie suchej nitki! Odwiozłam go wtedy do domu i wróciłam do swojego. A potem długo płakałam, bo nie było go koło mnie. Nigdy w życiu nie czułam się tak potwornie samotna… Jak na złość właśnie wtedy zaczęłam zauważać różne rzeczy w szpitalu.

Lekarz z kardiologii na pewno miał romans z pielęgniarką. Ortopeda zawsze brał tę samą zmianę co przełożona pielęgniarek na jego oddziale. Młoda salowa z oddziału pediatrycznego o pięknych nogach i blond włosach do pasa wyraźnie była obiektem zainteresowania lekarza stażysty. Dlaczego więc ja musiałam ukrywać się z moim uczuciem do Maksyma?!

Byłam zakochana 

W końcu podjęłam decyzję: nie będę dłużej walczyć z miłością. Któregoś razu po prostu powiedziałam Maksymowi, żeby do mnie przyjechał po pracy. Spojrzałam mu przy tym w oczy tak, że nie śmiał odmówić. Tamtego wieczoru czułam pełnię szczęścia. W moim domu Maksym nie był salowym. Był mężczyzną, który potrafił dać mi to, czego potrzebowałam. Był silny i delikatny zarazem. Uwielbiał moje ciało i jednocześnie chciał ze mną rozmawiać, pytał o to, kim naprawdę jestem, interesowałam go jako osoba. Rano pojechaliśmy razem do szpitala. Wysadziłam go na przystanku, by przyszedł kilka minut po mnie, ale wiedziałam, że tego, co nas łączy, nie da się ukryć. Miałam wrażenie, że kiedy jesteśmy blisko siebie, nasze ciała zaczynają świecić. Nie potrafiłam się powstrzymać przed zerkaniem na Maksyma, kilka razy złapałam jego wzrok.

A trzeba dodać, że szpital to odpowiednik małej wioski – pracownicy uwielbiają obserwować innych i o nich plotkować. Kąsek tak smakowity jak romans lekarki z ukraińskim salowym natychmiast stał się najgorętszym tematem ożywionych rozmów pielęgniarek i lekarzy chyba w całym budynku. I stało się tak, jak przewidział Maksym. Ludzie zaczęli mną gardzić...

Szybko przekonałam się, co na siebie ściągnęliśmy

Na początku to było tylko wrażenie, spojrzenia, ton głosu. Inni lekarze odnosili się do mnie z ledwie dostrzegalnym rozbawieniem, później już z lekceważeniem. Nikt nie robił mi otwarcie uwag, ale spojrzenia pielęgniarek, kiedy wydawałam im polecenia, były wyzute z szacunku. Przyglądały mi się z irytującym zaciekawieniem graniczącym z bezczelnością, nieraz też widywałam na ich twarzach znaczące uśmieszki.

Nie przestałam się jednak spotykać z Maksymem po pracy. Ponieważ mieszkał w kiepskich warunkach, zaproponowałam, żeby zabrał cały swój dobytek mieszczący się w marynarskim worku i wprowadził się do mnie. Chciałam go mieć przy sobie w łóżku, chciałam jeść z nim śniadanie o najróżniejszych porach dnia, a w dni wolne od pracy przytulać się do niego na kanapie i czuć, że wreszcie jestem kochana.

To właśnie w jeden z takich dni niespodziewanie odwiedziła mnie siostra. Nie zamierzałam kazać Maksymowi ukrywać się w szafie.
– Daria, to Maksym – przedstawiłam go. – Maksym, to moja siostra Daria. Oczywiście zapytała go, czym się zajmuje, i odpowiedział, że jest salowym. Nigdy nie zapomnę szoku na twarzy Darii, gdy to usłyszała. Nawet nie próbowała ukrywać, jak bardzo jest zdumiona, że jej siostra lekarka zadaje się z kimś, kto wynosi po pacjentach baseny i sprząta wymiociny z podłóg.
– Maksym był w armii, miał stopień porucznika – powiedziałam, chyba po to, żeby jakoś poprawić sytuację.
– Tak? To wspaniale – Daria uśmiechnęła się z przymusem, a kiedy na moment zostałyśmy same, syknęła do mnie:
Co ty wyprawiasz?! Mieszkasz z SALOWYM? I do tego z RUSKIM?!
W tym momencie coś mnie trafiło. Warknęłam na siostrę, żeby się zamknęła, bo nie potrzebuję jej komentarzy dotyczących mojego życia osobistego. Popatrzyła na mnie z dezaprobatą i zaczęła się żegnać.

