„Moja chora ambicja sprawiła, że córka prawie zmarła. Zamiast na dobrą uczelnię, trafiła do ośrodka leczenia uzależnień”

Matka, która ma chorą córkę fot. Adobe Stock
To, czego Wiktoria nie zdołała mi powiedzieć, usłyszałam od jej koleżanki… Mój Boże, na co ja skazałam własne dziecko?!
/ 23.11.2020 21:14
Matka, która ma chorą córkę fot. Adobe Stock

Od urodzenia była nieprzeciętnie zdolna. nie mogliśmy tego zaprzepaścić. Najlepsze szkoły, kursy, lekcje – wszystko dla córki!

Kochana Wikusia. Jedyna na całym świecie. Moje kochanie…” – myślałam, głaszcząc jej włosy. Były takie delikatne jak ona sama. Wiktoria nawet nie poczuła mojego dotyku. Spała, oddychając ciężko. Nie wiedziała, że przyszłam. Jestem i będę przy niej czuwać. Leki odizolowały ją ode mnie, a szpital od świata. Nie miałam jednak wyjścia.

Nasza zaledwie 18-letnia córeczka potrzebowała pomocy. I to nie mojej ani szkolnego psychologa, a wyspecjalizowanych psychiatrów. Jak do tego doszło?! Kiedyś Wiktoria była zwyczajną dziewczynką; spokojną, uczynną, wrażliwą i sumienną. Z tym, że nad wiek zdolną.

Zawsze robiła wszystko najlepiej

Miała 10 miesięcy, gdy nauczyła się chodzić; niewiele ponad rok, kiedy wypowiedziała pierwsze słowo „mama”. Mając trzy latka, liczyła do dwudziestu i ładnie składała słowa. W przedszkolu się nudziła, dlatego mąż i ja postanowiliśmy posłać ją wcześniej do szkoły. Przez podstawówkę szła jak burza, zadziwiając nauczycieli swoją inteligencją. Dlatego postawiliśmy na gimnazjum społeczne i dodatkowe lekcje – gry na pianinie, języka niemieckiego, bo w szkole był tylko angielski, rysunku przestrzennego, a także gimnastyki artystycznej.

Myśleliśmy, że postępujemy słusznie, fundując jej tyle zajęć, a zarazem możliwości. Ani ja, ani mąż takiej szansy nie mieliśmy. Pochodziliśmy z małych miasteczek, gdzie oprócz kiepsko działających domów kultury i harcerstwa nie było niczego. Wiktoria miała mieć wszystko. Rodzina i znajomi byli pod wrażeniem naszej jedynaczki, co tylko dodawało nam skrzydeł.
Ona jest taka wspaniała! – przyklaskiwały nam nauczycielki, wysyłając Wiktorię na kolejne olimpiady.

Ani się spostrzegliśmy, jak przez własną próżność wyrosłą z kompleksów zaczęliśmy tracić własne dziecko… Któregoś dnia podczas sprzątania jej pokoju – nie chciałam zawracać głowy naszej alfie i omedze porządkami – znalazłam w jej tapczanie dwadzieścia (!) puszek napojów energetyzujących. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tego typu używkami. Wyciągnęłam z tapczanu kilka tych zgrzewek i zaniosłam do pokoju gościnnego. Postanowiłam porozmawiać na ten temat z córką.
– Ojej, poprosiła mnie Julka, żeby jej przechować. Wiesz, ta dziewczyna z sąsiedniego bloku, która w tym roku zdaje maturę. Ja tego nie piję, mamuś, a ona musi zakuwać – Wiktoria cmoknęła mnie w policzek, a ja uspokojona oddałam jej puszki.

Jakże mogłam nie wierzyć własnej córce?! Nigdy przecież mnie nie okłamała… Jednak nie minęło pół roku, gdy w jej szufladzie z bielizną znalazłam do połowy zużyte opakowania po tabletkach poprawiających pracę mózgu.
– Do czego jej to? – zszokowana zapytałam męża.
– Nie mam pojęcia… Może na wszelki wypadek – próbował zbagatelizować sprawę.

Tym razem jednak nie dałam się zwieść pozorom. Nim zapytałam Wiktorię, sprawdziłam w internecie, do czego mogą służyć takie pigułki, i ze zdziwieniem stwierdziłam, że można je dostać tylko na receptę, bo są bardzo silnie pobudzające. Podaje się je ludziom zagrożonym takimi chorobami jak np. alzheimer.
– Dziecko, na co ci te rzeczy?! Chyba nic ci nie dolega?! Skąd masz te leki? Byłaś u lekarza? – zarzuciłam ją pytaniami.
– Nie wiem, o czym mówisz – spojrzała na mnie zdziwiona.

W jej oczach zobaczyłam coś, co nakazało mi nie odpuszczać. Przyparłam córkę do muru. Najpierw szła w zaparte, lecz po chwili wybuchnęła płaczem. Tłumaczyła przez łzy, że chciała spróbować, bo już nie daje sobie rady z tyloma obowiązkami.
– Może i byłam cudownym dzieckiem, ale… Mama, ja już nie mogę! – chlipała. – Idę do szkoły, potem biegnę na zajęcia albo do drugiej szkoły, wracam wieczorem i do późna odrabiam lekcje, czytam lektury. Kiedy mam to robić? Doba jest taka krótka. A przecież ja, Wiktoria Szulim, muszę być świetna!

