„Love Is in The Air” – śpiewał w radiu Tom Jones, a ja nuciłam razem z nimi, kiedy nagle moim samochodem szarpnęło i zgasł mi silnik, a na tablicy kontrolnej pojawił się wielki i złowieszczy napis STOP!
Gwałtownym ruchem kierownicy skierowałam auto na pobocze, wykorzystując jeszcze to, że przed chwilą miałam z osiemdziesiąt kilometrów na godzinę na liczniku i samochód potoczył się siłą rozpędu. Wrzuciłam odruchowo światła awaryjne, by nikt nie wjechał mi w tył i dopiero wtedy poczułam nagły strach. „Co się dzieje?” – pomyślałam, patrząc na świecące się kontrolki.
Byłam na jakimś wygwizdowie, trzysta kilometrów od domu. Wracałam właśnie ze służbowego wyjazdu i marzyłam tylko o własnym łóżku i poduszce. Miałam nadzieję, że za trzy, góra cztery godziny dotrę na miejsce, wezmę ciepły prysznic, który zmyje ze mnie trudy podróży i położę się spać. A tymczasem nagła awaria samochodu kompletnie pokrzyżowała mi plany. W dodatku była jedenasta w nocy!
Zaczęłam się zastanawiać, co mam w tej sytuacji robić. „Muszę wezwać lawetę, w końcu po co mam wykupione AC? – pomyślałam wreszcie rozsądnie. „Tylko gdzie ja, do diabła, właściwie jestem? Jak mam określić ubezpieczycielowi, gdzie należy mnie szukać? – zaczęłam się rozglądać, ale ostatnie miasteczko minęłam jakiś czas temu, a potem już nie zwracałam uwagi na to, przez jakie wsie jadę. „Oj, jakoś mnie znajdzie!” – machnęłam w końcu ręką, sięgając po komórkę. Podałam na infolinii konieczne dane.
– Ktoś powinien po panią przyjechać w ciągu pół godziny – usłyszałam.
Potrzebowałam tej pomocy
pół godziny ciągnie się w nieskończoność, kiedy człowiek stoi samotnie na poboczu. Mimo lata było chłodno, więc owinęłam się ciaśniej szalem, który na szczęście zawsze wożę na tylnym siedzeniu. Kiedy po jakimś czasie w oddali pojawiły się światła, byłam pewna, że to pomoc drogowa. Tymczasem przy moim SUV-ie zatrzymało się jakieś niewielkie autko i wysiadł z niego młody mężczyzna.
– Coś się stało? Mogę pomóc? – spytał.
Wyglądał na szczerze zatroskanego i miał sympatyczną twarz. Normalnie pewnie powiedziałabym, że nie potrzebuję żadnej pomocy i sama sobie poradzę, ale nagle poczułam się dużo raźniej.
– Coś mi się popsuło w samochodzie… Czekam na pomoc drogową – wyjaśniłam.
Spojrzał na mojego SUV-a.
– Normalnie tobym poprosił panią, żeby pani otworzyła maskę i może coś bym poradził, ale… Prawdę mówiąc, mam zwykle do czynienia z innymi samochodami, jak mój – wskazał na swoje wiekowe autko. – Mogę za to z panią poczekać na tę pomoc, jeśli pani zechce.
Chciałam. Czułam się nieswojo sama w nocy na drodze i wiele bym dała za jakiekolwiek towarzystwo, a chłopak okazał się naprawdę sympatyczny. Moja pomoc drogowa wyraźnie się spóźniała, ale jakoś przestało mi to przeszkadzać, kiedy tak staliśmy na tym poboczu i rozmawialiśmy o ostatnim filmie braci Cohen. Dziwiło mnie, że ten młody mężczyzna go zna i nawet mu się podobał, bo raczej podejrzewałabym, że woli jakieś filmy sensacyjne, w których akcja dzieje się szybko, a trup ściele się gęsto.
Kiedy podjechała pomoc, mechanik obejrzał mój samochód.
– Poszedł pasek klinowy. Nigdzie pani teraz nie pojedzie, trzeba go wziąć na lawetę – zawyrokował.
„No to pięknie!” – pomyślałam.
– A dokąd mi go pan zawiezie? – zapytałam.
– A dokąd szanowna pani zechce! Daleko pani mieszka? – spojrzał na moją rejestrację. – Oj, to będzie ponad trzysta kilometrów, a tylko do stu jest bezpłatnie – zatroskał się.
– Zapłacę – zapewniłam go.
– A ma pani jakiś znajomy warsztat?
