„Zajęłam się babcią w potrzebie, więc powinnam odziedziczyć mieszkanie po niej. Rodzina jest innego zdania”

wnuczka z babcią fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Trzypokojowe lokum kwaterunkowe w centrum miasta stanowiło łakomy kąsek. Wiedziałam od mamy, co się święci. Przebojowa kuzynka zaszła w ciążę, przyciśnięty do muru kawaler się oświadczył, do pełni szczęścia brakowało tylko mieszkania. >>Trzymaj się, córcia, raz w życiu nie daj się oszukać – błagała. – Zasłużyłaś na tę chatę<<”.
/ 28.03.2023 08:30
wnuczka z babcią fot. Adobe Stock, Halfpoint

Nie podejrzewam, by babka Marianna złamała sobie rękę celowo. Niemniej spore poruszenie, jakie wywołała w szeregach rodziny, napawało ją swoistą satysfakcją. Staruszka z ręką w gipsie to nie przelewki. Ktoś się musiał babcią zająć. To, czego nie osiągnęła kąśliwym językiem i programowym użalaniem się nad sobą, załatwiło pechowe potknięcie się na schodach. Znowu znalazła się w centrum wydarzeń i zainteresowania. Uwielbiała to. W przeciwieństwie do mnie. Cisza, spokój, bezpieczna anonimowość – tego szukałam. Nigdy nie lubiłam zwracać na siebie uwagi. Wolałam stać z boku, w cieniu moich ukochanych regałów z książkami. Nie chciałam się zmieniać.

– Czyli ustalone – stanowczy głos stryja wyrwał mnie z zadumy. – Basia przeniesie się na parę tygodni do babci. I tak nie ma nic lepszego do roboty. Wszyscy się zgadzają?

– Jasne – wszyscy potaknęli z ulgą.

Przywykłam, że traktowano mnie nieco protekcjonalnie, ale tym razem już przesadzili. Rzucili owieczkę na pożarcie smokowi. Babka Marianna umiała zaleźć człowiekowi za skórę.

– Nie wydaje mi się… – urwałam, bo stryj wpatrywał się we mnie surowo.

– Liczymy na ciebie.

– Od babci będziesz miała bliżej do pracy – argumentował tata.

Przyda ci się zmiana otoczenia – uznała mama. – Może kogoś poznasz? Za mało się, córcia, udzielasz. Tylko książki i książki. Bibliotekarka! Co to za kariera dla młodej, ładnej dziewczyny? Gdybyś otworzyła się na ludzi, poszła na jakiś kurs…

Stryj gapił się wzrokiem bazyliszka, matka prostowała mnie w obecności ironicznie uśmiechniętych ciotek i kuzynek. Wolałam już jaskinię smoka.

Ona lubiła gadać, ja umiałam słuchać

Epitety w stylu „młoda stara panna” czy „mól książkowy” zdawały się komplementami w porównaniu z tym, jak babcia potrafiła dociąć namolnej sąsiadce, niemiłemu urzędnikowi czy stryjowi wpadającemu z wizytą. Przez te parę tygodni sporo się nasłuchałam. Głównie jednak o innych, nie o sobie, co przyznam, sprawiło mi ulgę.

Gips zdjęto, ręka wydobrzała, niby mogłam wracać. Mimo utyskiwań, babcia doskonale radziła sobie z codziennymi czynnościami. Znacznie gorzej – z samotnością i nudą. Ja zaś nie wyobrażałam sobie powrotu do hałaśliwego domu, z wiecznie grającym telewizorem, w kółko nadającą matką i kłócącym się młodszym rodzeństwem.

Tygodnie zmieniły się w miesiące, a my zgodnie nie poruszałyśmy tematu mojej wyprowadzki. Dobrze nam się mieszkało razem. Ja umiałam słuchać, ona lubiła gadać. Dzieliły nas dwa pokolenia, ale czułam się z nią swobodniej niż z rodzicami. Nie próbowała mnie zmieniać, zawracać z bocznicy na właściwe tory. Może dlatego, że już to przerabiała i poległa.

– Każdy jest inny, kroczy swoją drogą – powiedziała mi kiedyś. – Uprzedzałam Stefana, że jeżeli ożeni się z twoją matką, ta zagada go na śmierć. Nie posłuchał, i co? Przeżył, choć uzależnił się od telewizora. Na moje szczęście spłodził ciebie, idealną towarzyszkę dla marudnej jędzy.

