Wyjeżdżaliśmy bez pieniędzy, bez nagranej pracy i pomysłu na siebie.
„Jak się nie uda, to wrócimy” – postanowiliśmy, tylko nie bardzo było do czego wracać.
Oboje mieliśmy rozgrzebane studia, niepozaliczane kolokwia i egzaminy, kupę długów i rodziny, które nie chciały nas sponsorować w nieskończoność. Tak więc pociągiem, z przesiadką w Berlinie pojechaliśmy do Holandii. Wcześniej w necie znaleźliśmy pokój w Amsterdamie, potwornie drogi, ale uznaliśmy, że to tylko na trochę, byle się jakoś zaczepić…
Żyliśmy z dnia na dzień
To była taka międzynarodowa komuna ze wspólną kuchnią i łazienką, nam przypadła klitka bez szafy, z jednym wąskim tapczanikiem. Oboje znamy angielski, ale po holendersku nie mówiliśmy ani słowa. Tam w zasadzie wszyscy posługują się angielskim, lecz i tak bariera językowa dawała się nam we znaki. Zwłaszcza podczas szukania pracy. Zaczęliśmy od sprzątania biurowców, szpitali i hoteli; to znaczy ja zacząłem, bo Julka od razu dostała uczulenia na jakąś chemię i musiała spasować. Całe ręce miała w bąblach i swędzącej wysypce, płakała z bólu i nie mogła spać. Sporo kasy poszło na lekarstwa i maści, nie przewidzieliśmy tego i nie przywieźliśmy takich rzeczy z Polski. Zaczęliśmy cienko prząść. Pracowałem za nią i za siebie. Wracałem wypompowany, głodny jak wilk, ale nie było nic do jedzenia.
– Idź do sklepu – mówiła. – Nawet chleba nie ma, a mnie skręca, żołądek mi przyrósł do pleców!
– Ty nie mogłaś? – wkurzałem się. – Co robiłaś cały dzień?
– Widocznie nie mogłam. Mam się tłumaczyć? Może będziesz mnie rozliczał z każdej minuty?
Ona zaczynała wrzeszczeć, ja nie pozostawałem jej dłużny, a tam ściany były z dykty, więc kiedy potem mijałem w korytarzu innych lokatorów, patrzyli na mnie jak na zbója. Czasami miałem ochotę nią potrząsnąć, ale w Holandii jest restrykcyjne prawo i jeszcze ktoś by mnie posądził o przemoc domową.
Holandia przypominała mi skwer na moim osiedlu; nieduży, płaski, z równiutkimi, przystrzyżonymi trawnikami i chodniczkami pod cyrkiel. Każdy centymetr wykorzystany: tu klombik, tam rabatka, jeszcze dalej biały żwirek. Wszystko poprzecinane symetrycznymi kanałami, po których pływają kaczki. Nikt ich nie płoszy, nie przegania, wszyscy pilnują porządku i zbierają psie kupy, bo za lekceważenie przepisów są surowe kary. Ludzie mili, uśmiechnięci, ale dla mnie jakby z kosmosu…
Nikt się nie śpieszy, nie pogania. Ja mam naturę choleryka, więc taka stojąca woda była dla mnie jak staw dla szczupaka. Do De Wallen jeździłem codziennie po pracy. Zaczynało mi być wszystko jedno, co Julka robi, tym bardziej że i ona znikała z domu, nie tłumacząc, gdzie ani z kim się spotyka.
Coraz rzadziej ze sobą gadaliśmy
Seks, owszem, trudno się opanować, kiedy para ma jedno ciasne łóżko, ale i to się skończyło, kiedy znaleźliśmy inne mieszkanie. Godzinę od Amsterdamu, a taniej i przestronniej. Wtedy Julka przestała wracać na noc. Mówiła, że spała u koleżanki albo że były w knajpie i trochę wypiła, więc nie chciało się jej przemieszczać taki kawał drogi.
– Nie czepiaj się! Nic do mnie nie masz, właściwie żyjemy osobno, każde sobie układa życie. Jestem dorosła, mogę robić, co mi się podoba!
Ona szybciej niż ja zaczęła się porozumiewać po holendersku. W ogóle lepiej jej szło ze wszystkim. Jak już znalazła robotę, to więcej zarabiała, kupowała fajne ciuchy, bawiła się, była uśmiechnięta i zadowolona, ale za czynsz zapominała płacić.
– Znowu ci wiszę – mówiła. – Następne miesiące ja płacę. Słowo!