Nie miałam żadnego. Samochód co prawda liczył sobie dobrych kilka lat, ale nie sprawiał mi dotychczas żadnych problemów. Poza tym do tej pory naprawami w naszej rodzinie zajmował się mój mąż, ale teraz telefonowanie do niego nie wchodziło już w grę. Nie po tym burzliwym rozwodzie, który mi zafundował.
– Tutaj całkiem niedaleko jest dobry warsztat – usłyszałam nagle od tego młodego mężczyzny, który dotrzymywał mi towarzystwa. – Znam właściciela, mogę do niego zadzwonić, wpuści nas na plac i zostawi pani samochód, a jutro go naprawią. Pasek klinowy to drobna rzecz, trzeba tylko zamówić odpowiedni.
– Ale… ja nie mam gdzie się zatrzymać – stwierdziłam bezradnie.
– To może u mnie? – zaproponował, po czym, widząc moją zaskoczoną minę, dodał szybko. – Moi rodzice mają pokoje do wynajęcia, o to mi chodziło…
– To w sumie całkiem dobry pomysł – uśmiechnęłam się.
Wiedziałam, że następnego dnia nie mam żadnego dyżuru, nie muszę być w pracy. Mogłam zostać, naprawić auto i potem spokojnie pojechać do domu, zamiast szarpać się i szukać warsztatu po nocy.
Rodzice Sławka, bo tak miał na imię młody człowiek, okazali się bardzo sympatycznymi i gościnnymi ludźmi, a jego mechanik faktycznie znał się na swojej robocie. W dodatku za naprawę paska policzył mi naprawdę gorsze.
– Przyjaciół Sławka zawsze traktuję wyjątkowo – zaznaczył.
Uśmiechnęłam się. Rodzice Sławka to nawet w ogóle nie chcieli słyszeć o zapłacie, twierdząc, że nie będą brali pieniędzy od osoby w potrzebie, ale tutaj zaprotestowałam. Tym bardziej że... postanowiłam zostać u nich przez cały weekend!
Nie miałam do kogo wracać
„Przyda mi się wypoczynek” – pomyślałam. Po rozwodzie z Robertem rzuciłam się w wir pracy i już nawet nie pamiętałam, kiedy byłam na urlopie. Chciałam zapomnieć, nie zostawać sama z niewesołymi myślami o tym, jak bardzo nie udało mi się małżeństwo. Miałam trzydzieści siedem lat i nawet nie doczekałam się dziecka, bo mój mąż nigdy nie chciał mieć potomstwa, a ja, głupia, się na to zgadzałam.
Przytakiwałam, kiedy mówił, że w karierze prawdziwego naukowca nie ma czasu na wychowywanie dzieci i sama także twierdziłam, że całym moim życiem jest praca. Niestety, tylko w moim przypadku faktycznie tak właśnie było, bo mój szanowny małżonek prowadził drugie równoległe życie ze swoją asystentką i w końcu wyprowadził się z naszego wspólnego pięknego domu do jej dwóch pokoi z kuchnią.
Po rozwodzie sprzedałam ten dom, bo za dużo wiązało się z nim złych wspomnień i zrobiłam to, co potrafiłam najlepiej – poświęciłam się pracy. Zajęłam się swoimi pacjentami, całe noce i dnie spędzałam w szpitalu, gdzie czułam się doceniania i potrzebna. Po co miałam wracać do domu, do swoich pustych czterech ścian?
Ale teraz poczułam się nagle naprawdę zmęczona… Ta awaria samochodu w górach, w niewielkim miasteczku, gdzie czas płynie zupełnie inaczej uświadomiła mi nagle, że czasami warto się zatrzymać. Chociażby na dwa dni. „A potem wrócę znowu do swojego normalnego życia” – pomyślałam.
Niestety, okazało się to niełatwe. Kiedy weekend się skończył i pożegnałam się ze Sławkiem oraz jego rodzicami, uświadomiłam sobie, że będę tęskniła. Nie zdawałam sobie tylko jeszcze sprawy, za kim... Sądziłam, że po prostu za atmosferą tego domu i za górami. Wydało mi się to zwyczajną nostalgią, na jaką się cierpi zawsze, wracając z udanego urlopu. Tymczasem w moich snach zaczął pojawiać się Sławek…
Między nami podczas tych dwóch dni zrodziło się coś... nieoczekiwanego i... niepokojącego. Ten chłopak poruszył w moim sercu jakąś czułą nutę, która sprawiła, że znowu poczułam się kobietą, a nie tylko budzącą respekt panią doktor. Widziałam, jak na mnie patrzy i, o dziwo, podobało mi się to. Śmiałam się potem sama z siebie, kiedy uświadomiłam sobie, że nagle zaczęłam odrzucać włosy z czoła takim zalotnym gestem, jak młoda dziewczyna. Zupełnie jak wtedy, gdy podrywał mnie Robert…
Nie pasowaliśmy do siebie
Sławek także mnie podrywał, wiedziałam o tym dobrze. Podobnie jak o tym, że… jestem od niego o dwanaście lat starsza. Dwanaście! Boże, jakże trudno mi było sobie to wyobrazić. Kiedy z nim rozmawiałam, czułam się przecież jak jego rówieśnica. Dawno zresztą nie rozmawiało mi się z nikim tak dobrze na rozmaite tematy. Pewnie dlatego, że obracam się głównie w środowisku swoich kolegów lekarzy i nasze rozmowy zawsze w końcu schodzą na tematy zawodowe, a ze Sławkiem mogłam wreszcie porozmawiać o filmach i muzyce. O tym, co lubię i co chciałabym robić w życiu, na przykład o podróży na Kubę, którą planowałam z mężem, a teraz stanęła pod znakiem zapytania.