Nie zawsze było tak miło. Czasami naprawdę mnie osłabiała. Gdy na przykład musiałam zwalniać się z pracy, żeby pójść z nią do lekarza z powodu dziwnego strzykania w kolanie. Albo gdy wysyłała mnie do nocnego sklepu po sok malinowy i herbatkę lipową. Potrafiła być męcząca. I miała specyficzną hierarchię ważności.

– Moje dziecko, nie uwierzysz, co za szczęście! – zawołała pewnego dnia.

Wygrałaś w totka? – spytałam.

– Lepiej! W kamienicy naprzeciwko otworzyli aptekę. Prowadzi ją bardzo miły, młody pan magister…

No jasne. Dla babci milion w totka bladł wobec takiego szczęścia jak apteka pod nosem. Zwykle skwitowałabym to uśmiechem, ale deszcz, ziąb i uporczywy katar mocno obniżyły moją tolerancję.

– No pewnie, że miły… – mruknęłam. – Wprawnym okiem natychmiast rozpoznał swoją przyszłą najlepszą klientkę.

Babka spojrzała na mnie nieco urażona.

– Nieładnie szydzić ze starej, schorowanej kobiety. Kiedyś sama się przekonasz, jak to jest. Nie lekko, oj, nie lekko… – przybrała swój ulubiony cierpiętniczy ton. – Człowiek garbi się pod ciężarem wieku i doświadczeń, chciałby wreszcie odpocząć, uwolnić rodzinę i siebie od męczącego trwania, a zarazem cieszy się z każdego poranka… Taka jest starość, moja droga.

Po ośmiu miesiącach znałam te teksty na pamięć, ale i tak zrobiło mi się głupio. Jako dwudziestosześciolatka nie miałam bladego pojęcia, co czuje siedemdziesięcioletnia kobieta.

– Przepraszam, nie chciałam cię urazić – westchnęłam. – To wina pogody. Z nosa mi cieknie, głowa boli.

– Ty mi tu na aurę nie zwalaj – burknęła, wychodząc z roli uciśnionej staruszki. – A jak źle się czujesz, nie czekaj, aż katar przerodzi się w coś gorszego. Zasięgnij opinii fachowca, choćby pana aptekarza.

Rozczuliła mnie jej troska. Dla hipochondryka to niemal jak wyznanie miłości. Dlatego grzecznie dałam się zaciągnąć do nowo otwartej placówki.

Przypominał mojego nauczyciela matematyki

Apteka lśniła czystością. Magister natomiast onieśmielał. Gustowny fartuch, mucha, gładko wygolona twarz, ulizane włosy. Kogoś niepokojąco mi przypominał…

– Czym mogę służyć? – spytał, uśmiechając się niczym jakiś model z reklamy pasty do zębów.

– Wnuczka ma katar. Cieknie jej z nosa wprost nieprzyzwoicie. Poradzi pan coś na to? – spytała babcia, a facet przyglądał mi się badawczo.

– Alergia? Jakieś leki, które mogły wywołać uczulenie?

– Niczego nie brała i nie ma alergii – znowu wyręczyła mnie babcia.

– A wydzielina z nosa jest jasna i płynna, czy może już gęstsza?

– Raczej… gęstsza – prawie wyszeptałam, bo za mną ustawiło się już co najmniej kilkanaście osób.

– Wysoka gorączka, ból uszu, trudności z oddychaniem? – dociekał on.

– Nie – ciut podniosłam głos.

Przypomniałam sobie. Facet wyglądał jak mój nauczyciel matematyki. Też był taki ugrzeczniony, ulizany i kochał ośmieszać ludzi, pytając na forum publicznym o żenujące szczegóły z życia całek i różniczek.

– Czy wydzielina zawiera krew lub ropę koloru żółtego bądź zielonego? – nie odpuszczał mój prześladowca.

– Nie! – ryknęłam. Po prostu mam katar. Potrzebuję kropli do nosa, witamin, aspiryny i odrobiny intymności, by się w spokoju wysmarkać.

Oj, zdenerwował mnie.

– Basiu, pan się po prostu upewnia – zmitygowała mnie babcia.

Nic się nie stało – zęby magistra znowu błysnęły w olśniewającym uśmiechu. – Katarowi często towarzyszą złe samopoczucie oraz irytacja. Proszę, oto leki dla wnuczki, ale gdyby po paru dniach objawy nie ustąpiły, proszę zabrać ją do lekarza.

No wiecie co! Za kogo on mnie ma? Za małe dziecko?!

Oczywiście babcia była zachwycona, że taki dociekliwy, kompetentny, uprzejmy, zadbany i w ogóle. Jakby wzorem mamy bawiła się w swatkę.

