Z życia wzięte - prawdziwe historie i opowiadania

Z życia wzięte fot. Fotolia
Beata była piękną kobietą. Wyjątkowo piękną i niebezpieczną. Mówili, że kto się z nią zadaje, źle kończy. Zaryzykowałem
/ 02.05.2013 07:00
Z życia wzięte fot. Fotolia
Dziesięć lat to niby nie jest wieczność, jednak gdy człowiek ma tak długą przerwę w życiorysie, to ciężko mu się potem odnaleźć. Szczególnie jeśli stracił rodzinę i wszystkich znajomych, i to niemal w jednej chwili. Nie, nie mówię o żadnej katastrofie. Po prostu wszyscy się od ciebie odwrócili i musisz zaczynać życie zupełnie od początku. Z paroma tysiącami z więziennej „wypiski”, brudną kartoteką i bez żadnych możliwości powrotu do zawodu. No bo kto by chciał zatrudnić byłego maklera, który sprzeniewierzył kupę forsy należącej do klientów?

Wcale nie miałem zamiaru sprzeniewierzyć tych pieniędzy; byłem pewien, że i tak wkrótce zarobię kupę szmalu. Ale przyszedł kryzys, a gdy wydawało się, że coś się odbija, to samoloty łupnęły
w dwie wieże w Nowym Jorku i zrobiło się jeszcze gorzej. Wtedy zrozumiałem, że nie zdołam oddać kasy i powinienem się jak najszybciej zabierać z Polski, najlepiej z grubszą gotówką. Ale byłem bardzo
nieostrożny i dałem się złapać, zanim pieniądze znalazły się na moim zagranicznym koncie. Cóż… I tak wszyscy uważali, że musiałem sobie gdzieś schować coś na czarną godzinę, bo nie jestem głupi.

Gdy wyszedłem z więzienia, była wiosna. Wsiadłem do autobusu i pojechałem do oddalonego o 70 kilometrów miasteczka C. Wybrałem je nieprzypadkowo. Po pierwsze, chciałem znaleźć się jak najdalej od pudła; po drugie, od kumpli spod celi. Wiedziałem, że w C. jest niedrogi zajazd, gdzie można zatrzymać się na kilka dni. Poszedłem do niego od razu po wyjściu z autobusu, wynająłem pokój i zamówiłem obiad w tamtejszej restauracji.

Kiedy mi go przyniesiono, do sali weszła bardzo atrakcyjna i elegancka kobieta. Podeszła do baru, zamówiła wino. Zdjęła płaszcz i usiadła dwa stoliki ode mnie. Chciała chyba gdzieś zadzwonić, bo wyjęła telefon. Znienacka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się słodko.
– Ubrudziłem się gdzieś sosem? – zapytałem trochę głupkowato.
– Gorzej. Od razu widać, skąd pan wyszedł – odparła melodyjnym głosem.
„Spostrzegawcza laska” – pomyślałem.
– Po słabej opaleniźnie? – spytałem.
Uśmiechnęła się jeszcze piękniej.
– Po garniturze. Jakieś dziesięć lat temu to był krzyk mody, ale teraz to obciach. A ponieważ ma pan twarz, po której nie widać braku gustu, musiał go pan włożyć, bo nic innego pan nie miał.
– Jestem Adrian – przedstawiłem się. – A skoro już pani wie, jak mam na imię, to może zje pani ze mną obiad?
Moja nowa znajoma przedstawiła się jako Beata. Przyznała, że domyśliła się, skąd wyszedłem, nie tylko po garniturze. Wpadała tu ponoć często, bo miejsce słynęło w okolicy z niedrogiego i dobrego żarcia. A od właścicielki wiedziała, że przyjeżdżają tu byli więźniowie, którzy chcą złapać kilka dni oddechu po odsiadce i zastanowić się, co robić dalej. Tacy jak ja. Kiedy się żegnaliśmy, zapytała niby mimochodem, do kiedy tu zabawię. Odpowiedziałem, że pokój mam wynajęty na kilka dni, ale nie wiem, jak to ze mną będzie. Poszła, a ja postanowiłem wypić przy barze jeszcze jedno piwo. Zapytałem barmana, czy zna kobietę, z którą rozmawiałem.
– Kto jej tu nie zna. Pechowa babka.
– Tak? A co robi? – chciałem wiedzieć.
– Ma zakład fryzjerski przy rynku – padła zdawkowa odpowiedź.
– No to chyba nie ma prawa narzekać?
– Panie, jakby to w życiu tylko o pieniądze chodziło – westchnął barman. – Ale ona pecha przynosi. Dlatego jest taka samotna, chociaż kobitka niczego sobie. Znajomość z nią zwykle źle się kończy.

Zupełnie niezrażony pomyślałem, że powinienem się przejść do fryzjera, bo moje uczesanie też już pewnie było przedpotopowe. Dlatego nazajutrz poszedłem na rynek i znalazłem tam salon Beaty. Był naprawdę spory, kręciły się po nim cztery fryzjerki. Właścicielka siedziała przy swoim biurku na niewielkiej antresoli z tyłu salonu. Zobaczyła mnie od razu i się uśmiechnęła. Kiedy usiadłem na fotelu, szybko podeszła.
– Kasiu – zwróciła się do fryzjerki – tego pana obetnij wyjątkowo modnie.