Dosłownie godzinę później zadzwoniła mama.
– Była u mnie Daria – powiedziała bez ogródek. – Gosia, co się dzieje? To prawda? Ty się zadajesz z jakimś ukraińskim uchodźcą?! Dziecko, przecież ty jesteś lekarką! Ty musisz dbać o swoją reputację! Po prostu rozłączyłam tę rozmowę. Maksym był w moim mieszkaniu i nie chciałam, by domyślił się, czego muszę wysłuchiwać ze strony rodziny. Ale najgorsze dopiero było przede mną.

W szpitalu pielęgniarki zaczęły dosłownie prześladować Maksyma. Specjalnie mówiły do niego szybko i niewyraźnie, a potem przesadnie denerwowały się, że nie rozumie. Spychały na niego jeszcze więcej swoich obowiązków niż wcześniej. Nagle podłogi i sprzęty były bardziej zabrudzone niż kiedyś, zupełnie jakby ktoś specjalnie wylał zupę na szafkę czy rozdarł pełen worek cewnika.

Do mnie siostry odnosiły się z wystudiowaną uprzejmością, która była wyraźną maską dla lekceważenia i kpiny. Nie mogłam im niczego zarzucić wprost, jednak ich bezczelne uśmieszki wyprowadzały mnie z równowagi. Wiedziałam, że za plecami obgadują mnie na potęgę.

Czara goryczy przelała się, kiedy musiałam skonsultować przypadek jednego pacjenta z neurologiem. To był lekarz, z którym ostatni kontakt miałam może rok wcześniej, praktycznie się nie znaliśmy. Mimo to przez całą konsultację przyglądał mi się z poufałym uśmieszkiem, a kiedy wychodziliśmy z gabinetu, położył dłoń na dole moich pleców, niemal dotykając pośladków. Zareagowałam gwałtownie i odwróciłam się ze złością.
– Coś nie tak, pani doktor? – zapytał z teatralnym zdziwieniem, zabierając rękę jak gdyby nigdy nic.
– Dziękuję za konsultację – wycedziłam. – Do widzenia.
– Strasznie pani dzisiaj nerwowa – nie przestawał się bezczelnie uśmiechać. – Może to ta pogoda. Ale podobno od Wschodu idzie do nas wyż, więc na pewno po pracy poczuje się już pani lepiej. Jak zawsze chyba.

Zaskoczył mnie. Wiedziałam, do czego pije, ale sugestia o Wschodzie była tak zawoalowana, że nie mogłam nic odpowiedzieć. Po prostu cofnęłam się do gabinetu, zamknęłam drzwi i rozpłakałam się. To nie miało sensu. Wszyscy ze mnie kpili albo mną gardzili. Ten tutaj praktycznie mnie molestował. Byłam pośmiewiskiem całego szpitala, moja rodzina uważała, że przynoszę im wstyd…

Tego dnia wymknęłam się ze szpitala przed Maksymem. Nie miałam siły niczego mu tłumaczyć, chciałam sama uporządkować swoje myśli. Przyjechał do mojego domu sam, autobusem. Stanął w drzwiach i popatrzył na mnie ze smutkiem.
– Znajdę inną pracę – powiedział cicho. – Wiem, co się dzieje. Źle cię traktują przeze mnie. Nie można tak dłużej. Pomyślałam, że to nie jest wyjście. Że w tym szpitalu nigdy już nie odzyskam szacunku personelu. Zawsze będą o mnie plotkować i mnie obgadywać.
Oboje znajdziemy inna pracę – powiedziałam. – W tym kraju jest niedobór lekarzy. Nie muszę pracować tutaj.

Trzy miesiące później przeprowadziliśmy się do innego miasta. Pracuję w przychodni, mam znowu dyżury na SOR-ze. Maksym pracuje w ochronie. To dobre wyjście, bo oboje możemy dyżurować w te same noce, a dni wolne spędzać razem. Moja rodzina nigdy go nie zaakceptowała, uważają, że popełniłam mezalians. Dla mnie to śmieszne: mezalians w dwudziestym pierwszym wieku?! A jednak to pojęcie ma się całkiem dobrze… Cóż, szkoda, że nie potrafią zaakceptować mojego ukochanego, bo planuję za niego wyjść i urodzić mu dzieci. Jestem z nim szczęśliwa i na pewno niczego nie zmienię! 

Więcej prawdziwych historii:
„Od lat okłamuję córkę, że jej ojciec nie żyje. Zaszłam w ciążę jako nastolatka, a on uciekł, bo nie był na to gotowy”
„Włożyliśmy kilka lat i małą fortunę w remont mieszkania od teściów. Teraz chcą nas z niego wyrzucić”
„Pół roku po ślubie straciłam władzę w nogach. Mąż ode mnie odszedł, bo stwierdził, że nie pisał się na życie z kaleką”

Redakcja poleca

REKLAMA