Godziłem się jak idiota. Wierzyłem jej. Chyba nadal ją kochałem. Tak, na pewno nadal ją kochałem… Byłem ciągle wkurzony, nerwowy, zazdrosny, niecierpliwy. Czułem, że Julka robi mnie w balona, ale nie chciałem się przyznać, jak to boli. W robocie cały czas myślałem, gdzie ona jest. Dzwoniłem, nie odbierała. Pozmieniała wszystkie hasła w kompie. Nic nie mogłem zrobić. Wywalili mnie z pracy za spóźnienia. Faktycznie, zwykle rano nie mogłem się obudzić, bo zasypiałem dopiero nad ranem. Kończyła mi się kasa. Czułem się, jakbym tonął. Julka wiedziała, że jestem bez grosza. W domu pusto, w lodówce tylko kawałek zeschniętego sera. Zbliżał się termin opłat: czynsz, światło, gaz, internet. Wreszcie postawiłem sprawę na ostrzu noża – płacisz albo się wyprowadzasz! Mówiła, że nie ma się gdzie podziać, żebyśmy spróbowali jeszcze raz.
– Daj mi dzień albo dwa, jakoś zorganizuję kasę… Pożyczę. Damy radę!
Nie chciałem, żeby się wynosiła
Tak tylko gadałem ze złości i bezsilności. Znalazłem robotę. Uwierzyłem, że wychodzimy na prostą, a Julka wyprowadziła się po kryjomu, w czasie mojej nieobecności. SMS-em zawiadomiła mnie, że ma kogoś, z kim czuje się szczęśliwa i bezpieczna, i że to trwa od dawna… Ogłuszyła mnie. Tak się czułem. Zostałem w pustej chacie, z długami, sam i z kompletną pustką we łbie. Znowu zmieniłem pracę. Wynegocjowałem warunki spłaty zadłużeń, postanowiłem, że się nie dam, ale to wszystko podświadomie robiłem dla niej, żeby zobaczyła, że nie jestem taki mięczak, jak się jej wydawało. Nadal mi zależało, co ona o mnie pomyśli!
Przeniosłem się pod Rotterdam. Sortowałem warzywa i owoce, potem pracowałem przy robieniu kanapek, jeszcze potem wróciłem do sprzątania hal produkcyjnych po remontach. Spędziłem w Holandii cztery lata. Nie odłożyłem kasy. Niczego się nie dorobiłem oprócz roweru i paru par butów, kurtek i ubrań, na które w Polsce pewnie nie byłoby mnie stać. Co zyskałem? Na pewno doszlifowałem język, co przyda mi się podczas następnej emigracji, bo na pewno nie zostanę w Polsce. Tym razem może będzie to Wielka Brytania, a może Skandynawia. Jeszcze nie wiem…
Nabrałem pewności siebie. Wiem, jak sobie radzić w niełatwych sytuacjach, umiem rozmawiać z ludźmi, walczyć o swoje, szukać różnych dróg i wyjść. Wiem, że nie można jechać na żywioł, bez planu, po wariacku, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia.
Dorosłem. Mam grubszą skórę
Nie tak łatwo mnie podrapać. Co straciłem? Wiarę w ludzi. W bezinteresowność, przyjaźń i w miłość. Dzisiaj nikomu nie ufam. W towarzystwie wolę milczeć, nikogo do siebie nie dopuszczam, jestem zupełnie sam. Straciłem trochę zdrowia. Na pewno przez własną głupotę, ale też przez niedojadanie, brak snu i odpoczynku, nerwy, stresy… Tego nie odrobię. Straciłem dziewczynę, która była dla mnie bardzo ważna. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej, ale okazało się, że żyję i jakoś funkcjonuję. Każde wspomnienie o niej boli. Więc zatrzasnąłem ją w sobie i tam uwiera jak niewyjęta drzazga. Następnej już tak nie pokocham, jeśli w ogóle to będzie możliwe. Straciłem wesołość i radość życia. Jak się śmieję, to półgębkiem. Zresztą, z czego tu się śmiać. I do kogo?
W ciągu tych czterech lat tylko raz byłem w Polsce. Tu też czułem się już obco. Moja ojczyzna jest piękna krajobrazowo, lasy pachną żywicą i mchem, nawet kiedy pada, jest przyjemnie, ale żyć trudno… Nie utrzymałbym się z krajowej pensji. Szanuję i podziwiam tych, którzy to potrafią. Więc znowu wyjeżdżam. Trzymajcie kciuki. Może teraz będzie lepiej.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”