Spojrzała na mnie uważnie, po czym chwyciła moją głowę i pokręciła nią w obydwie strony. Zastanawiała się długo… Odniosłem wrażenie, że tak jakby nie ma ochoty wyjąć palców z moich włosów. W końcu jednak musiała to zrobić. Wydała krótkie polecenie swojej podwładnej, a potem wróciła do siebie, na antresolę. Cały czas jednak widziałem w lustrze, jak zerkała w moją stronę. Kiedy fryzjerka skończyła, pokazała gestem, że mam iść zapłacić szefowej.
– Na koszt zakładu – powiedziała z uśmiechem Beata i puściła do mnie oko.
– Nie mogę przyjmować prezentów od nieznajomych. No i na fryzjera mnie stać.
– A na nowy garnitur? – spytała.
– Z tym już gorzej. Na szczęście nie każdy zna się tak dobrze na garniturach jak pani, więc może nie wszyscy zauważą.
– To prawda – przyznała z uśmiechem. – A może odsprzedałby mi pan swój garnitur? Kolekcjonuję starocie i coś takiego by mi się przydało. Albo chociaż wymieniłby go pan na coś z mojej kolekcji?
– Chodzi pani w garniturach? Interesujące. Chętnie je sobie obejrzę – odparłem.

Beata podjechała po mnie wieczorem do zajazdu. Mieszkała kilometr za miastem. Pojechaliśmy do niej. Przymierzyłem kilka eleganckich, niemal nowych garniturów. Jednak oboje wiedzieliśmy, że nie po to tu przyjechałem. Nie opierała się, gdy mocno przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Zresztą chwilę potem to ona przejęła inicjatywę i przez kilka kolejnych godzin zwiedziliśmy cały jej dom, kochając się w najróżniejszych dziwnych miejscach.
– Nie boisz się mnie? – zapytałem, kiedy leżeliśmy przytuleni w jej łóżku.
– Że niby coś mi zrobisz? Proszę cię. Przecież od razu widać, że byłeś kiedyś białym kołnierzykiem! – zaśmiała się.
– Pewnie źle w coś zainwestowałeś albo przeputałeś pieniądze swoich klientów.
Wyszedłem przed świtem, kiedy Beata wciąż spała. Przez kilometr szedłem poboczem pustej szosy. Gdy dochodziłem do miasteczka, zatrzymał się przy mnie samochód. Duży, terenowy wóz z przyciemnianymi szybami. Ta od strony kierowcy opuściła się i zobaczyłem gościa z bezczelną miną, o byczym karku.
– Czego? – warknąłem.
– Grzeczniej – typ uśmiechnął się i skinął głową komuś za moimi plecami.
Po chwili poczułem, że od tyłu chwytają mnie w kleszcze czyjeś stalowe ramiona. Tylne drzwi terenówki otworzyły się, wylądowałem na siedzeniu. Ktoś przycisnął moją głowę do skórzanej tapicerki i samochód ruszył z piskiem opon.

Nie wiem, jak długo jechaliśmy. Kiedy się zatrzymaliśmy, drzwi otworzyły się nagle, a ja wyskoczyłem z samochodu jak z procy. Byliśmy nad jeziorem otoczonym gęstym lasem. Wokół – żywej duszy…
– Nie bój się, nic ci się nie stanie – paskudny oprych poklepał mnie po plecach.
Oprócz niego zobaczyłem jeszcze dwóch osiłków, z których każdy byłby w stanie dłonią zgnieść mi głowę.
– Co zrobiłem nie tak? – spytałem.
– Taki bystry gość, przekręcił ludzi na parę baniek, a takie głupie pytania zadaje – facet wziął zamach i mnie kopnął.
– Beata? – wycharczałem w bólu.
– No, rozum ci wraca! – zaśmiał się drab. – Ta pani ma już swojego mężczyznę. On chwilowo nie może z nią być, ale wynajął nas, żebyśmy jej pilnowali. Nie mogłeś tego wiedzieć, dlatego jest ci w stanie wybaczyć, choć nie bezinteresownie. Musisz zapłacić grzywnę. Sto tysięcy…
– Człowieku, skąd ja ci wytrzasnę sto tysięcy?! – przeraziłem się.
– Ty już wiesz skąd. Na pewno masz skitrane sporo z tej przekręconej kasy.
– Jakbym miał, tobym tu nawet nie przyjeżdżał, tylko od razu wybył do ciepłych krajów – stwierdziłem rzeczowo.
– Jasne, wszystkim opowiadasz tę bajkę. Ale my jej nie kupujemy – gość kiwnął głową na osiłków i wszyscy wskoczyli do samochodu. – I pamiętaj, każda następna wizyta u Beaty będzie cię kosztować kolejne sto tysięcy – rzucił na odchodne.

