Zakochałam się w Jerzym, sama nie wiem kiedy. Z początku traktowałam go jak swojego mentora. Był jednym ze wspólników w biurze porad prawnych, w którym dostałam posadę asystentki. Imponował mi swoją wiedzą. Spędzaliśmy razem wiele czasu. Dużo się przy nim nauczyłam. Przy okazji dobrze go poznałam.
Był najbardziej spokojnym, zrównoważonym mężczyzną, jakiego dotąd spotkałam. Nigdy nie słyszałam, żeby podniósł głos. Pewny siebie, elegancki, nieco dostojny. Nigdy się nie spóźniał, niczego nie gubił, o niczym nie zapominał. Moje całkowite przeciwieństwo. Ja zawsze żyłam w biegu i ciągle się bałam, czy czegoś nie przeoczyłam. Dużo gadałam, łatwo poddawałam się emocjom i robiłam wokół bałagan. Jednak, o dziwo, po roku awansowałam, dostałam większe biurko i swoich klientów. Bo, jak twierdził Jerzy, miałam pazur.
– Doskonale wyłapujesz niuanse i jesteś świetna w kruczkach prawnych – powiedział. – Nie wiem jakim cudem, biorąc pod uwagę twój chaotyczny styl bycia.
– Ale przy tobie się uspokajam. To komplement – zaznaczyłam.
– A ja przy tobie przyspieszam…
– Raczej rozluźniasz się! – zachichotałam. – Jakbyś poluzowywał niewidzialny krawat, który każe ci trzymać fason.
– Jestem aż tak beznadziejny? – spytał.
– Ależ skąd! – zaprzeczyłam gwałtownie. – Jesteś fantastycznym facetem. Gdybym miała komuś powierzyć własne życie, to właśnie tobie. Bez wahania.
Wolno uniósł głowę znad papierów, nad którymi pracowaliśmy.
– A mogłabyś się zakochać w kimś takim jak ja? – spytał nieśmiało.
Zaskoczył mnie. Nigdy nie myślałam o nas w tych kategoriach. Szanowałam go, podziwiałam, uważałam, że jest interesujący w dojrzały męski sposób, ale...
– Zapomnij, nie było pytania – machnął ręką najwyraźniej mocno zmieszany: on, zawsze tak spokojny, zdenerwował się! – Przepraszam, postawiłem cię w niezręcznej sytuacji. Coś mi się roiło...
– A co konkretnie? – spytałam.
Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Jak nigdy przedtem. Naprawdę poluzował krawat. Jerzy – niepewny i zdenerwowany? Coś nowego, a zarazem niebywale podniecającego… Nie mogąc usiedzieć na miejscu i też wstałam.
– Nie radzę sobie w takich rozmowach… – zaczął. – Od pięciu lat jestem wdowcem. Kochałem moją żonę, ale pogodziłem się z myślą, że już zawsze będę sam. Potem zjawiłaś się ty. Wtargnęłaś do mojego biura, życia i wywróciłaś mój uporządkowany świat do góry nogami. Nawet dzieci zauważyły, że się zmieniłem. Częściej się uśmiecham i… rozluźniam, jak już podkreśliłaś. Więc pomyślałem, że moglibyśmy spróbować, ty i ja... – tu zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy.
Czemu wcześniej nie dostrzegłam, jak bardzo jest przystojny? Wczorajszy zarost dodawał mu męskiego uroku, szczęka lekko drgała, jakby z całych sił zagryzał zęby. Czy to sprawiłam ja? Poczucie kobiecej siły dodało mi śmiałości. Z premedytacją oblizałam usta.
– Przestań – szepnął. – Jesteśmy sami, wszyscy już poszli. Nie boisz się?
– Czego? – uśmiechnęłam się.
W odpowiedzi ujął moją twarz w dłonie, pochylił się i delikatnie mnie pocałował. Gdy chciał się odsunąć, złapałam go za szyję i przyciągnęłam z powrotem. Przygryzłam lekko jego wargę, żeby wiedział, że nie jestem z porcelany.
– Pocałuj mnie naprawdę – zażądałam. – Tak jakbyś chciał. Jak ja bym chciała...
