„Mój tata po wylewie stracił kontakt z rzeczywistością. Jego wnuk bardzo to przeżył, ze strachu zaczął unikać dziadka”

dziadek spędza czas z wnuczkiem fot. Adobe Stock, JenkoAtaman
„Tata siedział w ogrodzie. Kątem oka zauważyłam, że kręcą się koło niego jakieś wyrostki i coś tam sobie szepczą, ale ich ignorowałam. W pewnym momencie Krzyś zbiegł z góry jak rakieta, przeleciał przez salon i wystrzelił na zewnątrz. Rzucił się na nich jak lew”.
/ 01.04.2022 05:51
dziadek spędza czas z wnuczkiem fot. Adobe Stock, JenkoAtaman

Mój tata był dla Krzysia kolegą, przyjacielem i autorytetem. Gdy dziadek zachorował, synek jakby zapadł się w sobie. Nastał dla nas bardzo smutny czas.

Kiedy surowy ojciec zostaje dziadkiem, to wobec wnuków zachowuje się zupełnie inaczej niż wobec swoich dzieci. Pewnie dlatego, że nie spoczywa już na jego barkach obowiązek wychowania potomków na porządnych, pozbieranych i zaradnych ludzi. Jedyne, co musi dziadek, to sprawić, żeby dzieciństwo wnucząt było radośniejsze, słodsze, bardziej beztroskie. Tak było z moim ojcem.

Dla mnie zawsze zasadniczy, surowy i dbający o dyscyplinę, a dla mojego synka wyluzowany, rozpieszczający i skory do przekarmiania słodyczami. To właśnie dlatego dziadek był dla Krzysia ulubionym towarzyszem zabaw, wzorem i ostoją. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, tata zabierał go na wycieczki, opowiadał przedziwne historie z przeszłości i prowadzał do stadniny koni, którą prowadził jego wieloletni przyjaciel. Przy okazji uczył małego męskich zajęć, wpajał męskie zasady i kształtował w nim męski charakter.

Czasem mnie to denerwowało, bo wpajał Krzysiowi dość zasadniczy światopogląd – na przykład, że to przede wszystkim mężczyzna jest odpowiedzialny za utrzymanie rodziny – ale nic nie mogłam na to poradzić. Mój synek kochał dziadka ponad wszystko i był w niego zapatrzony jak w obraz. Nic nie działało tak dobrze na jego humor, jak odwiedziny u „dziadzia”.

Unikał kontaktu z dziadkiem

Nic dziwnego, że wylew, którego doznał tata, był dla Krzysia wielkim ciosem. Tym bardziej że doszło do niego, gdy byli razem w stadninie. Tata poczuł się źle, a potem powaliło go na ziemię, na jego twarzy pojawił się przerażający grymas, stracił władzę nad rękami i nogami. Wszyscy dookoła skupili swoją uwagę na jego ratowaniu, a mały stał obok i przerażony na to wszystko patrzył.

Długo po tym fakcie synek spał z nami, a gdy w końcu ojciec wyszedł ze szpitala i trafił do nas – bo mama dawno nie żyje i nie miał się kto nim zająć – to Krzyś obchodził go z daleka. Traktował chorego tak, jakby po jego dziadku zostało tylko puste, uwięzione na wózku ciało. Wręcz się go bał. Pewnie dlatego, że był świadkiem tego najgorszego momentu.

Nam też było trudno to zmienić, bo z tatą nie było żadnego kontaktu. Siedział na wózku lub leżał w łóżku ze wzrokiem wlepionym w przestrzeń. Trzeba było się nim opiekować, robić przy nim dosłownie wszystko.

– Krzysiu, posiedź troszkę przy dziadku. Weź klocki i poskładaj z nim samoloty i smoki. Przecież wiesz, jak dziadek to lubił… – zachęcaliśmy.

– Nie mam czasu. Teraz kojojuję – udawał, że jest bardzo zajęty.

I tak cały czas. Albo znajdował wykręty albo wgapiał się w nas bez słowa, kiedy już nie wiedział, jak się wykpić. Wiedział, że sprawa jest poważna, że to nie chodzi o zwykłe zaganianie do mycia zębów czy sprzątanie, bo wtedy często mówił po prostu, że mu się nie chce. W tym wypadku nie powiedział tak ani razu. Zawsze szukał wymówek. Jak… dorosły człowiek.

Zaczęły się też z nim problemy wychowawcze. Panie w przedszkolu zaczęły się skarżyć, że Krzyś bije się z dziećmi, jest nieposłuszny i często się obraża. Staje w kącie sam i nie chce się bawić. Zaczął też mniej jeść – co zauważyliśmy sami, bo zawsze dopisywał mu apetyt.

Nie wiedzieliśmy, co robić. Próbowaliśmy nawet podstępów. Puszczaliśmy Krzysiowi jedną z jego ulubionych bajek, tak żeby stracił kontakt ze światem, a potem przywoziliśmy do salonu na wózku dziadka. No i tak razem siedzieli, dopóki Krzyś nie zobaczył, że wózek stoi obok. Wtedy zaczynał się kręcić i zmykał do swojego pokoju. Te nasze próby odnosiły odwrotny skutek. Mały jeszcze bardziej się buntował. Już nie tylko w przedszkolu, ale też w domu.

– Krzysiu, pozbieraj klocki i idź się myć – prosiłam wieczorem.

– Nie! – krzyczał.

– Co to znaczy nie? Raz-dwa, kochany – starałam się go dyscyplinować.

– Nie! – powtarzał.