Jeziorko leżało kilka kilometrów za miastem, dlatego do zajazdu dotarłem dopiero przed południem. Od recepcjonistki dowiedziałem się, że szukała mnie Beata. Podziękowałem za informację i powiedziałem, że zwalniam pokój. Spakowałem się, zapłaciłem i wyszedłem. Lecz zamiast na przystanek autobusowy poszedłem na rynek. Beata siedziała na swoim miejscu. Kiedy zobaczyła mnie z walizką, dostrzegłem, że usta nieprzyjemnie się jej ściągnęły.
– Nie za szybko na kolejną wizytę u fryzjera? – uśmiechnęła się chłodno.
– Szkoda, że mi nie powiedziałaś o swoim wielbicielu i jego gorylach… – wypaliłem niezbyt przyjemnym tonem.

Na twarzy Beaty pojawił się strach.
– Ja… On mnie prześladuje! – zawołała nagle. – Myślałam, że już mi odpuścił. Dawno nikt mnie nie odwiedzał…
– Cóż, w tej sytuacji chyba sama rozumiesz… Podobno twoi poprzedni przyjaciele nie mieli za dużo szczęścia…
– Ten sukinsyn, Konrad, ubzdurał sobie, że jestem jego własnością! – podniosła głos tak, że spojrzały na nas wszystkie fryzjerki. – Proszę, nie odchodź!
Tamtego wieczoru opowiedziała mi o Konradzie. Był miejscowym watażką, ściągał haracze od biznesmenów. Jednak zakład Beaty omijał. Za to dawał jej do zrozumienia, że powinna mu się odwdzięczyć w inny sposób. Odmowy nie przyjmował do wiadomości. Kilka lat temu wpadł za jakiś drobiazg i poszedł siedzieć.
– Najchętniej sprzedałabym zakład i stąd wyjechała – westchnęła Beata. – Ale nikt się nie odważy go ode mnie kupić. A ja nie mam siły, żeby zaczynać gdzieś znowu od zera. A może masz dla mnie inną propozycję? – spytała z nadzieją.
Wyjechaliśmy przed świtem. Pędem minęliśmy miasto. Gdy byliśmy już kilkanaście kilometrów za C., nagle drogę zajechał nam wielki terenowy wóz. Beata ominęła go z wielkim trudem i wpadliśmy do rowu. Po chwili poczułem potężny cios od poduszki powietrznej i na moment straciłem przytomność.

Gdy ją odzyskałem, leżałem już poza samochodem. Przede mną stał goryl Konrada. W ręku miał pistolet. Za nim Beata bezskutecznie usiłowała wyrwać się ze stalowego uścisku dwóch osiłków.
– I widzisz, trzeba było nas posłuchać. Teraz już jesteś winien dwieście tysięcy. I lepiej wypłać je od razu, bo inaczej możesz zginąć w tym wypadku.
– Jak mam ci je wypłacić? – zdumiałem się. – Tutaj? W szczerym polu?!
Facet tylko zarechotał.
– Przez te lata, co siedziałeś w pierdlu, technika zrobiła spore postępy. Teraz jest mobilny internet – schylił się i podał mi torbę z laptopem. – Masz tutaj numer konta i działaj. Tylko bez gadania!
Wziąłem od niego laptopa.

Poczułem, że wszyscy odetchnęli z ulgą i na moment stracili czujność. Wykorzystałem tę chwilę. Kopnąłem w pistolet gościa, a potem błyskawicznie uderzyłem go w twarz, tak że upadł. Kumple ruszyli mu na pomoc. Z nimi też sobie poradziłem. Ale wtedy zobaczyłem, że ktoś inny do mnie celuje.
– Nie tak szybko, kotku – wycedziła Beata. – Dokończmy naszą transakcję.
Nie byłem specjalnie zdziwiony.
– Nic z tego, kochanie. Ja naprawdę nie mam nic na koncie. Zresztą, co można odłożyć z pensji gliniarza…
– Jakiego gliniarza?! – zawołała. – Co ty mówisz?! Jesteś byłym maklerem…
– Taką mi zrobili „legendę”, żeby was skusić. Rozejrzyj się. Jesteście otoczeni…

Awans na komisarza i miesiąc urlopu. Taka była moja nagroda za tę akcję. Należała mi się. W końcu naprawdę spędziłem kilka miesięcy w więzieniu, żeby się uwiarygodnić. To był jedyny sposób, żeby dotrzeć do Beaty, która trzęsła całą okolicą. Miała przykrywkę w postaci Konrada, dawnego miejscowego oprycha, który kiedyś tu „rządził”, a którego zwłoki od dawna spoczywały na dnie miejscowego jeziora. Beata rozpuściła legendę, że Konrad siedzi w więzieniu, i nikt nie podejrzewał, że teraz jego ludzie pracują dla niej.

Nie sposób było znaleźć dowody na to, że zabiła Konrada, ani nawet, że „skubała” ekswięźniów, których podejrzewano, że ukryli gdzieś większe sumy. Dopiero dzięki tej akcji została postawiona w stan oskarżenia. Poszła siedzieć na długo.

Redakcja poleca

REKLAMA