Objął mnie mocno, niemal utonęłam w tym uścisku. Całował mnie zachłannie, gorąco, jakby nie robił tego od dawna. Oddawałam mu pocałunki z równą pasją. Gdy poczułam pod plecami blat biurka, jęknęłam zachęcająco. Jednym ruchem zrzuciłam dokumenty; poleciały na podłogę razem z kubkami po kawie i lampką. Hałas go nieco otrzeźwił.
– Boże!... Co ja robię?!
Objęłam go udami i przytrzymałam.
– Jeżeli teraz mnie tak zostawisz, zwalniam się – zagroziłam.
– Szantaż? – uśmiechnął się.
– Nazywaj to sobie, jak chcesz, tylko nie przestawaj, proszę cię…
No i tak się zaczęło. Kochałam się ze swoim własnym szefem na biurku w pracy. Tylko że ja nie traktowałam go już jak szefa. Tamte chwile wszystko między nami zmieniły. Od tej pory był moim ukochanym, moim Jurkiem, miłością mego życia. A ja byłam jego słoneczkiem.
– Musimy się pobrać. Nie zabezpieczyłem się – powiedział po wszystkim.
– Biorę pigułki, proszę pana szefa – uspokoiłam go z uśmiechem.
– Szkoda – zachichotał jak małolat. – Myślałem, że właśnie cię usidliłem.
– Bo usidliłeś.
– W takim razie musisz poznać moje dzieci – wypalił niespodziewanie.
Kiedy byłam młodsza i umawiałam się z chłopakami i przedstawiali mnie swoim rodzicom. Z upływem czasu to już przestało być takie oczywiste… Choć prawdę mówiąc, wolałabym setkę teściowych niż spotkanie w oko w oko z dzieciakami, które straciły matkę.
– Poczekajmy, upewnijmy się co do naszych uczuć – wykręcałam się. – Może to tylko seks. Od lat z nikim nie byłeś...
– Wiem, co do ciebie czuję – zaprzeczył. – Jeżeli potrzebujesz czasu, zrozumiem. Ale im szybciej zobaczysz, w co się ewentualnie wpakujesz, tym lepiej.
Niestety, było dużo gorzej, niż się spodziewałam. Dzieciaki pewnie nie miałyby nic przeciwko zwykłej koleżance taty z pracy, lecz Jurek nie zamierzał niczego ukrywać. Powiedział im prawdę… Dlatego już podczas pierwszej wizyty przyszło mi się zmierzyć z czternastolatką zazdrosną o uwagę tatusia i dziesięciolatkiem traktującym mnie jak macochę z bajki o Kopciuszku. Prezentów, które im przyniosłam, nawet nie rozpakowali. Przy kolacji gapili się na mnie, tylko czekając, kiedy się pobrudzę albo upuszczę widelec. I w zasadzie mało brakowało, a bym to zrobiła, tak mi się ręce trzęsły. Kiedy podziękowałam za brokuły, usłyszałam:
– Mama mówiła, że brokuły są zdrowe. Pani nie chce być zdrowa?
– Daj pani spokój – Weronika uśmiechnęła się słodko do brata. – Pani od brokułów woli wino... – rzuciła, a ja niemal się zakrztusiłam przełykanym trunkiem.
– Wera – upominał ją łagodnie ojciec.
– Przepraszam, tato. Czy możemy już odejść od stołu? Mamy lekcje.
Gdy zniknęli, Jurek dotknął mojej ręki.
– Muszą się z tobą oswoić – próbował mnie pocieszyć. – Z czasem cię zaakceptują i pokochają jak ja. Będzie lepiej.
Nic z tego.
Trudno zastąpić ideał, a zmarła żona Jerzego zdecydowanie nim była. Cudowna kobieta, wspaniała matka i perfekcyjna gospodyni… Nic dziwnego, że dzieci za nią tęsknią. Tylko dlaczego na każdym kroku dawały mi odczuć, że nigdy jej nie dorównam? Może i miały rację, ale ja chciałam chociaż spróbować.
