Niech mi ktoś powie, że seniorzy są nudni i nic się nie dzieje w ich życiu! Należę do koła seniorów w naszym domu kultury. Robimy co możemy, żeby trochę ożywić codzienność. Zawsze byłam energiczna. Kiedyś pracowałam jako nauczycielka, teraz spełniam się na deskach teatralnych.
Dosłownie oniemiałam
Janka, która przewodzi naszej grupie, niedawno wpadła na pomysł, że skoro zbliżają się Święta, to może warto wystawić jasełka. Pomysł od razu podchwyciły dzieciaki ze szkoły. Zgodziłam się wziąć udział zanim Janka w ogóle powiedziała o co chodzi.
– Maryja? Ty chyba żartujesz! – wykrzyknęłam, kiedy w końcu dowiedziałam się szczegółów.
– Ty się nadajesz jak nikt inny! Masz urodę i donośny głos.
– A kto będzie Józefem? – zapytałam, jakby przeczuwając najgorsze.
– Twój Kazik! To będzie idealne połączenie! – oznajmiła triumfalnie.
Rzuciłam jej takie spojrzenie, że przez chwilę chyba żałowała swojego pomysłu, ale wiedziałam, że jak Janka coś postanowi, to nic jej nie zatrzyma. Nie dała mi czasu na odmowę. Jeszcze tego brakowało, żebyśmy musieli zgrywać zgodną parę przed całą wioską! Kazik jak zawsze nie miał nic do powiedzenia. Czasem mi się wydaje, że gdyby nie musiał oddychać, to nawet tego by nie robił, żeby nie robić hałasu.
Pierwsza próba była katastrofą. Weszłam do sali z podniesioną głową, gotowa, żeby zagrać najlepiej, jak potrafię, ale widok tego, co Janina nazywała „dekoracjami”, skutecznie mi to utrudnił. Żłóbek wyglądał, jakby ktoś go sklejał z pniaków, a pasterze mieli bardziej znoszone płaszcze niż kurtka Kazimierza sprzed piętnastu lat.
To był zły pomysł
Mój mąż pojawił się spóźniony, jakby miał nadzieję, że wszystko już się skończy. Usiadł na krześle w kącie i patrzył na mnie tym swoim pustym spojrzeniem. Pomyślałam, że jeśli ma grać Józefa z takim zaangażowaniem, to może lepiej od razu dać mu miotłę do ręki.
– Kaziu, podejdź tu, bo mamy zaczynać – rzuciła Janka z takim entuzjazmem, że aż mnie zmroziło.
Wstał i podszedł jakby za karę. Stanął obok mnie, a ja poczułam, jak z niego bije ta cała jego nijakość. Kiedyś był inny, pamiętam. Ale to było dawno. Dziś był człowiekiem, który milczy, nawet kiedy cisza aż kipi. Janka dała mi tekst i kazała zacząć:
– „Józefie, musimy wyruszyć. Gwiazda prowadzi nas do miasta”.
Spojrzałam na Kazimierza, czekając na jego reakcję, a on tylko westchnął i powiedział:
– No to idź, Pela. Ja jestem tylko od noszenia bagaży.
Wszyscy wybuchli śmiechem. Ja też, choć raczej z nerwów niż z rozbawienia.
– Kazimierz, czy ty naprawdę musisz wszystko psuć? – zapytałam.
– Staram się wprowadzić trochę realizmu – odpowiedział takim tonem, jakby naprawdę miał do tego prawo.
Próby szły jak po grudzie
Ja i Kazimierz rzucaliśmy sobie uwagi, dzieciaki krzyczały, a Janka krążyła po sali z notesem, udając, że wszystko ma pod kontrolą. Zauważyłam, że Kazimierz, choćby nie wiem jak się opierał, wkładał w to swoje zaangażowanie. Nie wiem, czy dla mnie, czy po prostu żeby coś udowodnić. Ale widziałam to.
Może Janka miała rację, że to nam dobrze zrobi. Choć na tamtą chwilę chciałam tylko, żeby Kazik przestał być sobą. Albo żebym ja zapomniała, kim dla mnie kiedyś był.
Zawsze mówiłam, że Janka to wariatka, ale tym razem chyba przeszła samą siebie. Kiedy podczas kolejnych prób zaczęła wymagać od nas większej bliskości, prawie parsknęłam śmiechem. Bliskość? Z Kazimierzem? To cud, że oboje wytrzymaliśmy tyle lat bez wojny totalnej. Ale Janka była uparta. Powtarzała, że Maryja i Józef to para, która musi wzbudzać ciepło w sercach widzów.
