Czas zapalić świece. To już ostatnie! Będę musiała znów wyskoczyć do sklepiku na Brackiej. Gdzie indziej są tylko podróbki: ich woń nawet nie przypomina zapachu róż. Te są tak dyskretne, że wydaje się, iż zapach pochodzi z bukietu na stole, no i idealnie pasują do moich perfum, które wtarłam w nadgarstki i szyję.
Lubię te chwile oczekiwania na Marcina, dopracowywanie szczegółów... Włączam muzykę i w tym samym momencie słyszę pukanie do drzwi. Wchodzi z kwiatami, zmarznięty, z zaczerwienioną od chłodu twarzą, ledwo widoczną znad podniesionego kołnierza płaszcza.
– Nienawidzę zimy – szepcze, całując mnie. – Co za koszmar! Dobrze, że została za drzwiami – wybucha śmiechem.
Rozbiera się, a ja tymczasem wstawiam kwiaty do wazonu.
– Nie wiem, jak ty to robisz, że u ciebie ciągle róże pachną – mówi. – Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy aby nie wpadłem w szpony czarownicy... Śniłaś mi się wczoraj.
– Sen mara, Bóg wiara – żegnam się i udaję, że spluwam trzy razy przez lewe ramię. – W tym domu zajmujemy się tylko nauką. Co dziś mamy w programie? – zaglądam mu do teczki i, choć usiłuje mnie odpędzić, zauważam tytuł książki: Richard Dawkins, „Samolubny gen”.
– Jak znam życie, Nelu, skupiasz się na słowie „gen” i już masz zbereźne skojarzenia – Marcin grozi mi palcem.
– Ja dla odmiany się założę, że dla ciebie słowo „samolubny” ma pierwszorzędne znaczenie – pokazuję mu język.
Magia działa…
Przez chwilę Marcin wydaje się zdezorientowany, zaraz jednak zapewnia, że dziś udowodni mi coś wręcz przeciwnego: nie jest ani trochę egoistą – ani ciut, ciut... Przechodzimy do kuchni, gdzie przygotowujemy kolację. Nigdy nie mamy czasu, aby zrobić ją całą razem, więc zawsze ja zaczynam, a Marcin kończy, przy okazji popisując się swoimi zdolnościami kulinarnymi i pozwalając sobie na ekstrawagancje, o których u siebie nie miałby szans nawet pomyśleć.
Zakłada fartuch, a ja łapczywie patrzę na niego, jakbym chciała go zjeść. Wydaje się taki szczęśliwy i wyluzowany… Zupełnie inny niż profesor, na którego wykłady chodziłam w tamtym semestrze. Choć jego włosy przyprószone są siwizną, zupełnie to do niego nie pasuje. Porusza się zwinnie, a kiedy jego długie, szczupłe palce zanurzają się w słoiczku z curry, czuję wręcz erotyczny dreszcz.
– Nigdy nie wpadłbym na to, że argentyńskie tanga są takie inspirujące – przerywa mieszanie w garnku. – Nie znam nikogo oprócz ciebie, kto by słuchał takiej muzyki.
– Bo jestem wyjątkowa – stwierdzam skromnie, ciesząc się, że właściwie wybrałam podkład do naszych spotkań.
– Wczoraj w radio był program o Gardelu – Marcin podnosi palec do góry, wskakując w rolę wykładowcy. – Prowadzący puścił jedno z jego tang i natychmiast poczułem zapach róż... Możesz mi to wyjaśnić?
– Czary? – podsuwam ze śmiechem.
Jest niezrównany jako kochanek
Patrzy na mnie roziskrzonym wzrokiem. A ja wiem, że zaraz go rozczaruję. Informuję, że magia magią, ale w przyszły weekend jadę do rodziców i jest wątpliwe, żebym zdążyła na nasze spotkanie w poniedziałek.
– Szkoda. Ostatnio często wyjeżdżasz...
– Każde z nas ma swoje życie – mówię lekko i przez twarz Marcina przebiega cień.
– Tak – odpowiada i nie podejmuje tematu.
Ożywia się znów dopiero przy jedzeniu, a kiedy kończymy, bierze mnie na ręce i zanosi do łóżka. Magia działa… Jest niezrównany jako kochanek. Moi wcześniejsi partnerzy przy nim są jak zagubione ogniwa ewolucji, coś pomiędzy małpami a pierwszymi neandertalczykami.
Seks z Marcinem to czysta poezja. Kiedy kończę, przytula mnie mocno, a potem odwraca się na brzuch, a ja kładę się na nim, leciutko pogryzając mu skórę na łopatkach. Pewnie się jeszcze nie zorientował, lecz to też czary – nieprędko spotka kobietę, która będzie wiedziała, co robić, gdy poprosi ją o tę pieszczotę...
– A pamiętasz, jak się ze mną kłóciłaś po wykładzie? – pyta nagle. – Musiałem w domu sprawdzać, czy się nie pomyliłem.
– I zaczepiłeś mnie na ulicy, żeby wypomnieć, że nie miałam racji – przypominam. – Nie uwierzyłam ci i razem poszliśmy do biblioteki, żeby sprawdzić.
– A potem na kawę – kończy Marcin.
– Chciałbym tu zostać – mówi nagle.
Mam ochotę powiedzieć: „To zostań”, ale…
– Każdy by chciał – uśmiecham się tylko.
Później, gdy już wychodzi, staję za zasłoną i patrzę na jego smukłą sylwetkę walczącą z wiatrem w rozproszonym świetle latarni. Wraca do swojego świata, gdzieś na nieznaną mi planetę żony i dzieci, których nigdy nie opuści, co zapowiedział zaraz na początku.
– Nigdy mnie nie zapomnisz – mówię, gdy jego postać ginie już za drzewami.
A potem dociera do mnie, że i ja również nie zapomnę – albowiem urok zawsze wraca do tego, kto go rzucił – i płacząc, osuwam się po ścianie na podłogę.
Czytaj także:
„Mąż przyjaciółki zostawił ją, bo marzyły mu się przygody i podróże. Szybko okazało się >>przygody<< to imię jego młodej kochanki”
„Spotykam się z 2 facetami na raz i żaden nie wie o istnieniu drugiego. Kocham ich obu i z żadnego nie zrezygnuję...”
„40 lat temu przeżyłam gorący romans, który trwa do dziś. Z kochankiem połączyło nas ogniste uczucie i prawdziwy żywioł”