Próbowałam się wkupić w łaski Miłosza. Zabrałam jego i Kajtka, mojego czteroletniego bratanka, na wspólną wycieczkę do zoo. Łudziłam się, że z dala od siostry nieco mi odpuści. Szybko się przekonałam, że to był kiepski pomysł. Kajtek wymagał mojej nieustannej uwagi; Miłosz przeleciał trasę zwiedzania w pół godziny, a potem nudził się jak mops, czekając na nas przy wyjściu. Brakowało tylko, żeby się przeziębił. No i oczywiście tak się stało. Pomysł Jerzego, byśmy zintegrowali się na wspólnym wypadzie w góry, spalił na panewce. Kilka dni przed wyjazdem Miłosz dostał gorączki. A nazajutrz go obsypało.
– Jakaś dziwna wysypka. Wera też nie czuje się najlepiej, a mnie potężnie łamie w kościach – doniósł mi Jurek, gdy blady i wyraźnie chory zjawił się w pracy.
Wysłałam go szybko do domu i zadzwoniłam do Marka, znajomego pediatry. Umówiliśmy się na miejscu, w domu Jurka.
– Ospa wietrzna – powiedział. – Kajtuś właśnie z niej wychodzi. Musiał zarazić twoich przyjaciół. Ferie spędzą w łóżkach.
– Wszystko przez ciebie – wściekła się Weronika. – Dziękujemy bardzo…
– Ospa? – nie mieściło mi się w głowie. – Większość ludzi łapie to w przedszkolu.
– Ale myśmy nie chodzili do przedszkola, pani mądralo! – prychnęła.
– Marta nie uznawała takich placówek za właściwe miejsce dla dzieci. Właśnie ze względu na choroby – wyjaśnił Jurek.
– Jeżeli zostaną mi ślady, możesz się tu więcej nie pokazywać! – krzyknęła do mnie Wera i pobiegła do swojego pokoju.
– Spokojnie, przejdzie jej – Jurek znowu próbował mnie pocieszyć. – Mam nadzieję, że mnie też, bo czuję się fatalnie.
– Pan też ma ospę – oznajmił lekarz. – Objawy jak przy grypie plus wysypka. Byle nie przeziębić. Murem w domu.
Cóż było robić? Wzięłam w pracy urlop i przeniosłam się do nich, aby im pomagać. Przyszło mi słono zapłacić za miłość do wdowca z dwójką dzieci. Biegałam od jednego łoża boleści do drugiego. I trzeciego. Opiekunkę, zwykle zajmującą się dziećmi w czasie nieobecności Jurka, przeraziła wieść o „zarazie”. Pozostałam więc na placu boju zupełnie sama.
Parzyłam herbatki, robiłam kanapki, zabawiałam bractwo, smarowałam swędzące wykwity, dmuchałam, chuchałam i błagałam, żeby się nie drapali. Cała trójka była nieznośna. Jurek się nad sobą użalał, Miłosz umierał z nudów, a Wera winiła mnie za całe zło tego świata. Po trzech dniach dosłownie padałam ze zmęczenia. Pokonałam tysiąc stopni z parteru na piętro i z powrotem. Tolerowałam setki sprzecznych żądań, choćby w kwestii obiadu czy rozrywek. Dosyć tego. W końcu byłam prawniczką i to ponoć dobrą. Pora przystąpić do negocjacji.
Urządziłam sztab kryzysowy w salonie na dole. Toaleta o kilka kroków, kuchnia też, największy telewizor w zasięgu wzroku i sporo miejsca, żeby każdy mógł zalec na swoim materacu. Zaczęłam od ustalenia menu i programu zajęć.
– Dogadajcie się między sobą, co chcecie jeść i co zamierzacie robić w ciągu dnia – oznajmiłam im tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Mogę ugotować obiad, ale tylko jeden. Mogę też czytać książki na głos, grać w monopol, w karty albo oglądać film. Byle po kolei, a nie wszystko naraz. Teraz idę wziąć prysznic, a wy spiszcie harmonogram. Jak wrócę, chcę mieć cały plan na kartce papieru.
Chyba podziałała na nich moja stanowczość, bo gdy wróciłam, zastałam ich zwartych i gotowych. Jurek zajął kanapę. Dzieci rozłożyły się na materacach blisko niego. Na stole leżała kartka z jadłospisem. Na dzisiaj zażyczyli sobie: jajecznicy na śniadanie, schabowych na obiad i kanapek na kolację. Oraz paluszków i chipsów do pogryzania w trakcie całego dnia. Co do rozrywek ustalili, że najpierw monopol, potem film, na koniec karty. Miłosz zażyczył sobie bajkę na dobranoc.