– A ty byłaś raczej niegrzeczna… – zmrużyła oczy, zastanawiając się. – Jutro zwolnij się wcześniej, pójdziemy cię zameldować. Najwyższy czas.

Nie pojmowałam, co jedno miało wspólnego z drugim. W ogóle przestałam nadążać za babcią. Wbrew moim delikatnym napomnieniom biegała do apteki jak do jakiegoś klubu seniora. Znosiła tony ulotek o lekach homeopatycznych i preparatach ziołowych. Pocieszało mnie, że bardziej niż pigułek spragniona była fachowych rozmów o reumatyzmie, kolce wątrobowej i cholesterolu. Rzadko coś kupowała. Oszczędnie dysponowała emeryturą i swoim zdrowiem, hojniej natomiast – informacjami.

Dlaczego wciągała w to wszystko mnie?

Gdy płaciłam za zamówiony przez babkę supernowoczesny aparat do mierzenia ciśnienia, natrętny pigularz zagadnął mnie przyjaźnie:

– Trzeba myśleć o czymś innym. U dentysty, znaczy się. To bardzo pomaga na odruch wymiotny. Chyba że tak zwana „klucha w gardle” męczy panią od dawana. Wtedy zalecałbym szybką wizytę u laryngologa…

Spojrzałam na niego zdumiona.

– To może być wina migdałów – ciągnął niewzruszony – albo chroniczne zapalenie tylnej ściany gardła, typowe w zawodach, gdzie trzeba dużo mówić. Pani pracuje w bibliotece?

– Owszem – wycedziłam. – Tam się mało i raczej cicho mówi. A migdały wycięto mi w dzieciństwie.

Wyszłam, zgrzytając zębami. Nie byłam swoją babcia i nie zmierzałam się z tym typem zaprzyjaźniać. Facet właził z butami w moją prywatność! Kto go prosił? Tak klientki nie zdobędzie. Nie mnie. A w ogóle, to co napadło babcię? Chciała gadać z każdym o swoich mniej lub bardziej urojonych dolegliwościach? Proszę bardzo! Ale czemu mnie w to wszystko mieszała?

Jeszcze następnego dnia byłam nabuzowana. Do tego stopnia, że po raz pierwszy w życiu zrugałam niesfornego czytelnika, który za każdym razem przetrzymywał książki, a co gorsza, ślinił i zaginał rogi kartek. Zwykle takim odpuszczałam, ale nie teraz.

Płaci pan karę albo do widzenia!  – warknęłam. – Żadnej więcej książki nie wypożyczę. Zrozumiano? I jeszcze wyślę informację do zakładu pracy, co z pana za ziółko!

Usłyszała mnie chyba cała biblioteka. Kierownik, poczciwy człowiek, na pewno. Wezwał mnie na dywanik.

– Ostro… ale brawo, koleżanko. Czasami tak trzeba. Może objęłaby pani swym surowym okiem dział lektur? Cieszy się wielkim powodzeniem, ale niestety pozycje często giną albo wracają w fatalnym stanie.

Zamiast zażenowania z powodu swojego wybuchu czy choćby obawy przed nowym wyzwaniem poczułam w sercu miłe ciepełko… które niestety zniknęło, gdy dałam się namówić na kolejną wizytę w aptece. Po wielce pasjonującym wykładzie na temat odcisków, kurzajek i nagniotków, które obecnie spędzały sen z powiek mojej babci, nagle ja i mój łupież staliśmy się clou programu.

Za nami zdążyła się ustawić żądna wiedzy i sensacji kolejka. Polityka nadgorliwości skutkowała. Kilka tygodni wystarczyło, by mister magister oczarował okolicznych emerytów i rencistów, którzy lgnęli do niego niczym pszczoły do miodu.

– To łupież zwykły czy tłusty? Od dawna? Sypie się w postaci łusek czy tworzy coś w rodzaju strupów? A może to łuszczyca? Zaobserwowała pani objawy w innych miejscach? – zasypał mnie intymnymi pytaniami.

Nawet bibliotekarka ma prawo do buntu!

Na razie objawy czegokolwiek wystąpiły głównie na mojej twarzy w postaci potężnego rumieńca. Bardziej złości niż zażenowania. Miałam ochotę kąsać! Jednak, by nie wzbudzać popłochu tudzież epidemii zawałów, przełknęłam ślinę i wyjaśniłam szczerze jak na spowiedzi:

– To zwykły łupież. Użyłam nowego szamponu i… się porobiło. Próbowałam potem różnych specyfików, ale tylko pogorszyły sprawę.

