Szłam wzdłuż swojego bloku, w stronę przystanku autobusowego, gdy nagle usłyszałam, jak ktoś mnie woła. To nasza listonoszka.
– Pani Krysiu, dobrze, że panią widzę, nie będę musiała wchodzić na to czwarte piętro – powiedziała. – Mam polecony dla córki, odbierze pani?
– Pewnie – odparłam. – Myślałam, że pani już dawno przeszła.
– Dzisiaj mam tyle upomnień z administracji, że dobrze będzie, jak na piątą się wyrobię – pokręciła głową, podsuwając mi papier do podpisu.
Wzięłam list i ze zdumieniem stwierdziłam, że jest to pismo z zarządu budynków. „Czyżby moja córka zalegała z opłatami?”. Zdenerwowałam się, bo choć mieszkanie jest przepisane na Magdę, to ja pilnuję, żeby wszystko było płacone na czas.
Po powrocie wręczyłam Magdzie pismo
Okazało się jednak, że nie jest to upomnienie za niezapłacony czynsz, ale wezwanie do przedstawienia protokołu pokontrolnego z usunięcia usterek.
– Była jakaś kontrola instalacji gazowych? – spytała córka.
– Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – To jest już twoje mieszkanie, ja tu tylko sprzątam, to znaczy sorry, zajmuję się twoją córeczką.
– Ale tu jest twój podpis – pokazała mi dokument.
Przeczytałam to, co było tam napisane i wtedy sobie przypomniałam. Jakieś dwa miesiące temu była tu komisja z zarządu, z działu remontowego, sprawdzać szczelność instalacji gazowej i wentylacji w mieszkaniu. Byłam spokojna, Magda niedawno robiła remont, więc wszystko na pewno było w jak najlepszym porządku. Ale panom majstrom coś się nie podobało. Przyczepili się do drzwi od łazienki, że niby za małe otwory wentylacyjne są na dole i zagraża to zdrowiu, a nawet, jak to podkreślił starszy majster z czerwonym nosem, zagraża życiu mieszkańców.
– Co pan opowiada?– żachnęłam się wtedy. – W jaki sposób zagraża?
– Zaczadzić się można na śmierć – odparł poważnym głosem.
– Przecież piecyk w łazience jest w porządku, sam pan przed chwilą sprawdził – powiedziałam. – No to skąd niby ma się ten czad wziąć.
– Nigdy nic nie wiadomo – odparł filozoficznie, po czym przykucnął i zaczął z uwagą przyglądać się otworom w drzwiach łazienkowych. – Zawsze może się popsuć, a wentylacja nie jest prawidłowa, te otwory są za małe.
A potem wstał i tłumaczył, że on nie może tego uznać, że trzeba będzie wymienić te drzwi, albo poszerzyć otwory. Ale niewiele brakuje i właściwie, jakby były o te kilka milimetrów większe, to by się nie miał do czego przyczepić. A tak, to musi sporządzić protokół, przekazać do działu remontowego, a on wie, że to kłopot dla nas, bo widzi, że mieszkanko wypieszczone, świeżo po remoncie. Tłumaczył to jakoś dziwnie, zawile i nic z tego nie rozumiałam. Wciąż powtarzał, że tylko ze dwa milimetry brakuje i właściwie, to mógłby odpuścić. I dopiero, po jakim czasie słuchania tego bełkotu domyśliłam się, o co mu chodziło.
Facet najwyraźniej piętrzył trudności, bo chciał w łapę
Jakieś standardowe ze dwie dychy, na połówkę, bo wyglądał na trunkowego. Jakbym mu je dała, pewnie nie byłoby problemu ze sporządzeniem protokołu o braku usterek. No, ale ja nie od tego byłam, żeby tak szastać pieniędzmi, zwłaszcza, że przecież nie zrobiliśmy tych drzwi sami, tylko kupiliśmy w markecie budowlanym. A tam przecież obowiązywały chyba jakieś normy. I nikt nie będzie robił ze mnie głupa, żaden majster czy inny specjalista. Takie samo zdanie miał na ten temat mój zięć, gdy opowiedziałam mu o tej kontroli.
