Z życia wzięte - prawdziwe historie o Sylwestrze

Z życia wzięte fot. Fotolia
Tamtej nocy wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Jakby los wiedział lepiej, co dla mnie dobre…
/ 19.12.2013 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Naprawdę nie byłem zachwycony pomysłem Artura, żeby spędzić sylwestra w górach. Wszystko rozumiem – wspaniałe widoki, zmiana otoczenia, możliwość poszusowania na nartach i darmowy nocleg, bo jego wujek ma tam chałupę i nam udostępnia. Super, tyle że ja nie mogę wziąć tygodnia urlopu!

I tak z trudem wyszarpałem wolne na drugiego stycznia. O przerwie między świętami a sylwestrem mogłem tylko pomarzyć. Szef od razu zapowiedział, że wszyscy kierowcy w tym okresie muszą być w pełnej gotowości. Nie dziwię się zresztą – liczba zleceń przekracza wtedy wszelkie wyobrażenia. Tak jest co roku. Ludzie robią ogromne zakupy przez internet, a my musimy realizować je na czas. Ja pracuję dopiero kilka miesięcy, więc tym bardziej nie miałem szans na urlop. Młody zawsze ma przerąbane. Słuchałem tylko z zazdrością, jak chłopaki planują wyjazd zaraz po świętach. Oczywiście o tym, żeby sylwestra urządzić normalnie, w Krakowie, nawet nie było mowy.

– Stary, daj spokój – rzucił Maciek, główny organizator, który najbardziej się cieszył na tę eskapadę. – Chata za darmo, śnieg w górach jest, a ty kombinujesz.
– Dobrze ci mówić – zdenerwowałem się. – Wy studiujecie na miejscu, nie musicie zarabiać na czynsz i czesne. A ja pracuję. I już wiem, że wolnego nie dostanę.
– Oj tam, przecież drugiego masz wolne. Przyjedziesz trzydziestego wieczorem i po kłopocie – wzruszył ramionami.
– Trzydziestego pierwszego – uściśliłem. – Przed sylwestrem jest najwięcej zamówień. I nie wiem, o której będę wolny.
– Sklepy są czynne krócej, więc i ty nie będziesz harował do północy – Jarek jako jedyny w tej grupie gadał rozsądnie. – Przyjedziesz późno, ale za to ominą cię przygotowania, wejdziesz na gotowe. A ile czasu będziesz jechał do Żywca? Półtorej godziny? I potem do Korbielowa nie dłużej niż pół. A chyba później niż o szóstej nie wyjedziesz. Jak weźmiesz wolne drugiego, to będziesz miał czas i odpocząć po imprezie, i pojeździć na nartach.

Niby racja. Ten wyjazd miał trochę sensu, choć przerażała mnie dwugodzinna jazda po robocie. Poddałem się jednak. Czułem, że przyda mi się odpoczynek. Ale teraz, kiedy jechałem sam, po ciemku, zmęczony po całym dniu zasuwania po domach klientów i wnoszenia im po schodach ciężkich zakupów – czułem właściwie tylko zniechęcenie. Najchętniej rozłożyłbym się teraz brzuchem do góry, otworzył chipsy, napił się piwa i zasnął przed telewizorem. Nie miałem ochoty ani na żadną imprezę, ani na narty.

Doprawdy nie wiem, czy to kwestia nastawienia, czy przeznaczenie, ale wyraźnie czułem, że nie powinienem jechać. Zresztą tej nocy prześladował mnie pech. Najpierw okazało się, że wysiadł akumulator. Na szczęście mój sąsiad akurat też wyjeżdżał i odpaliłem z kabli od niego. Potem na stacji benzynowej w ostatniej chwili zorientowałem się, że powinienem nalać z innego dystrybutora niż zamierzałem. W pracy jeżdżę dieslem, mój samochód jest na benzynę. Rozwaliłbym silnik! Następnie wpakowałem się w korek na wyjeździe z Krakowa, bo była stłuczka. W połowie drogi zatrzymała mnie drogówka. Wprawdzie wszystko miałem w porządku, ale to było niezbyt przyjemne.

