Wchodzę na czat z randkami i zastanawiam się, w jaki sposób ludzie się poznawali, zanim wynaleziono internet. Jak im się udawało łączyć w pary i zawierać małżeństwa? Zwłaszcza tym z małych miasteczek, nie mówiąc już o wioskach. Chyba to było bardzo przypadkowe. Jedna panna miała w zasięgu ręki paru kawalerów i wśród nich musiała wybierać. Straszne!
Jednak – kto wie, może dawniej ludzie byli lepsi albo nie tak wymagający, jak dziś. Albo po prostu potrafili się do siebie dopasować. Dzisiaj to zupełnie co innego. Ja miałem już za sobą kilka bardzo udanych randek. To wszystko zasługa internetu. Korzystam z życia, ile się da. Bo wiecie, jak to jest: żyje się tylko raz.
Najpierw znalazłem bardzo fajną dziewczynę na urodziny kumpla. Wystarczyło wpisać w wyszukiwarkę „szukam towarzystwa” i od razu pojawiło się kilka stron ciekawych linków. Napisałem do pięciu dziewczyn, trzy odpisały mi tego samego dnia. Chociaż do imprezy były jeszcze dwa tygodnie, czyli sporo czasu, to wyczuwałem w nich jakąś dziwną niecierpliwość. Zupełnie jakby się bały, że nie będą miały z kim się zabawić, że wszyscy już kogoś mają, a tylko one zostaną same.
Wybrałem najbardziej zdeterminowaną. Tę, która od razu przysłała mi zdjęcie. Na imię miała Patrycja. Mniej więcej połowa dziewczyn z portali randkowych przysyła zdjęcie w drugim lub trzecim e-mailu, jak się je poprosi, ale rzadko która robi to w pierwszym. W dodatku dodając fotkę zrobioną na plaży. Na taką fotkę zazwyczaj trzeba sobie zasłużyć, na przykład miesięczną korespondencją.
Patrycja na zdjęciu prezentowała się tak, że od razu nabrałem chęci na spotkanie. Wiecie, facetowi na zachętę wiele nie trzeba. Wystarczy, że kobieta uśmiechnie się i wygnie, tak jak to tylko kobiety potrafią. Jedno ramię trochę wyżej, pierś nieco do przodu, tak samo biodro – a już jest w tej kompozycji siła taka, że trudno oko oderwać. Kobiety dobrze o tym wiedzą, dlatego tak się do zdjęć wyginają.
Umówiłem się z Patrycją na spotkanie zapoznawcze. Poszliśmy potańczyć do klubu. Strasznie ciężka atmosfera tam panowała, ciemno, głośno, duszno. Małolaty paliły w klopach marihuanę, więc nie było nawet czym oddychać.
Jest taka zasada, że jak ci przeszkadza dym, to najlepiej wyjdź albo też zapal, więc kupiłem od jednej takiej chudej małolaty dwa skręty i zaproponowałem Patrycji. Ale Patrycja okazała się niepaląca. Wróciłem więc do klopa i zapaliłem z tamtą małolatą. Potem wypiliśmy po piwie i zapaliliśmy znowu. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale obudziłem się u niej w akademiku. Nawet nie wiem, jak miała na imię. Na trzeźwo była taka sobie, nawet herbaty mi nie zrobiła, a suszyło mnie jak beduina na pustyni. Powiedziałem sobie: nigdy więcej małolat w pijanym widzie. Zwłaszcza tak chudych, że człowiekowi siniaki na biodrach zostają.
Patrycja, oczywiście, obrażona – jakby to była moja wina, że nie chciała wyjść na skręta. Impreza była za tydzień, więc sporo czasu, żeby następną pannę znaleźć. Nawet Kopciuszek po łokcie się urobił tylko po to, żeby z chałupy się wyrwać na bal. Wszedłem więc znowu na portal z ogłoszeniami, a tam już było tak gorąco z niecierpliwości, że dziewczyny same od razu zdjęcia zamieszczały, byleby tylko jedna mogła okazać się lepsza od drugiej. Wybrałem sobie Klaudię. Mała, drobna, cycata. Miła odmiana.
Zatem poszedłem na imprezę z Klaudią. Fajnie było, nie powiem. Cośmy się natańczyli i cośmy wypili, to nasze. Impreza się odbyła w dużym klubie muzycznym. Co jakiś czas wychodziłem na papierosa; sam, bo Klaudia nie pali.
Za którymś razem poznałem Weronkę. Ależ laska, mówię wam! Nogi do samej ziemi, tyłeczek jak marzenie, a na nim sukienka tak opięta, że to powinno być zakazane, bo osoby o słabszym sercu na sam widok mogłyby zejść na zawał. Weronka żaliła się, że przyszła z jakimś dupkiem, co to nawet tańczyć nie potrafi. Raz z nią więc zatańczyłem. Potem trzeci i piąty. Dała mi swój telefon.
