Z życia wzięte - prawdziwe opowiadania o sylwestrze

Fotolia
Karol potrafi wiele znieść. Inaczej dawno byśmy się pozabijali. Ale jego wytrzymałość też ma swoje granice.
/ 30.12.2014 06:59
Fotolia
Nadszedł sylwestrowy wieczór 2013 roku. W bloku naprzeciwko rozbłyskują światła, zza ściany słychać głośną muzykę. Ludzie bawią się, śmieją, cieszą. A ja? Siedzę na kanapie w szlafroku i rozczłapanych kapciach, gapię się w okno i chce mi się płakać. Obok stoi jeden kieliszek oraz butelka szampana, ale jakoś nie mogę się zmusić, żeby pić do lustra. Chociaż może to nie jest wcale taki głupi pomysł...

Jestem sama. Nigdy nie witałam Nowego Roku w samotności. To będzie pierwszy raz. Czuję się okropnie w moich czterech ścianach. W naszych czterech ścianach... Przyjaciele pewnie już też zaczęli imprezę. Dosłownie w ostatniej chwili wynajęli salę i urządzili bal przebierańców. Oczywiście nas też zapraszali. Niepotrzebnie skłamałam, że jedziemy z Karolem w góry. Ale uznałam, że tak będzie lepiej… Chciałam uniknąć znaczących spojrzeń i kłopotliwych pytań w stylu: „Przyszłaś sama? A to dlaczego? Gdzie się podział twój mąż?”. Musiałabym się wtedy przyznać, że cztery dni temu popełniłam całą serię błędów. I to takich, które odmieniają życie na zawsze. Nie da się już uratować naszego związku. Doskonale o tym wiem!

Szczelniej otulam się szlafrokiem. Choć kaloryfery aż parzą, jest mi potwornie zimno. Chciałabym się ogrzać tą gorącą sylwestrową atmosferą. U mnie nie ma jej ani na lekarstwo. Po powrocie z pracy wbiłam się od razu w ten cholerny stary szlafrok i tak już w nim zostałam. Nawet telewizor wyłączyłam, bo wszechobecny na każdym kanale entuzjazm wprost doprowadzał mnie do szału. Po co mam się stroić, szykować? Z czego niby mam się cieszyć? Odkąd cztery dni temu zniknęły z mieszkania rzeczy męża, a on sam wyniósł się z mojego życia, nie widzę specjalnych powodów do radości. Ucieszyć by mnie mogła tylko jedna rzecz: gdyby ktoś cofnął czas. Lecz to przecież nierealne…

Pierwszy błąd popełniłam, zabierając Karola na imprezę firmową, którą nasz szef niespodziewanie zorganizował tuż po świętach. W przytulnym pensjonacie za miastem.
– Ostatnie tygodnie mieliśmy bardzo nerwowe, więc trzeba odreagować. Możecie przyprowadzić ze sobą, kogo tylko chcecie: męża, żonę, kochanka, psa. Pijemy do rana, a potem leczymy się w pokoikach na górze! – śmiał się. Zmusiłam Karola, żeby ze mną poszedł, choć wiedziałam, że nie lubi tego rodzaju spotkań i źle się czuje w tłumie ludzi, których nie zna. Ale ja się uparłam.

Drugim moim błędem było to, że nie uważałam z alkoholem. Przecież wiem, że trzy, góra cztery drinki to wszystko, na co mogę sobie pozwolić. Po większej ilości dostaję małpiego rozumu. Niestety, czerwone światełko w mojej głowie zawiodło. Chyba faktycznie chciałam odreagować nerwowy okres w pracy. Tylko dlaczego w towarzystwie tego przeklętego Jarka? To był kolejny błąd, zresztą ściśle związany z tym poprzednim. Po piątym drinku mój mąż wydał mi się totalnym nudziarzem, który zupełnie nie potrafi się rozluźnić i dobrze bawić. Natomiast Jarek, nowy szef działu marketingu, szalał za trzech. I chyba mu się spodobałam. Co chwila prosił mnie do tańca, proponował kolejne drinki… Karol, zamiast mnie jakoś powstrzymać, tylko patrzył wzrokiem zbitego psa. Jak zwykle zresztą. Cholera!

Wkurzyło mnie to jego pełne żalu spojrzenie… Chciałam, żeby choć raz podniósł głos, wpadł w szał, zachował się jak facet… A on nic. Żeby go sprowokować, pozwalałam sobie na coraz więcej. A Jarek mi w tym pomagał. Aż Karol w końcu pękł. Choć wcale nie zareagował tak, jak oczekiwałam. Wziął mnie na bok.
– Wychodzę – powiedział cicho.
– Świetnie. Tylko psujesz atmosferę – rzuciłam w nadziei, że to go poruszy. Nic z tego. Po prostu włożył kurtkę i wyszedł! „Nie zależy ci? Nie chcesz o mnie walczyć? No to idę na całość!” – pomyślałam, patrząc, jak wsiada do taksówki.