– Dlaczego? Przecież możesz pojechać z kimś innym – powiedział mi na to Sławek.
A ja, po raz pierwszy od rozwodu, poczułam, że to naprawdę jest możliwe. Tak, mogłam być jeszcze szczęśliwa! Takie myśli miałam tam, w górach, ale kiedy przyjechałam do domu, zdałam sobie sprawę z tego, że to były jakieś mrzonki. Od razu wpadłam w wir obowiązków i przestałam myśleć o Kubie i w ogóle o urlopie. Tylko Sławek śnił mi się co noc…
„To jedynie syndrom wakacyjnego zauroczenia” – mówiłam sobie. No bo gdzie ja i ten chłopak? O tyle lat ode mnie młodszy, ledwie co po studiach turystycznych, z ambitnymi planami rozbudowania domu rodziców w nowoczesny pensjonat i ja, uznana lekarka z dwiema specjalizacjami, zapraszana na kongresy i sympozja. Tak… jedno co zawdzięczałam swojemu byłemu mężowi to to, że faktycznie zrobiłam karierę.
Chciałam o Sławku zapomnieć, ale… nie potrafiłam. Tym bardziej, że on dzwonił, pytał o moje samopoczucie, zapraszał do siebie. Czułam, że się uzależniam od tego miłego młodego człowieka i… było mi z tym coraz lepiej. „A może powinnam okazać się egoistką i jednak zacząć z nim romans?” – pomyślałam pewnego dnia. Tak bardzo mnie to pociągało…
Aż w końcu uległam i pojechałam do niego. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Sławka, kiedy mnie zobaczył. Malowało się na niej niedowierzanie i zachwyt. Tak wielki, że… od razu wpadłam mu w ramiona! Jego usta były zarówno słodkie jak i lekko słone. Jak solony karmel – najbardziej idealny smak na świecie. Czułam pod palcami gładkość jego skóry, siłę mięśni, i wiedziałam, że mimo wszystko pasujemy do siebie.
Wiedziałam, że mogę się mu podobać i, że nie widać po mnie tego, o ile jestem starsza od Sławka. Nie było tego widać, kiedy byłam u niego, chodziłam ubrana w dżinsy i luźne podkoszulki, ale kiedy wracałam do siebie, do miasta i szpitala, przywdziewałam jak zbroję eleganckie kostiumiki, mój zwyczajny codzienny strój pod białym kitlem i… stawałam się innym człowiekiem. Mimo zakochania, które odbiera człowiekowi rozum, powoli zdawałam sobie sprawę z tego, że nasze dwa światy, mój i Sławka, chyba jednak nie do końca do siebie pasują…
Jechałam, żeby z nim zerwać
Pewnego dnia przyjechał do mnie do pracy, wyluzowany, w koszuli w kratę. Objął mnie, przytulił, a ja zesztywniałam, widząc zaciekawione spojrzenia pacjentów.
– Młodszy brat – szepnęłam potem do nich.
Uśmiechnęli się ze zrozumieniem, a mnie było głupio. Przecież lubiłam tę koszulę Sławka i nie wyobrażałam go sobie w garniturze! Podobnie jak… nie wyobrażałam sobie go także tak do końca w swoim życiu. Boleśnie uświadomiła mi to pewnego dnia mama Sławka, prosząc mnie jedynie o to, abym… nie skrzywdziła jej syna.
– On cię bardzo kocha – powiedziała, a potem dała mi do zrozumienia, że chyba będzie lepiej, jeśli zniknę z jego życia jak najszybciej, bo przecież chyba nie zamierzam z nim być, rodzić mu dzieci. A tego właśnie Sławek ode mnie oczekuje, że będziemy normalną rodziną. Tak, mój o wiele młodszy ode mnie chłopak dążył do stabilizacji, a ja? Niby jej pragnęłam, ale też się jej bałam.