– W porządku. Może się udać – podsumowałam i poszłam na zakupy.
Plan, o dziwo, zadziałał. Uwagi, że krupnik albo klopsy nie są takie, jak robiła mama, puszczałam mimo uszu. Zwłaszcza gdy okazało się, że bajki czytam całkiem nieźle. Z podziałem na role.
– Śmieszniej niż mama... – wyrwało się małemu, a ja uśmiechnęłam się.
Niektórzy dorośli dają dzieciom fory, grając z nimi w gry planszowe. Ja nie dawałam. I dzięki temu zyskałam. Bo gdy wreszcie ograli mnie w kości, cieszyli się, jakby dostali w spadku milion dolarów. Zasłużyli na placek, który sama upiekłam według przepisu mamy. Zajadali, aż im się uszy trzęsły. A wieczorem, przed pójściem spać, wszyscy ustawiali się w rządek, żebym smarowała ich krosty. Wera jako ostatnia.
– Jeszcze tu i tu – nadstawiała się. – Czy zostaną ślady? Jak myślisz?
Uśmiechnęłam się uspokajająco.
– Nie zostaną – zapewniłam ją. – Też miałam wietrzną ospę i drapałam się dużo bardziej niż wy. Widzisz jakieś ślady?
– Nie. Jesteś śliczna – mruknęła dziewczynka niechętnie. – Nic dziwnego, że tata się w tobie zabujał. Widzę, jak na ciebie patrzy. Ale… Mógł trafić dużo gorzej...
Przyłożyłam rękę do jej czoła.
– Gorączka ci podskoczyła? – zażartowałam, ciesząc się z komplementu.
– Daruj sobie – odsunęła się ode mnie ze skwaszoną miną, jednak nie odeszła.
Wahała się chwilę, po czym zapytała:
– A pryszcze też miałaś?
– Mało nie zrezygnowałam ze studniówki z powodu jednego, bo wyskoczył mi na brodzie – szepnęłam.
– I co się stało? – dopytywała.
– Mama mi go przypudrowała i nieco skróciła sukienkę – uśmiechnęłam się. – Jak myślisz, na co gapili się chłopcy?
– Ale ja nie mam mamy... – Wera spuściła głowę. – Miłosz ledwie ją pamięta... To ja go podburzałam. Myślałam, że jak cię polubię, no wiesz, zdradzę ją...
„Biedna mała” – pomyślałam.
– To niesprawiedliwe, że twoja mama umarła – powiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał kojąco. – Jednak pamiętaj, że wciąż masz tatę. On bardzo was kocha. Jesteście dla niego najważniejsi. Co do mnie, nie zamierzam was do niczego zmuszać. Ale bez względu na to, jak ułoży się między mną a twoim tatą, zawsze służę ci kobiecą radą i pomocą.
– Tylko tyle?! – prychnęła.
– Szczerze? Chcę znacznie więcej, ale to zależy tylko od was. Kocham twojego tatę. Uważam, że to facet ekstra. Wy też oblecicie, od biedy – mrugnęłam do niej.
– Okej, zastanowię się… – mruknęła.
Na schodach zatrzymała się i rzuciła:
– Podpaski czy tampony?
– Zdecydowanie tampony – odparłam. – Są różne wielkości, więc każda babka dobierze sobie odpowiedni rozmiar.
Zachichotała.
Nie wiedziałam, że Jerzy nas słyszał.
– Nie wyobrażam sobie, żeby Marta odbyła taką rozmowę z własną córką – powiedział, kiedy Wera wyszła. – Była na to zbyt... idealna. Ty jesteś zupełnie inna. Zabawna, bezpośrednia, nieprzyzwoita i szalona. Za to cię kocham. Jak wariat. I właśnie to mnie przeraża. Bo... nigdy wcześniej tak się nie czułem.
– To komplement? – upewniłam się. W odpowiedzi mnie pocałował.
Czytaj także:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”