„Szef powinien pozwolić nam przed Wielkanocą wyjść wcześniej i jechać do rodziny. On ma wszystkich pod ręką i się mądrzy”

Praca przed Wielkanocą fot. Adobe Stock
Odkąd mieszkam w stolicy, w każde święta mam problem. Dla mnie są po prostu za krótkie. Tak też było przed ostatnią Wielkanocą.
/ 19.03.2021 09:46
Praca przed Wielkanocą fot. Adobe Stock

Zwolni nas wcześniej? Dziś piątek – zaczepiłam z nadzieją asystentkę szefa, ta jednak w milczeniu pokręciła głową. „No tak.. Czego ja się spodziewam? – westchnęłam z niechęcią. – Prędzej kamień by przemówił ludzkim głosem, niżby mój szef pomyślał o swoich pracownikach…”. Był takim służbistą! Skrócenie dnia pracy nie wchodziło w grę, w jego mniemaniu to byłoby skandaliczne i nie do pomyślenia. I tak co roku. „Nadęty dupek” – uznałam.

Ciekawe, jak on by się czuł, gdyby miał do przejechania do własnego domu 400 kilometrów! Ale on przecież nie jest „słoikiem”, urodził się w Warszawie, mieszka w Warszawie i myśli jak warszawiak! Po pracy wsiada do tego swojego wypasionego bmw i zasuwa do domku, gdzie czeka z obiadkiem jego żona… Czy raczej mamusia, bo szef nie nosi obrączki. Chociaż to dziś żaden dowód na to, ze się nie ma partnerki.

Pewnie nie dojadę na Wielkanoc

A ja? No cóż... Pracę kończę o siedemnastej i będę musiała biegiem gnać na autobus do mojej miejscowości. Tramwaj jedzie najszybciej, więc pewnie do niego wsiądę, a potem przesiądę się do metra i daj Bóg, że zdążę. Bo jak nie, to nie tylko stracę dwadzieścia złotych za bilet, ale też – następny autobus mam dopiero o północy. A wtedy dojadę do domu nad ranem i będę marzyła tylko o tym, aby położyć się do łóżka, a nie, by z rodziną zasiąść do stołu.

Być może sama jestem sobie winna, że przyjechałam do stolicy i tu znalazłam pracę. Ale trzy lata temu, kiedy to się stało, miałam w Warszawie chłopaka. Planowaliśmy ślub. Od roku nie jesteśmy razem, ale… do domu już nie wróciłam, tylko zacisnęłam zęby i postanowiłam, że sobie poradzę. Taka już jestem głupio ambitna. No i radziłam sobie na co dzień. Tylko te święta… Nie zawsze mogłam wziąć urlop. Raczej przeważnie nie mogłam, bo pierwszeństwo miały koleżanki z rodzinami. Zupełnie jakby osoby bez pary nie miały żadnych bliskich: rodziców, siostry, braci…

Dlatego ostatnia Wigilia w naszym domu zaczęła się o dziesiątej. Byłam tak wykończona, że nie miałam siły cieszyć się z pięknego swetra, który zrobiła dla mnie mama. Przygnębiona szłam na zebranie zwołane przez szefa, myśląc tylko o tym, aby się przypadkiem nie przedłużyło. Było nudne jak flaki z olejem, bo musieliśmy podsumować cały kwartał naszych działań. „Jakby nie można było przesunąć tego spędu na po świętach” – pomyślałam. I chyba zrobiłam to w bardzo złym momencie, bo…

On chyba zwariował

Któraś z dziewczyn z marketingu – one są zawsze bardzo ładne i przebojowe – przypomniała szefowi, że zbliża się już siedemnasta i może by nas puścił do domu.
– Dobra! To w takim razie dyskusje na ten temat skończymy we wtorek po świętach. Ale w związku z tym proszę, abyście wszyscy przyszli na wpół do dziewiątej.
Zmartwiałam. Pół godziny wcześniej? Dla mnie to był dramat! Nie zdążę przemieścić się z dworca! Miałam zamiar wracać z domu nocnym autobusem, żeby jak najdłużej pobyć z rodziną, spotkać się ze znajomymi, a tutaj taka nowina…
I nagle łzy stanęły mi w oczach.
– Nie! – krzyknęłam rozpaczliwie. – Ja się na to nie zgadzam! Nie pozwolę zniszczyć sobie kolejnych świąt! To jest… nieludzkie! Najpierw nie chce nas pan puścić wcześniej do domu, choć niektórzy nie mają czterech, tylko czterysta kilometrów do przejechania. A teraz jeszcze żąda pan, abyśmy byli wcześniej we wtorek po świętach? I co? Mam wrócić do Warszawy w poniedziałek, żeby nie spóźnić się na drugi dzień do pracy? Mam spędzić ze swoimi bliskimi tylko dwa wielkanocne dni zamiast trzech, bo pan nie może być człowiekiem? Bo jest pan warszawiakiem i myśli jak warszawiak?!

Słowa same płynęły mi z ust. A kiedy skończyłam, wokół panowała cisza jak makiem zasiał. Wszystkich zatkało. Szefa też. „No to teraz mnie zwolni…” – przebiegło mi przez głowę. I poczułam dziwną ulgę. „A jeśli nawet, to co? Nic mnie tu nie trzyma, mogę zostać u rodziców i tam szukać roboty” – uznałam nagle i ta prosta myśl sprawiła, że od razu nerwy mi przeszły. Śmiało popatrzyłam na szefa i… to on spuścił wzrok. A potem powiedział:
– Ma pani rację… Umówimy się wyjątkowo na zebranie o dziesiątej. Jak ktoś się spóźni, nie będę go z tego rozliczał. W końcu Wielkanoc jest raz w roku.
Po sali przebiegł cichy szmer.
– Dzięki, szefie! – pierwsza odezwała się ta ładna dziewczyna z marketingu. – To ja zmykam! – powiedziała i już je nie było.

Wszyscy poszli w jej ślady, ja także. Wychodząc, usłyszałam jeszcze głos szefa:
– Miała pani rację, ale z jednym zastrzeżeniem. Nie jestem z Warszawy, a z Lublina, i też jadę do rodziny na święta. Nie będę się musiał spieszyć z powrotem. Dziękuję.

Więcej prawdziwych historii:

Wielkanoc przynosi mi szczęście!
Wiosenne przesilenie czy... nastoletnia ciąża?!?
Duszę się w domu, z dzieckiem. Chcę poczuć że żyję!

Redakcja poleca

REKLAMA