„To ostatni moment, aby urodzić dziecko” – myślałam histerycznie, a jednocześnie próbowałam racjonalnie tłumaczyć sobie, że to przecież bardzo poważna decyzja, która wszystko zmieni w moim życiu. Czy stać mnie na taką rewolucję? No i co powiedzą na Sławka moi znajomi, rodzina? Jak będę przy nim wyglądała za pięć, dziesięć, osiemnaście lat? Dzieli nas przecież naprawdę duża różnica wieku...
Czas mijał, a ja ani nie potrafiłam z nim zerwać, ani się zdecydować, że chcę z nim być na zawsze. Czułam, że Sławek, który cały czas wierzy w to, że go kocham, za moment mi się oświadczy i co wtedy? „Lepiej, abym wcześniej powiedziała mu, że odchodzę” – postanowiłam uznając, że jednak pora skończyć ten ciągnący się przez rok romans. Za dużo było przed nami niewiadomych…
Decyzję o tym, że jadę do Sławka, aby z nim zerwać, podjęłam spontanicznie, podobnie jak tę sprzed wielu miesięcy, że do niego pojadę i rzucę mu się na szyję. Tylko że w tamtym wypadku jechałam w euforii, a teraz z ciężkim sercem.
Im bliżej byłam jego miejscowości, tym bardziej czułam, że zwalniam, jakbym nigdy nie chciała tam dojechać. Miałam jeszcze ze trzydzieści kilometrów, kiedy zobaczyłam coś, co mnie zmroziło. Wypadek. Ale to jest dla mnie widok zwyczajny, po studiach, kiedy robiłam specjalizację, jeździłam nawet w karetce. Widziałam wiele ludzkiego nieszczęścia, tragedii, lecz…
Nigdy do tej pory rozbity samochód nie należał do kogoś, kogo kochałam. A teraz zdałam sobie sprawę, że zbite w jedną masę Cinquecento należy do… Sławka. Zatrzymałam się jeszcze jako zakochana kobieta, ale z samochodu wysiadłam już jako lekarka. Modliłam się tylko o to, aby żył…
Oddychał, ale słabo. Puls mu zanikał… Kierowca prowadzący ciężarówkę, który wymusił pierwszeństwo był w szoku, ale to mnie w ogóle nie obchodziło. Przede wszystkim musiałam ratować Sławka, który umierał.
– Zostań ze mną, zostań! – błagałam, wykonując automatycznie wszystkie czynności, które należało zrobić, zanim nadjedzie karetka. – A nigdy już cię nie opuszczę, urodzę ci dziecko, zrobię wszystko, abyś był szczęśliwy!
Kiedy nadjechała karetka i ratownicy zabrali Sławka, pojechałam za nimi. Wpadłam do szpitala, powiedziałam, że jestem lekarzem i chcę być przy badaniu.
– Ma złamane żebra i przebite płuco, ale najgorsze, że uszkodzone jest także serce. Konieczna jest natychmiastowa operacja, a my… mamy tylko na dyżurze chirurga, który takich operacji nigdy nie przeprowadzał – powiedziano mi.
– Ja jestem kardiochirurgiem – usłyszałam swój głuchy głos.
Dziesięć minut później operowałam mojego ukochanego. Miałam jego serce jak na dłoni i zrobiłam wszystko, aby znowu biło jak zdrowe. Dla mnie.
– A widziałaś siebie w moim sercu? – zapytał mnie potem Sławek, kiedy wybudził się z narkozy i dowiedział się, co się stało.
– Tak – kiwnęłam głową, bo naprawdę widziałam.
Dzisiaj mijają dwa lata od wypadku mojego ukochanego, a my jesteśmy już po ślubie. Uznaliśmy, że nie ma na co czekać, bo szczęście jest tak ulotne. Po co oglądać się na takie drobiazgi, jak gadanie innych ludzi czy zapisy w metryce? Za trzy miesiące przyjdzie na świat nasze dziecko. Pierwsze i mam nadzieję, że nie ostatnie.
Czytaj także:
„Traktowałam ją jak rodzoną siostrę. Nigdy nie sądziłam, że zniknie z nowym facetem i wszystkimi moimi oszczędnościami”
„Ojciec porzucił mamę jak byłam dzieckiem. Gdy nagle wparował w moje życie, wiedziałam, że ma w tym interes”
„Narzeczony zagroził, że odejdzie, jeśli pójdę do pracy. Mówi, że moim celem jest rodzenie mu dzieci, a nie kariera”