Przytuliłam ją wstrząśnięta tym, co właśnie usłyszałam.
– Ależ, kochanie, przecież chodzisz spać razem z nami przed północą. Myślałam, że nie masz z niczym problemu. Czemu wcześniej nic nie powiedziałaś?
– Próbowałam, ale wtedy ktoś znowu odkrywał we mnie jakiś talent, a wy z radością decydowaliście się go rozwijać – odparła z goryczą. Pamiętasz, jak było ze szkołą muzyczną? Ja wcale nie chcę grać na pianinie. Śmiertelnie nudzi mnie Mozart!

Z ciężkim sercem, żeby ratować nasze dziecko, wypisaliśmy Wiktorię ze szkoły muzycznej i lekcji rysunku. Zgodziła się chodzić tylko na język i gimnastykę, bo mówiła, że to ją odpręża. Przyznam, było mi wstyd przed znajomymi, bo wieść, że nasza wspaniała jedynaczka zrezygnowała z kariery pianistycznej, szybko się rozeszła.
– Dojrzewa, buntuje się – skwitowały moje koleżanki z pracy, a ja nie śmiałam się im przyznać, że moje dziecko wcale nie jest takie wspaniałe

Wiktoria nadal uczyła się doskonale i bez problemu dostała się do najlepszego liceum w mieście. Cieszyliśmy się z jej sukcesu, lecz czułam, że gdzieś tam we mnie czai się smutek. Rozczarowanie? Może tylko żal… Myślałam, że świetnie udaje nam się grać przed Wiki rolę wyluzowanych, normalnych rodziców, którzy ją rozumieją. A wcale tak nie było. Ani my nie byliśmy świetnymi graczami, ani ona nie miała złudzeń co do nas.

Mimo to sądziłam, że najgorsze mamy za sobą. Pozornie wszystko wróciło do normy. Nadal nasza cudowna córeczka przynosiła szóstki, tyle że w liceum pojawiło się więcej takich uczniów, a w dodatku nie było to wszystkim, czego od nich oczekiwano. Po ukończeniu pierwszej klasy Wiktoria zaczęła wspominać o zajęciach dodatkowych z wykładowcami uniwersyteckimi. W jej szkole do dobrego tonu należały lekcje u doktora habilitowanego X czy profesora Y. Widząc, że córka jest już spokojniejsza i ma dużo czasu, posłałam ją na te zajęcia. Bo i ona, mimo świetnych wyników, wydawała mi się niepewna swych umiejętności. I tak zaczął się horror.

Córka uczyła się pilnie, znikała na całe dnie i wieczory. Była coraz chudsza i bledsza, ale pełna entuzjazmu, więc nie zwracałam uwagi na jej figurę. Nie zauważałam, w jak wielkim żyje stresie. Przynajmniej do czasu, gdy pod koniec trzeciej klasy liceum znowu znalazłam w jej rzeczach pigułki – nasenne, pobudzające i antydepresanty.
– Wiktoria, skąd to masz? – spytałam bez tchu. – Na co ci to?!
– A jak myślisz?! – syknęła, ale zaraz zmieniła ton. – Odpuść, mamo, jeszcze tylko rok, dostanę się na studia i odejdę z tej budy. Zapomnę o tych ludziach.

Nie wiem, co się działo w jej szkole czy klasie, lecz wiem, że było już za późno. Wiktoria zaczęła tracić kontrolę nad swoim ciałem i zachowaniem. Wkrótce okazało się, że cierpi na anoreksję; miała napady lęku, słyszała głosy. I albo spała po 12 godzin, albo krążyła po domu jak wampir przez dwie doby z rzędu. Nauczyciele, dyrektor – wszyscy wzruszali ramionami, gdy ich pytałam, co się w szkole dzieje.

To nie ich wina – wyznała mi kiedyś koleżanka Wiki ze szkolnej ławki. – Pani wie, w jakim my żyjemy stresie? W jakim wyścigu szczurów bierzemy udział? Wy, dorośli, mówicie, że kiedyś nas to czeka, ale my już tyramy jak woły. Zazdroszczę państwu i moim rodzicom. Może nie mieliście tego wszystkiego, ale mieliście normalne, dzieciństwo. A my? Czy mamy czas iść do kina? Na randkę? Nie miłości nam w głowie, tylko świetne uczelnie na całym świecie, a potem praca na najwyższych stanowiskach. Żartujemy między sobą, że odpoczniemy po śmierci.

Zrozumiałam. Nie zważając na protesty męża, zapisałam córkę do psychologa, lecz okazała się zbyt uzależniona. Musiała trafić do szpitala, na specjalny oddział. Jest odtruwana, a jednocześnie przechodzi terapię grupową. W tym roku nie podejdzie do matury. Może nawet w przyszłym jej się to nie uda. Ale wcale mnie to nie martwi. Kiedy Wiki wylądowała w szpitalu – ja, przeszukując jej pokój, trafiłam na pamiętnik córki, a w nim… Coraz czarniejsze myśli, poczucie bezsensu. Pisała o nas z takim smutkiem i wyrzutami sumienia. Nie miała do nas pretensji, tylko bała się, jak zniesiemy jej śmierć. Bo czuła, że bierze udział w wyścigu nie po lepsze życie, lecz po rychłą śmierć.

Więcej prawdziwych historii:
„To miał być niezapomniany ślub - gdy zobaczyłem swoją małżonkę w objęciach kuzyna, wiedziałem, że taki będzie”
„Mój mąż ma karierę, kolegów, doktorat - a ja? Od kilku lat tylko pieluchy, obiadki, sprzątanie. Czy to coś złego, że czasem chcę uciec?”
„W gniewie powiedziałam mężowi, że nie chcę go więcej widzieć. Gdybym wtedy wiedziała, jak bardzo będę żałować tych słów...”

Redakcja poleca

REKLAMA