Z życia wzięte - prawdziwe historie o trudnych rozmowach z dzieckiem

Z życia wzięte fot. Fotolia
Przez kilka lat oszukiwałam moją córkę. Dla jej dobra. Tak mi się przynajmniej wydawało.
/ 20.11.2013 06:59
Z życia wzięte fot. Fotolia

Wychodziłam akurat na zakupy, gdy zadzwonił telefon, więc musiałam się wrócić od drzwi. To była moja córka. Jej głos świadczył o tym, że była bardzo zdenerwowana.
– Mamo, Amanda chyba umarła! Co ja powiem Julce, jak wróci ze szkoły?! – zaczęła mi lamentować w słuchawkę.
– O czym ty mówisz, kochanie? Jaka znowu Amanda? – spytałam zdumiona.
– Jak to jaka? Ta złota rybka Julci – odparła Ewa niecierpliwie. – Pływa tak dziwnie w akwarium, grzbietem na dół, więc chyba nie żyje. Ale ona ma dopiero rok, nie powinna jeszcze…
No tak, wreszcie wszystko skojarzyłam. Sytuacja nie była wesoła.

Faktycznie wnuczka bardzo przywiązała się do tego pięknego welonka. Troszczyła się o swoją złotą rybkę, jak umiała. Karmiła ją, mówiła do niej, nawet puszczała jej muzykę. Ale te rybki nie żyją długo, najwyżej rok, o czym akurat ja też doskonale wiedziałam. Poradziłam więc córce, aby szybko pojechała do sklepu zoologicznego i kupiła taką samą rybkę.
– Jak nie chcesz, żeby Julcia rozpaczała, to ją po prostu podmień – stwierdziłam. – Rybka do rybki podobna jak dwie krople wody. szkoda, żeby mała płakała.
– Nic z tego nie rozumiem. Przecież welonki żyją długo! Moja to chyba z pięć lat nawet, o ile dobrze pamiętam…
– Ty się nie zastanawiaj, tylko jedź póki czas do tego sklepu! – przerwałam jej pospiesznie. – A z rybkami to różnie bywa…

Chociaż moja córka była już dorosłą kobietą, to wciąż jeszcze nie wiedziała, jak to było przed laty z jej własną złotą rybką. Troszkę ją wtedy oszukałam. Ale co innego mogłam zrobić? Przecież ta rybka, którą dostała na urodziny od dziadka, była dla niej największym skarbem! Ewa chodziła wtedy do drugiej klasy. Marzyła o zwierzątku, lecz była alergiczką, więc żaden pies, kot czy nawet kanarek nie wchodziły w grę. I mój tata, którego Ewcia uwielbiała, wpadł na pomysł, by kupić jej welona z falbaniastym ogonem.

Pływała ta złota rybka w dużej szklanej kuli, na dnie której tata posadził kilka roślinek. Ewunia bardzo zaprzyjaźniła się ze swoją rybką i była z niej dumna. Kilka miesięcy później, w listopadzie, mój tata zmarł nagle na zawał i nasze biedne dziecko okropnie to przeżyło. A złotą rybkę zaczęła traktować niemal jak członka rodziny. W końcu welonek był ostatnim prezentem od ukochanego dziadka… Jednak nadszedł dzień, gdy welonek zdechł; takie rybki nie żyją długo. I wtedy mąż i ja wpadliśmy na pomysł, żeby nie mówić nic córce, tylko podmienić rybkę. Baliśmy się rozpaczy Ewy, była bardzo wrażliwym dzieckiem. Tak zrobiliśmy, a po roku jeszcze raz, i znowu. W sumie udawało nam się to przez kilka lat, do czasu, aż Ewa podrosła, a jej przyjaźń z rybką nieco się rozluźniła. Wtedy pozwoliliśmy welonkowi odejść na zawsze.

A teraz historia powtórzyła się z moją wnuczką… Miałam tylko nadzieję, że Ewa zdąży kupić nową rybkę, zanim mała wróci ze szkoły. Zamierzałam nawet do niej zadzwonić, ale nieoczekiwanie obie z Julcią wpadły do mnie po południu.
– Wiesz babciu, moja Amanda dzisiaj umarła – poinformowała mnie wnuczka.
Zdziwiona rzuciłam córce szybkie spojrzenie, ale ona tylko nieznacznie pokręciła głową.
– Zakopaliśmy ją w ogrodzie, pod krzakiem róży, w takim ładnym różowym pudełeczku – ciągnęła mała.
– A jutro pojedziemy na giełdę i kupimy jakąś nową Amandę…

Nic z tego nie rozumiałam. Dopiero gdy dziecko poszło na chwilę do łazienki, córka oświadczyła mi:
– Mamo, ja byłam w tym sklepie, jak radziłaś. I sprzedawca powiedział mi, że welonki żyją tylko rok i w ogóle nie ma takiej opcji, żeby żyły dłużej. Możesz mi wyjaśnić, jakim cudem moja złota rybka od dziadka żyła aż pięć lat?
No i moja tajemnica przestała być tajemnicą. Musiałam jej wyznać prawdę.
– I tak co rok kupowaliście mi nową rybkę? – córka patrzyła na mnie ze zdumieniem. – Czemu kłamaliście?
– Nie chciałam, żebyś płakała… – wzruszyłam tylko ramionami. – Byłaś przecież do niej taka przywiązana.
– Julka też kochała Amandę, ale przyjęła to całkiem spokojnie – powiedziała Ewa. – Dzieciom trzeba mówić prawdę.

No tak, chyba miała rację… Głupio mi się zrobiło, że ją oszukiwałam. Pewnie by popłakała trochę w poduszkę, ale czyż matka nie jest od wycierania dziecięcych łez? Tak, dzieciom trzeba mówić prawdę… Zresztą, wygląda na to, że one lepiej znoszą złe wiadomości niż dorośli.

Hanna

Redakcja poleca

REKLAMA