Rozmową z policjantem zdenerwowałem się już całkiem serio i pewnie dlatego pomyliłem drogę. Co gorsza, zorientowałem się dopiero po dobrych paru kilometrach, gdy wjechałem do nieznanej mi wsi. Zjechawszy na pobocze, wyłączyłem silnik i sięgnąłem po mapę. No cóż: przez roztargnienie zamiast skręcić w lewo, pojechałem prosto. Wysiadłem na chwilę z samochodu, żeby rozprostować nogi. Było zimno, ale przyjemnie. Na niebie świeciły gwiazdy, na polach i zboczach gór leżała gruba warstwa śniegu. Zima pełną gębą! A w Krakowie – szaro i ponuro. Tam zamiast białego puchu na ulicy zalegała jakaś breja, w nocy na niebie nie było gwiazd.
Odetchnąłem kilka razy głęboko. Pod wpływem tych widoków i rześkiego powietrza powoli mijały moje zmęczenie i zniechęcenie do sylwestra za miastem. „Dobra – pomyślałem – trzeba jechać, bo chłopaki czekają, a i ja mam dość tego siedzenia za kółkiem. Zawracam, docieram do dobrej drogi i jadę. Za niecałe pół godziny powinienem być na miejscu”. Wsiadłszy do samochodu, przekręciłem kluczyk w stacyjce. Pyknęło – i cisza. Przekręciłem jeszcze raz, potrzymałem dłużej – silnik zawył, ale nie załapał. Cholera! Wiedziałem, że akumulator jest słaby – przed wyjazdem miałem tego najlepszy dowód – ale nie sądziłem, że padnie totalnie! Moja wina, powinienem kupić nowy już na jesieni…

Postanowiłem zadzwonić do chłopaków – poproszę, żeby któryś tu do mnie podjechał. W końcu dla nich to tylko chwila. Kable mam, doładuje się akumulator i jakoś się dotelepiemy. Wyciągnąłem komórkę: cholera, nie ma zasięgu. Naprawdę jakiś pech mnie dziś prześladuje. Poszedłem kilka kroków w jedną stronę, kilka w drugą – i nic. Rozejrzałem się wokół. W pobliżu były dwie chałupy, ale w żadnej nie paliło się światło. Śpią? Spojrzałem na zegarek: przed dziesiątą. Tak czy siak, trzeba poszukać pomocy.

W pierwszym domu nikt mi nie otworzył, więc poszedłem do drugiego. Nie zdążyłem zapukać, gdy drzwi się otworzyły i zobaczyłem w nich dziewczynę, mniej więcej w moim wieku. Nie miała przyjaznej miny. Może się mnie przestraszyła?
– Przepraszam bardzo, jadę do Korbielowa, zabłądziłem trochę, a w dodatku padł mi samochód – wyjaśniłem od razu wszystko, żeby ją uspokoić. – A okazało się, że nie mam zasięgu i nie mogę zadzwonić po pomoc. Ma pani może samochód? Odpaliłbym z kabli.
– Nie – rzuciła dziewczyna mało zachęcająco. – Nie mam samochodu. Musi pan poszukać gdzie indziej.
– Pukałem tu obok, ale nikt nie otwiera.
– Sąsiadów nie ma, zawsze wyjeżdżają na sylwestra – stwierdziła zniecierpliwiona. – Ale tam, po drugiej stronie drogi, bliżej lasu, powinni być. I mają samochód. A ja już muszę iść, bo jestem spóźniona.
I szybko zamknęła drzwi. Chcąc nie chcąc, powlokłem się pod ten las.

Gospodarze byli, owszem, jednak pomocy żadnej od nich nie otrzymałem.
– Przepraszam, ale pana nie wpuszczę – odpowiedziała mi jakaś kobieta zza zamkniętych drzwi, gdy wyłuszczyłem, o co mi chodzi. – W domu panuje ospa. Możemy zadzwonić po pomoc, jak pan chce.
– Ale ja już miałem ospę, nie zachoruję! – krzyknąłem zgodnie z prawdą.
Owszem, pomoc drogowa to jakieś rozwiązanie, lecz jest sylwester, więc zanim przyjadą, minie rok. A poza tym trzeba by im było przecież zapłacić, a ja nadmiarem gotówki nie śmierdziałem.
– Nie wpuszczę – stwierdziła kobieta stanowczo. – Może pan iść do sołtysa. To nie dalej niż pół kilometra, przy kościele.