Klaudię odwiozłem do domu gdzieś o trzeciej nad ranem. Pozwoliła się odprowadzić, ale seks był taki sobie. Albo ona za sztywna była, albo ja za dużo wypiłem. Po takim seksie od razu wiadomo, że drugiego razu raczej nie będzie. Ale ona mnie zaskoczyła, bo zadzwoniła dwa dni później, żebyśmy poszli do kina. Tylko że ja akurat u Weronki wieczór spędzałem, więc grzecznie powiedziałem, że może innym razem się wybierzemy. Klaudia widać niegłupia, od razu się domyśliła, że coś jest nie tak, więc powiedziałem, że sorry, ale raz się żyje, więc trzeba z życia korzystać, ile się da.
– To ty taki jesteś? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, odłożyła słuchawkę.
Nie mam pojęcia, co miała na myśli. Jaki? Że niby jaki jestem? No cóż… Z Weronką spotykałem się przez dwa tygodnie i było super. Umawialiśmy się w każdy wolny wieczór i chodziliśmy do klubu, do kina albo do łóżka, gdy w kinie nic ciekawego nie było, a na klub brakowało nam kasy. Przez ostatni tydzień znajomości z Weronką spotykałem się też z Madzią. Poznałem ją na czacie randkowym, gdzie wszedłem tylko tak, z ciekawości, żeby zobaczyć, co nowego.
Ojciec Madzi ma sporą cukiernię, więc kasy jej nie brakowało, ale i tak chodziliśmy do łóżka częściej niż do kina, bo Madzia ewidentnie bardzo to lubiła. Panuje błędne przekonanie, że to faceci zazwyczaj ciągną dziewczyny, żeby się z nimi przespać. Może kiedyś tak było, nie wiem. Dziś to jest mniej więcej pół na pół, mówię wam. Madzia zdecydowanie należała do tej chętnej połowy. Na tyle chętnej, że nie mogłem tak na dwa fronty, z nią i Weronką. Powiedziałem więc Weronce, że sorry, ale raz się żyje, a ja akurat poznałem kogoś nowego.
Nawet się nie zdziwiła, tylko powiedziała, że jestem głupim skurczybykiem. Znaczy, gorzej to powiedziała, tylko co ja wam będę brzydkie słowa powtarzać. Nie uwierzycie, jak bardzo dzisiaj młode dziewczyny nadużywają wulgarnych słów. W dodatku często przy chłopakach się z tym kryją, dopiero pod koniec pokazują swoje prawdziwe oblicza. Madzia robiła w domu niesłychane imprezy. Najlepsze alkohole, drogie papierosy, świetna muzyka, raz nawet zorganizowała prawdziwego didżeja. Facet puszczał muzykę i kręcił przy tym podkład na winylach zupełnie jak w teledyskach. Świetnie się u Madzi bawiłem.
Któregoś razu podeszła do mnie Agnieszka. Przyjaciółka Madzi, z którą znają się ponoć od dziecka. Zapaliliśmy po skręcie. Wypiliśmy po szklaneczce whisky. Odleciałem. Zawsze jak zapalę skręta i wypiję whisky, to zupełnie tracę kontrolę nad sobą. To znaczy, wszystko potem pamiętam, ale przede wszystkim to, że nie mogłem nad sobą zapanować. Poszliśmy więc z Agnieszką na piętro. Zaczęliśmy tańczyć. Kątem oka zobaczyłem wygodną sofkę. Delikatnie podprowadziłem tam Agnieszkę. Objąłem ją mocniej, próbowałem pocałować.
Przez chwilę mi ulegała, znaleźliśmy się już na sofie, Aga dotknęła ustami mojej szyi, było naprawdę cudownie… Już myślałem, że za chwilę będzie moja, gdy nagle poczułem, że ona mnie… gryzie. I to
jak! Z całych sił, aż z bólu zrobiło mi się słabo, a z oczu poleciały łzy. Masakra! Teraz to ona pochyliła się nade mną.
– Mam HIV, też chcesz? – spytała i spokojnie wyszła z pokoju.
Popędziłem do łazienki. Rany boskie! Jak to wygląda? Ta wariatka mogła mnie przecież zabić, uszkodzić tętnicę! Czułem, jak drżą mi nogi, gdy schodziłem na dół. Impreza trwa w najlepsze.
– Gdzieś ty był? – spytała Madzia, podchodząc i uważnie przyglądając się mojej szyi. – O, do diabła! Zapomniałam cię uprzedzić. Jestem biseksualna, a Agnieszka jest moją dziewczyną. Bywa o mnie okropnie zazdrosna. Wiesz, wszystkiego w życiu trzeba spróbować, żyje się raz.
Parę dni temu zrobiłem sobie test na wirusa HIV. Jest pozytywny. Żyje się tylko raz… Szkoda, że tak krótko.