Kazimierz, jak zwykle, nic nie mówił. Ale widziałam, że go to wszystko drażni. A może nie drażni, tylko coś w nim porusza? W każdym razie jego spojrzenie nie było już tak obojętne, jak przez ostatnie lata.
Dało mi to do myślenia
Podczas jednej z prób musieliśmy odegrać scenę wędrówki do Betlejem. Miałam wspierać się na jego ramieniu, a on miał mnie prowadzić, jakbyśmy byli w drodze. Na początku wydawało się to absurdalne.
– Kaziu, rusz się, a nie stój jak kołek. W końcu mamy iść – rzuciłam, ledwo powstrzymując się przed przewróceniem oczami.
– Może powinnaś prowadzić sama. Maryja była silną kobietą – odparł z tym swoim suchym tonem.
Coś w tej scenie, choć wyglądała sztucznie, wywołało we mnie dziwny dreszcz. Dotyk jego ramienia przypomniał mi dawne czasy. Kiedyś był silny i opiekuńczy. Pamiętam, jak trzymał mnie za rękę, kiedy wracaliśmy z naszej pierwszej randki, albo jak pomagał mi, gdy wpadłam na pomysł remontu kuchni w siedemdziesiątych latach.
Nagle złapałam się na tym, że patrzę na niego dłużej, niż powinnam. Wyglądał na zaskoczonego, ale nie odsunął się. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że Kazimierz też pamięta, kim byliśmy.
Nie wytrzymałam
Wieczorem po próbie zastałam go siedzącego w fotelu z książką w ręku. To było nietypowe – zwykle telewizor huczał na cały regulator.
– Co czytasz? – zapytałam, bardziej z ciekawości niż z troski.
– Stary album z naszymi zdjęciami. Szukałem czegoś na strychu i znalazłem – odpowiedział, nie podnosząc wzroku.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Usłyszałam w jego głosie coś, czego nie słyszałam od lat. Czułość? Żal? Nie chciałam drążyć, bo bałam się, że to zniknie, zanim zrozumiem, co właściwie się dzieje. Kazik wciąż milczał, ale jego spojrzenie, tak jak podczas prób, zdradzało więcej, niż chciał. Próby do jasełek nie tylko zmuszały nas do odgrywania roli – one wyciągały na wierzch rzeczy, które tak długo chowałam głęboko w sobie.
Generalna próba miała być ostatnim testem. Dzieciaki były podekscytowane, Janka biegała z mikrofonem, a ja starałam się nie myśleć o tym, że muszę znowu grać Maryję. Kazimierz był cichy, jakby coś go gryzło.
W pewnym momencie, podczas jednej sceny, wybuchłam:
– Tyle lat obok siebie i co? Nie masz mi nic do powiedzenia?! – wyrwało mi się, zamiast scenicznej kwestii.
Kazimierz, zamiast jak zwykle milczeć, spojrzał na mnie i powiedział:
– Mam. Żałuję. Nie wiem jak naprawić wszystko, co zepsułem.
To był moment, kiedy sala zamarła. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale czułam, że po raz pierwszy od lat naprawdę mnie usłyszał.
Coś się zmieniło
Miałam wrażenie, że cały świat obserwuje, jak odgrywam tę dziwną rolę Maryi – nie tylko na scenie, ale i w życiu. Kazimierz, ubrany w prosty strój Józefa, wydawał się jakby odmieniony. Był cichy, ale tym razem nie obojętny.
Kiedy podczas sceny trzymał mnie za rękę, nie wyglądało to na grę. Widziałam w jego oczach coś, co przypominało dawne czasy, kiedy zależało mu, żeby mnie chronić. Nawet dzieciaki i Janka to zauważyły.
Po występie nasza wnuczka Zosia rzuciła mi się na szyję.
– Babciu, dziadku, byliście najlepsi! Nigdy was takich nie widziałam!
A Janka dodała z uśmiechem:
– No, Pelagio, chyba udało mi się was pogodzić!
Kazimierz spojrzał na mnie nieśmiało.
– Może czas spróbować… jeszcze raz? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam od razu, ale po raz pierwszy od dawna poczułam, że może naprawdę warto.
Pelagia, 65 lat
Czytaj także:
„Na moim ślubie zjawił się nieproszony gość. Popatrzyłam w oczy narzeczonemu i i wiedziałam, że to koniec”
„Koleżanki w pracy zazdrościły mi awansu. A teraz solidnie zapłacą za plotkowanie na prawo i lewo”
„Komuś nie podobało się, że w pracy osiągnęłam sukces. Myślałam, że padnę, gdy odkryłam, komu było to nie w smak”