Potem wypiłam jeszcze morze alkoholu, a rano obudziłam się w łóżku z Jarkiem. Nie mam pojęcia, czy do czegoś doszło, bo urwał mi się film. Ale chyba raczej nie, oboje spaliśmy w ciuchach. Do domu wróciłam dopiero przed południem. Pełna poczucia winy, bo przecież mało brakowało, a zrobiłabym potworną głupotę. Z drugiej strony – wiedziałam jedno: najlepszą formą obrony jest atak. Bo Karol powinien był mi przeszkodzić w popełnieniu głupstwa! Jak zwykle zresztą. Mąż zawsze chronił mnie przed konsekwencjami mojego idiotycznego zachowania. To chodzący spokój i rozsądek. Gdyby był takim furiatem jak ja, pewnie już dawno dawno byśmy się pozabijali. Cierpliwie znosił moje napady złości i wariackie pomysły, dyskretnie interweniując, kiedy wymagała tego sytuacja. Tolerował naprawdę wiele…
Jednak tym razem przegięłam. Kiedy patrzyłam, jak wrzuca do torby swoje rzeczy, dostałam ataku szału. I to był czwarty błąd. Zamiast stulić uszy po sobie, przeprosić, zaczęłam wrzeszczeć:
– Bardzo dobrze, wynoś się! Wreszcie się od ciebie uwolnię. Nigdy nie byłam z tobą szczęśliwa! Nigdy cię nie kochałam!
Spojrzał na mnie ze smutkiem.
– To dlaczego za mnie wyszłaś?
– Bo nie chciałam być sama, bo łaziłeś za mną jak pies, bo mi było ciebie żal! Wystarczy? – wysyczałam z nienawiścią.
– Tak, wystarczy – odparł. Zaciągnął suwak w torbie, położył na szafce w przedpokoju klucze i wyszedł. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, zaczęłam żałować swoich słów.

Dzwoni komórka. Nawet nie wyciągam jej z torebki. To na pewno mama chce się dowiedzieć, jak się bawimy. Nie powiedziałam jej o odejściu Karola. Nie chciałam jej denerwować. Chętnie pojechałabym do niej i wypłakała się jej w rękaw. Bo jak tu przetrwać tę noc i następne, nie mając nawet do kogo się odezwać?! Patrzę na kieliszek, do którego już nalałam szampana. Najlepiej byłoby się upić i przespać. Może wtedy przestanę myśleć o Karolu. Tak bardzo mi go brakuje... Odzywa się domofon. To pewnie jakiś imprezowicz wystukał nie ten numer mieszkania. Niech sobie dzwoni! Nie chce mi się nawet ruszać z kanapy…

Dzwonek do drzwi? No to już ten ktoś przesadził! Przecież tuż nad wizjerem przykleiłam wielkie cyfry z numerem mieszkania. Nawet po pijaku trudno ich nie odczytać. Zła otwieram drzwi. W progu stoi Karol.
– Cześć. Mogę wejść? – pyta. Bez słowa odsuwam się, robiąc przejście. Nigdy nie byłam tak zaskoczona i zarazem tak ucieszona jego widokiem. Odruchowo poprawiam włosy.
– Nie spodziewałam się ciebie – mówię cicho. – Zaraz zrobię herbaty…
– To potem. Musimy porozmawiać – łapie mnie za rękę i sadza na kanapie.

Serce bije mi jak szalone. Czyżby przyszedł mówić o rozwodzie? Nie, aż tak okrutny by nie był. Wybrałby inny dzień.
– Dużo myślałem. O nas i o tym, co ostatnio powiedziałaś. Dlatego chcę ci coś pokazać – wyciąga z torby tablet i otwiera plik z naszymi zdjęciami. – Przez ostatnie dni oglądałem je setki razy. I doszedłem do wniosku, że to, co na nich widzę, nie pasuje do tego, co od ciebie usłyszałem. Wyglądasz tu na szczęśliwą. Oboje tak wyglądamy. Znam cię i wiem, że czasem twoje słowa trzeba przesiać przez gęste sito, żeby wyłapać te, które wyrażają to, co naprawdę czujesz. Pomyślałem, że jeśli teraz, już nie w emocjach, powtórzysz tamte słowa, wyjdę i więcej mnie nie zobaczysz.

Nie chcę, żeby widział moje łzy, więc coraz niżej pochylam się nad tabletem. Przesuwam palcem po ekranie. Wypad do Zakopanego, ostatnie wakacje nad morzem, imieniny mamy, wycieczka do Sandomierza. Wiele, wiele szczęśliwych chwil. Podnoszę oczy i patrzę na Karola.
– Czy po tym wszystkim naprawdę jesteś gotów mi wybaczyć? – pytam.
– Jeżeli obiecasz, że nigdy więcej mnie już nie upokorzysz. I postarasz się przypomnieć sobie nas z tych zdjęć. Trudno mi było tu przyjść… Ale przełamałem się, bo nawet nie wiesz, jak bardzo chcę, żeby to, co na nich widzę, wróciło – odpowiada. Rzucam mu się na szyję. Już nie próbuję powstrzymać łez. Ryczę jak bóbr.

Redakcja poleca

REKLAMA