Poczułem paskudne ukłucie w okolicy serca. „Na pewno podskoczyło mi ciśnienie” – pomyślałem, jak przystało na histeryka z wieloletnim stażem.
– Ale dlaczego? – spytałem zaniepokojony. – W dodatku tak nagle?…
– Jestem już dorosły – przypomniał mi syn.
– Jaki dorosły? – zaprotestowałem. – Przecież masz dopiero 25 lat!
Roześmiał się i pokiwał głową.
– Ojciec, ojciec… Czy dla ciebie już zawsze będę dzieckiem? – spytał.
Nigdy nie pojąłem, dlaczego nie nazywał mnie tatą, tylko ojcem. Zupełnie jakby chciał narzucić w ten sposób jakiś dystans między nami.
– Cóż, zawsze będziesz młodszy, a ja zawsze będę miał większe doświadczenie. Nawet jak osiągniesz siedemdziesiątkę.
– Niech ci będzie – Marcin machnął ręką i po chwili zniknął za drzwiami.
Zapewne jak zwykle pędził na spotkanie z Urszulą, swoją narzeczoną.
Wróciłem do pokoju i usiadłem w fotelu. Spojrzałem na zdjęcia za szkłem regału. Był tam mały Marcinek w stroju cyrkowego klauna, czyli pamiątka wielkiej zabawy w przedszkolu. Ten strój specjalnie dla niego uszyła ciocia Tereska. Ileż się musiała naszukać materiałów! Dalej Marcin z gipsem na dłoni. To z kolei wspomnienie po wypadku na meczu koszykówki. Grali zawsze w czwartki...
Pamiętam, jak w szpitalu po prześwietleniu pielęgniarka założyła mu gipsowy opatrunek na palec i dała mi kartkę z datą kolejnej wizyty. Akurat wtedy znów wypadł czwartek i kolejny mecz. Wchodzimy do gabinetu. Lekarz ogląda i stwierdza, że dwa kolejne palce są wybite ze stawów, więc znów potrzebne usztywnienie. Pielęgniarka od razu nas poznała. Zdjęła synowi gips z jednego palca, a nowiutki założyła na dwa sąsiednie. I wtedy spojrzała na nas badawczo. Chyba uznała Marcinka za rozrabiakę, którego należy zreformować dla jego własnego dobra.
– A próbował pan dać mu w tyłek? – spytała głosem doświadczonej matki.
Był to prawdziwy odruch rodzicielskiej życzliwości. Mówiła prosto z serca… Cóż, nie mogła wiedzieć, że zwykle Marcin był aniołem i nie sprawiał żadnych kłopotów. Chociaż nie tylko wtedy wylądował u chirurga. Miał jeszcze szytą brodę i czoło po nieudanym skoku z murku okalającego niewielki skwerek. Jego koledzy byli zachwyceni tym wyczynem
i bardzo mu zazdrościli szwów.
Marcin wybiegł na spotkanie z narzeczoną, a ja po raz pierwszy w życiu poczułem się strasznie stary. Dotychczas uważałem się za faceta w średnim wieku. Zatrzymałem się psychicznie tak koło trzydziestki i nie zwracałem uwagi na kolejne lata, które nieubłaganie lądowały na moim karku.
Z synem miałem dobry kontakt. Kiedy był mały, czytałem mu bajki na dobranoc, razem budowaliśmy konstrukcje z klocków, nauczyłem go kopać piłkę… Potem mieliśmy podobne zainteresowania: komputery, muzyka, internet. Moja żona organizowała wspólne wyjazdy wakacyjne. To były czasy…
Teraz sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do jej biura, żeby się pożalić.
– Nic nie poradzisz – stwierdziła Zosia smutno. – Marcin jest dorosły i to zupełnie normalne, że chce wyfrunąć z domu i spróbować samodzielności. Bez naszego pouczania i wtrącania się. Oczywiście, jest mi przykro. Tak nagle… – głos jej się załamał i rozkleiła się zupełnie.
Raptem przypomniałem sobie moją mamę. Kiedy zdecydowałem się zacząć własne życie, jej świat musiał zupełnie się zawalić! Ona wówczas od kilku lat była wdową i miała tylko mnie… Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo musiała ją boleć moja wyprowadzka, jak bardzo poczuła się samotna, gdy założyłem własną rodzinę i zamieszkałem daleko. Wieczorem przy kolacji zaczęliśmy się z Zosią zastanawiać, jak to teraz będzie.
– Urszula nie umie gotować – stwierdziła żona. – Myślisz, że Marcin będzie do nas wpadał na niedzielne obiady?
– Na pewno – powiedziałem, po czym na pocieszenie czule ucałowałem jej dłoń.