Odszedłem od drzwi wkurzony i rozejrzałem się wokół. Na tle rozgwieżdżonego nieba i gór pokrytych śniegiem widniała wieża kościoła. „Nie ma wyjścia, trzeba iść” – westchnąłem. Po drodze wyjąłem z auta rękawice i ruszyłem. Nie uszedłem więcej niż 200 metrów, gdy dostrzegłem idącą z naprzeciwka dziewczynę. Tę samą, która poradziła mi iść po pomoc pod las. Szła wolno i ze złością kopała bryły śniegu. Była tak wściekła, tak pochłonięta własnymi myślami, że mnie w ogóle nie zauważyła. Zatrzymałem się.
– Przepraszam, to znowu ja – powiedziałem, a ona drgnęła zaskoczona. – Ci państwo pod lasem mnie nie wpuścili. Może ma pani zasięg w komórce?

Popatrzyła na mnie, jakby nie rozumiała, co do niej mówię. Była wyraźnie zła.
– Czy coś się stało? – spytałem.
– Owszem, stało się! – prawie krzyknęła. – Spóźniłam się. I teraz spędzę sylwestra sama, przed telewizorem. I to częściowo przez pana! Nie miałam czasu, a pan mi jeszcze głowę zawracał!
Słuchałem w oszołomieniu jej zarzutów, nie bardzo wiedząc, jak zareagować.
– Ale przecież ja pani nie zatrzymywałem… – rzuciłem niepewnie. – Nasza rozmowa nie trwała nawet pół minuty!
Milczała przez chwilę, a w jej oczach niespodziewanie pojawiły się łzy.
– Przepraszam – odezwała się po chwili skruszona. – Wiem, że to nie pana wina. Tylko… nic mi ostatnio nie wychodzi. A dzisiejszy dzień to pasmo nieszczęść!
– To tak jak u mnie – westchnąłem. – Utknąłem nie wiem gdzie, nie mogę zadzwonić i jeszcze pani na mnie krzyczy.
Roześmiała się głośno, a potem, już znacznie spokojniej, powiedziała:
– Pożyczę panu telefon, ale musimy podejść do rynku – wskazała ręką za siebie. – Tu, w dolinie, nikt nie ma zasięgu.
Poszliśmy. Zadzwoniłem do chłopaków – z jej telefonu, bo mój ciągle szukał sieci. Pech nadal mnie prześladował.
– Stary, nikt nie wsiądzie za kółko, bo już wypiliśmy – powiedział Artur wyraźnie zmartwiony. – Nie wiem, co robić.
– Dobra, poszukam tu kogoś, może dostanę się do akumulatora – nie chciałem przedłużać, żeby nie nabijać dziewczynie rachunku. – Ale jak mi się nie uda…

Wniosek był oczywisty: jak się nie uda, będę uziemiony. Oddając dziewczynie telefon, spojrzałem na nią bezradnie.
– Pomoże mi pani znaleźć kogoś z samochodem? – poprosiłem. – Mnie tutaj nikt nie zna. Nie chcą mnie wpuszczać.
Zastanawiała się przez chwilę.
– Możemy pójść do gospody – powiedziała wreszcie. – Tam jest impreza, pewnie większość wsi się teraz bawi. Może ktoś zgodzi się wyjść na chwilę odpalić samochód, chociaż wątpię…

W knajpie zabawa sylwestrowa trwała w najlepsze. Biesiadnicy wyglądali już na bardzo mocno rozbawionych.
– Pójdziemy, pójdziemy, ale najpierw coś zjecie i wypijecie – stwierdził jakiś facet, którego wyłowiliśmy z tłumu.
Przyznam, trochę mnie zaskoczył.
– Panie Jacku, on musi zaraz jechać, nie będzie nic pił – zaoponowała dziewczyna. – A zresztą, my nie zapłaciliśmy za imprezę, nie ma nas na liście gości.
– Się załatwi – pan Jacek machnął lekceważąco ręką i złapał jakiegoś kelnera. – Daj no tutaj dwa talerze i kieliszki. I poproś do nas na chwilę Marka.
– Marek to właściciel tej knajpy – szepnęła mi na ucho dziewczyna.