– Poradzimy sobie – zapewnił radośnie magister. – Trzeba zacząć od usunięcia nadmiernej ilości łusek. Zalecam oliwkę salicylową. Wmasuje ją sobie pani dokładnie w skórę głowy, przykryje folią, odczeka trzy godziny i już po przykrym problemie.

Normalnie mistrz publicznego upokarzania! Wysiadał przy nim nawet nauczyciel matmy. Zabić takiego to mało!

Skupiona na potyczkach z nadgorliwym aptekarzem przeoczyłam zamieszanie, jakie w pewnych kręgach wywołał fakt zameldowania mnie u babci. Mogła być nieznośna, ale jej trzypokojowe lokum kwaterunkowe w centrum miasta stanowiło łakomy kąsek. Zbyt łakomy, by w razie czego, z racji zasiedzenia, przypadło takiej nierozwojowej bibliotekarce jak ja.

Stryj zjawił się ze zwykłą inspekcją, ale kadził babci jak nigdy. Łykała jego nagłe zainteresowanie niczym łakomczuch darmowe cukierki. Wiedziałam od mamy, co się święci. Przebojowa kuzynka zaszła w ciążę, przyciśnięty do muru kawaler się oświadczył, do pełni szczęścia brakowało tylko mieszkania. „Trzymaj się, córcia, raz w życiu nie daj się oszukać – błagała. – Zasłużyłaś na tę chatę”.

Stryj odesłał mnie do kuchni, bym zaparzyła kawę. Babka nie protestowała. Przez kilka minut nie wiedziałam, co myśleć. Póki stryjaszek nie wypadł z salonu mocno poirytowany.

– Spławiła mnie! – wyraźnie nie mógł uwierzyć w ten skandal. – Mało dowcipnie uznała, że jest już za stara na dzieci. Ty jej wystarczasz. Upiera się, że póki sama nie odejdziesz, ona cię nie wyrzuci. Nie przyjmuje argumentów. Ale ty chyba rozumiesz potrzebę sytuacji? Na co ci takie mieszkanie? Innym przyda się bardziej. Pomyśl o rodzinie! – niemal krzyczał.

Zdumiona uniosłam brwi. Co on sobie myślał? Że mu ustąpię? Wbrew życzeniu babci i własnej woli? Niedoczekanie. Nie po serii potyczek z nadgorliwym aptekarzem. Nawet traktowana z góry bibliotekarka ma prawo do buntu, gdy intruz wkracza na jej teren. Babcia wręczyła mi broń do ręki. Całkiem rozmyślnie skupiłam wzrok na kołnierzu stryjowskiej marynarki.

– Czy próbował wujek oliwki salicylowej? Mnie pomogła. Na łupież, znaczy się… – uściśliłam grzecznie.

Stryjek zrozumiał, że nie da rady. Coś tam jeszcze burczał pod nosem, ale w końcu wybiegł z domu jak niepyszny. A skoro on nie podołał, inni też dali nam spokój. Babcia była ze mnie taka dumna, że umówiła mnie na randkę… ze swoim ulubionym pigularzem. Ponoć bardzo mu zależało, a ja miałam dług wdzięczności.

Nastawiłam się na totalną klęskę, ale gdy stanął przede mną w dżinsach i skórzanej kurtce, z rozmierzwioną fryzurą i przekornym błyskiem w oku, normalnie oniemiałam.

Tak wyglądam prywatnie, gdy miast uwodzić staruszki, skupiam się na uroczych, acz dość nerwowych bibliotekarkach – mrugnął łobuzersko. – Witaj, Marianno – pomachał do babci.

– Cześć, Piotrusiu. Mówiłam, że ją zatka. Coraz lepiej sobie radzi, ale wciąż daje się omamiać pozorom. Wylecz ją z tego. Tylko żadnych pigułek. Nie znosi ich. Wyłącznie prace ręczne! – zachichotała.

Poczułam, że znowu nie nadążam za babcią, ale skoro uważała, że nadgorliwy aptekarz jest właśnie tym, czego potrzebuję, wyjątkowo nie zamierzałam protestować. Nie w tym konkretnym przypadku. W końcu babcia zawsze wie lepiej, prawda?

Czytaj także:
„Wszyscy rzucili się na spadek po ojcu jak pazerne hieny. Nie chciałem brać udziału w tej farsie, a i tak zarobiłem najwięcej”
„Kuzynka rzuciła się na spadek po ciotce jak na świeże mięso. Nie widziała w nim rodzinnych pamiątek, tylko łatwą kasę”
„Rodzina miała mnie gdzieś, póki jedną nogą nie byłem w grobie. Łase na spadek hieny wszędzie wywęszą łatwą kasę”

Redakcja poleca

REKLAMA