– Niepotrzebnie mama podpisywała ten papier – stwierdził, gdy powiedziałam mu o konieczności wymiany drzwi w łazience. – Jestem pewny, że wszystko jest w porządku.
A chyba wiedział, co mówił, bo sam pracuje w budowlance. Więc przeszliśmy do porządku dziennego nad wynikami tej kontroli i zapomnieliśmy o problemie zbyt małych otworów w drzwiach łazienki. I dopiero teraz, gdy przyszło to pismo z działu remontowego, sprawa odżyła.
– No, oni tam są po prostu bezczelni – oburzył się zięć, gdy przeczytał wezwanie do wymiany drzwi i przedstawienia protokołu z wymiany. – Zwariowali czy co, przecież ja wiem, co mam w domu. Pójdę tam jutro i powiem im parę słów do słuchu, nie będę sobie dla ich widzimisię robił kosztów z nowymi drzwiami.
– Ale to nie załatwi sprawy, że im nawtykasz – znałam trochę życie i wiedziałam, że trzeba to jakoś inaczej rozegrać. – Za dwa miesiące przyślą następne wezwanie i znów będziecie się denerwowali.
– To co, mam iść i wydać tysiąc złotych na inne drzwi, w tym samym sklepie? – obruszył się zięć. – A potem znowu przyjdzie jakaś komisja i powie, że są złe?
I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł tak szalony, że sama nie wierzyłam, że mogłam to wymyślić. Stwierdziłam, żeby po prostu zgłosił do zarządu, że wymienili drzwi na nowe i żeby komisja przyszła i stwierdziła, że już jest w porządku.
Czy ktoś się w ogóle zorientuje?
– Myśli mama, że pójdą na to? – zięć popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
– Skoro twierdzisz, że te otwory są OK – pokiwałam głową. – Można spróbować.
– A jak przyjdzie ten sam facet? – spytała Magda. – I rozpozna, że to są te same drzwi?
– A ty myślisz, że on pamięta, jakie drzwi, w którym mieszkaniu były? – roześmiałam się. – Przecież oni tyle mieszkań muszą obejść.
No i znowu przyszła do nas szacowna komisja, a jej skład faktycznie nie odbiegał od poprzedniego. Tak jak wtedy, przewodniczył mu pan z czerwonym nosem. I powiedziałabym nawet, że ten nos miał tego dnia jakby bardziej czerwony.
– No, teraz wszystko gra – westchnął, obejrzawszy drzwi. – Drzwi wymienione, otwory normatywne, wentylacja dobra.
– No to kamień z serca – uśmiechnęłam się do niego. – Bo mnie pan ostatnio nastraszył, że to zagrożenie życia jest…
– Dobrze, dobrze, spieszę się, mam jeszcze inne kontrole – przerwał mi pan dość niecierpliwie. – Proszę, tu jest papier, że wszystko jest w porządku – nawet na mnie już nie patrząc, położył na komodzie jakąś kartkę, coś tam odfajkował w swoim zeszycie i poszedł sobie.
Popatrzyłam chwilę za nim, uśmiechnęłam się i zaduma mnie jakaś wzięła. Bo przecież to była bardzo poważna kontrola instalacji gazowych. A ten facet miał to w nosie, jemu tylko zależało na tych łapówkach. A gdyby tak te nasze drzwi rzeczywiście nie spełniały norm, a ja bym mu dała te dwie dychy, dla świętego spokoju? Pewnie takie przypadki się zdarzały i to nie mało, sądząc po kolorze jego nosa. Nie do wiary, że tak nieodpowiedzialni ludzie pełnią tak odpowiedzialne funkcje.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”