– Krzysiu, liczę do trzech, a potem będzie kara – straszyłam, a on wpadał wtedy w dramatyczny płacz.

Płakał i wił się na podłodze tak długo, aż w końcu padał ze zmęczenia i prawie na śpiocha niosłam go do łazienki. Czasem też pierwsza odpuszczałam, bo nie miałam siły. Byle co i uderzał w dramatyczny ton. Minęły trzy miesiące, a dom dalej nie przypominał tego wesołego i przytulnego miejsca, którym był kiedyś. Krzyś wpadał często w histerie, broił, buntował się, a tata… Tata był ciągle taki sam, zamieniony w kamień.

Bo słabszych trzeba bronić

Czasami, wieczorem, kiedy uporałam się z wszystkimi sprawami i położyłam Krzysia spać, to chodziłam do niego i długo opowiadałam mu o tym, co u jego wnuka. Mówiłam o wszystkim, co mnie trapiło. Każdą taką rozmowę kończyłam płaczem. Chwytałam jego zwiotczałą dłoń i czułam się małą dziewczynką, której ktoś zrzucił na głowę zbyt wiele problemów, za dużo obowiązków. Która bliska jest temu, by jak Krzyś, położyć się na podłodze i płakać. Wyć na wspomnienie tego, jacy byliśmy szczęśliwi.

Na domiar złego mąż – ze względu na naszą sytuację – musiał odmówić w pracy wyjazdów i przez to stracił szansę na awans. Po prostu dramat. Zszokowany, coraz bardziej rozkapryszony syn, ojciec bez kontaktu ze światem, no i zasmucony, sfrustrowany mąż. I ja…

Wszystko skończyłoby się jakąś wielką katastrofą rodzinną, gdyby nie jedno wydarzenie, które odmieniło nasze życie. W słoneczne dni, wystawialiśmy wózek z ojcem na zewnątrz, do ogrodu. Nasz dom stoi przy drodze, a płot mamy niski, rzadko poprzetykany deskami. Kilka razy zauważyłam kątem oka, że kręcą się koło niego jakieś wyrostki i coś tam sobie szepczą, ale ich ignorowałam.

Któregoś dnia, kiedy tata siedział w ogrodzie, a Krzyś u siebie w pokoju na górze, znów usłyszałam ich głosy i chichoty. Po chwili Krzyś zbiegł z góry jak rakieta, przeleciał przez salon i wystrzelił na ogród.

Zdziwiłam się, odstawiłam robotę kuchenną i jeszcze w drodze przez salon usłyszałam krzyki tych chłopaków, a potem wrzask mojego syna. Zaczęłam biec i całe szczęście, bo kiedy wyszłam na zewnątrz, jeden z wyrostków siedział na małym, a dwóch trzymało go za ręce.

– Hej, co tu się wyprawia? Puśćcie go! – krzyczałam, biegnąc w klapkach przez ogród, ile sił w nogach.

Szybko mnie usłyszeli, wstali z ziemi i rozbiegli się we wszystkie strony. Doleciałam do syna i podniosłam go z ziemi. Miał rozbitą wargę, ranę na policzku i był cały brudny.

– Krzysiu, co się stało? Dlaczego się na nich rzuciłeś?! – dopiero teraz dotarło do mnie, że syn biegł z góry przez salon prosto na nich. – Krzysiu! – potrząsnęłam nim, bo byłam wściekła i rozgoryczona.

– Bo oni… – płakał; potarł ręką nos, roztarł po brudnej twarzy łzy.

– Co oni? Co znowu oni?!

– Bo oni zucali w dziadka kamieniami… – wypłakał.

– Jak to? – zdębiałam.

– Zucali, zucali. Nie kłamię – łkał i łapał powietrze. – A dziadek zawse mówił, że słabsych tseba blonić…

Znów potarł rączką policzek i roztarł krew, a pode mną ugięły się nogi. Usiadłam obok niego. Siedziałam i też płakałam. Nie wiedziałam już, co powiedzieć, nie miałam siły.

– Widzisz, co zrobiłeś? – powiedziałam w kierunku taty.

Spojrzałam na jego twarz i dostrzegłam łzę spływającą po policzku. Najpierw jedną, potem drugą, trzecią i kolejne. Krzyś też chyba je zobaczył, bo wstał, podszedł do dziadka i pierwszy raz od tych trzech miesięcy się do niego przytulił. Położył mu główkę na kolanach i płakał. Obaj płakali. Wszyscy płakaliśmy.

Ale nie były to już łzy żalu i bezsilności jak dotychczas. To były inne łzy, te dobre. Syn przestał bać się dziadka, a dziadek po tym wszystkim zaczął odzyskiwać zdrowie w takim tempie, jakby się nagle obudził. Jakby poczuł, że musi, bo jest to wnukowi – który zapamiętał jego lekcje męskości – winien. Najpierw na nas spoglądał, potem zaczął się niezdarnie uśmiechać, a potem ruszać palcami. A Krzyś? Krzyś był znów cały czas przy nim. Nie bał się, nie uciekał, ale wziął się w garść i pomagał. 

Czytaj także:
„Za dwa tygodnie mój brat się żeni. To, co jego narzeczona wyprawiała na wieczorku panieńskim, może wpłynąć na ślub”
„Faceci uciekali ode mnie w popłochu, a rodzice modlili się, żebym wpadła. Wszystko przez to, że nie chcę mieć dzieci”
„Po zdradzie żony i okropnym rozwodzie, panicznie bałem się kobiet. Odstraszałem je, choć potrzebowałem czułości”

Redakcja poleca

REKLAMA