Zanim zdążyłem zaprotestować, już ktoś zdejmował ze mnie kurtkę i sadzał przy stole. Na krześle obok mnie wylądowała moja przewodniczka. Spojrzałem na jej strój z uznaniem: czarna sukienka – skromna, ale szykowna – a do tego perły. W przeciwieństwie do mnie ona rzeczywiście była ubrana na imprezę. Ja miałem na sobie bawełnianą koszulkę, ciepłą bluzę i dżinsy. Nie wybierałem się przecież na bal do Hiltona!
– I co my teraz zrobimy? – spytałem, patrząc z przerażeniem, jak przede mną zjawia się talerz, na który ktoś już zdążył nałożyć pokaźnych rozmiarów kotlet.
– Nie wiem – odparła. – Może zaraz przestaną się nami interesować i wtedy uda się zorganizować jakąś pomoc.

Po chwili podszedł do nas właściciel. Szarmancko ucałował moją towarzyszkę w rękę, ze mną przywitał się serdecznie.
– To nie Wigilia, ale zbłąkanych podróżnych podejmiemy – powiedział, gdy pokrótce wyjaśniliśmy naszą sytuację.
– Jest sylwester, zabawicie się, a samochodem zajmiemy się jutro.
Spojrzałem na dziewczynę.
– Jak pan chce, możemy iść szukać pomocy po domach – zaproponowała.
– Nie wiem, czy kogoś tam znajdziemy… – westchnąłem. – Zresztą, już i tak ma pani przeze mnie zepsuty wieczór.
– Nie przez pana, to już ustaliliśmy – uśmiechnęła się. – Poza tym, właściwie zaczyna mi się ten sylwester podobać.
– Tym bardziej nie mam sumienia wyciągać pani na przymusowy spacer.
– Anita jestem – przedstawiła się.
– Damian.

Przyjrzałem jej się po raz pierwszy naprawdę uważnie. Ładna, zgrabna, o bladej twarzy i ciemnych, kasztanowych włosach. W jej rysach było coś, co zdradzało silny charakter i duże poczucie humoru. I nagle straciłem ochotę, by jechać do chłopaków. Bo co mnie tam czeka? Wypijemy, zjemy bigos, pogramy na laptopie. Żadnych dziewczyn, tak postanowiliśmy – kawalerski sylwester z fantazją… Bzdury! Prawdziwy sylwester z fantazją to przeżywam ja – w jakiejś zabitej dechami wsi, z zepsutym samochodem, na wiejskiej zabawie z nieznajomą, w dodatku bardzo ładną. Podjąłem decyzję.
– Wiesz co? Zostańmy – zaproponowałem. – Jeżeli oczywiście twoi znajomi na pewno nie będą mieli nic przeciwko temu.
– Nie sądzę – znów się uśmiechnęła. – Urodziłam się tutaj, ale teraz wyjechałam na studia. Jedyna studentka w naszej wsi! Dlatego mnie tu wszyscy hołubią.

No i zostaliśmy. Do chłopaków zadzwoniłem z wyjaśnieniem, że może rano coś wymyślę. Ale nawet nie próbowałem wymyślać. Wolałem spędzić te pierwsze dwa dni nowego roku z Anitą. „Może coś z tego będzie…” – uznałem.
Dziś, po dwóch latach, wiem, że to była dobra decyzja.

Anita też studiuje w Krakowie. Od kilku miesięcy mieszkamy razem. A teraz razem jedziemy na sylwestra. Oczywiście znów do gospody w jej rodzinnej wsi. Tym razem oficjalnie, opłaciliśmy wcześniej składkę. Mam nadzieję, że zabawa będzie równie wspaniała co wtedy, a nowy rok przyniesie nam kolejne niespodzianki. Zwłaszcza że od tamtego sylwestra ani mnie, ani Anity żaden pech już nie prześladuje.

Damian

Redakcja poleca

REKLAMA