„Prawie wszystko mi się w życiu udało, ale wstyd powiedzieć... mój syn nie udał mi się wcale”

Wstydzę się syna fot. Adobe Stock
Kacper był po prostu inny. Kiedy po liceum trafił na komisję wojskową, został uznany za niezdolnego do służby z powodu... zaburzeń psychicznych. Niby nie chciałem, żeby trafił do wojska, ale szczerze mówiąc, było mi za niego wstyd.
/ 27.10.2020 06:57
Wstydzę się syna fot. Adobe Stock

Podobno żeby kogoś dobrze poznać, trzeba z nim beczkę soli zjeść. Tak mówi porzekadło. Może to i prawda, ale ja nie mogę za dużo soli używać, bo mi lekarz zabronił z powodu nadciśnienia. Mam więc dla was lepsze powiedzenie: żeby kogoś poznać na wylot, trzeba się z nim przejechać samochodem. Koniecznie w roli pasażera.

Zawodowo szkolę kierowców. Jednak nie takich zwykłych: ja szkolę kierowców z jednostek specjalnych, wojskowych, policyjnych i z tak zwanych „służb”. Chociaż jako kierowca rajdowy wielkiej sławy nie zdobyłem, przez kilkanaście lat ścigałem się po Europie – więc kwalifikacje mam. I kiedy skończyłem karierę sportową, zostałem „pozyskany do współpracy”. 

Wszystko w życiu mi się udało. No, prawie wszystko... Wstyd powiedzieć, ale mój syn, Kacper, nie udał mi się wcale. Faktem jest, że pochłonięty wyjazdami, zawodami, treningami i leczeniem licznych kontuzji nie poświęcałem mu zbyt wiele czasu. W rezultacie nie miałem z nim dobrego kontaktu. Było w tym sporo mojej winy. Jednak nie tylko mojej.

Kacper był po prostu inny

 Kiedy po liceum trafił na komisję wojskową, został uznany za niezdolnego do służby z powodu... zaburzeń psychicznych. Niby nie chciałem, żeby trafił do wojska, ale szczerze mówiąc, było mi za niego wstyd. Chłop jak dąb, a kompletnie bez ambicji. Studiował na AWF-ie, ale mimo trzech podejść nie wyszedł poza pierwszy semestr. Poległ na anatomii, jedynym przedmiocie, którego trzeba się było uczyć. Z gimnastyki i gier zespołowych zgarniał same piątki i czwórki, a wkucie głupich nazw kości go przerosło. Zaczął pracować: najpierw przy produkcji piwa, potem w fabryce gumy do żucia, aż trafił do producenta opon i tam pozostał.

Tę jego ostatnią robotę jakoś zaakceptowałem, jednak każdy nowy tatuaż witałem z coraz większym zdegustowaniem. Choć prawie mnie szlag nie trafił na widok kolczyka w jego języku, nic nie mówiłem. No ale pomysłu zrobienia przez niego prawa jazdy (jeszcze na starych zasadach) już zdzierżyć nie mogłem.
Kacper, czy ty zdajesz sobie sprawę, że kompletnie nie nadajesz się na kierowcę?! – wrzasnąłem na niego przy obiedzie. – Przecież to jakiś absurd, możesz zabić siebie, innych! Bycie dobrym kierowcą wymaga odpowiednich cech. Odpowiedzialność, koncentracja, koordynacja, umiejętność przewidywania, właściwa reakcja na zagrożenie i stres – wyliczałem wzburzony.
– Mówisz do mnie jak do tych swoich kursantów – parsknął syn ze złością.
– Z nimi się nawet nie porównuj! – machnąłem ręką. – Mają po kilka tysięcy wyjeżdżonych godzin w warunkach terenowo-bojowych, mają wiedzę, doświadczenie i smykałkę do tego.

Spojrzał na mnie prawie z nienawiścią

– A ja nie mam smykałki? – rzucił wyzywająco, lecz zanim zdążyłem odpowiedzieć, dodał szybko i ze złością: – Zresztą skąd ty to możesz wiedzieć!
Trzasnął łyżką o talerz, a potem drzwiami. Uznałem temat za zamknięty.
Tymczasem Kacper nie odpuścił. Ukończył kurs w terminie, a następnie zaczęły się schody. Oblał pierwszy egzamin – i to z teorii! Wstyd. Potem zdał teorię, by chwilę później oblać pierwszy praktyczny. Jak stwierdził, „instruktor się uwziął”.

 

Drugiego egzaminu praktycznego nie zaliczył, bo poszedł prosto z nocnej zmiany i nic mu nie wychodziło. Trzeciego też nie zdał, gdyż nie potrafił ruszyć z ręcznego pod górkę. Do czwartego mógł przystąpić dopiero po dodatkowych jazdach.

Wyjeździł je co do minuty, ale... znów oblał. I znowu przez ten ręczny! Nie wytrzymałem: parsknąłem złośliwie, że to przecież najprostszy manewr na świecie.
– Może byś mi pokazał, zamiast się wymądrzać! – zauważył syn z wyrzutem.
– Ubieraj się! – warknąłem wkurzony.
Zeszliśmy do mojej alfy romeo, zawiozłem go na pobliską górkę, stanąłem w połowie. Ruszyłem bez szarpnięcia, sprawnie operując sprzęgłem, dźwignią skrzyni biegów, gazem i hamulcem ręcznym.

Trochę go przytkało, a mnie zły humor od razu przeszedł. Bez namysłu wysiadłem i wskazałem Kacprowi dłonią miejsce dla kierowcy. Przesiedliśmy się.
– Synek, zanim zaczniesz, posłuchaj mnie... – powiedziałem spokojnie. – Rób to tak: prawa ręka na dźwigni skrzyni biegów, wrzucasz jedynkę, leciutko dodajesz gazu, popuszczasz sprzęgło i jednocześnie ręczny przesuwasz płynnym ruchem w dół, ale powoli; nogę blokujesz na sprzęgle, dajesz więcej gazu i dopiero jak ruszysz, puszczasz sprzęgło do końca. A zaraz potem dwójka. Zrozumiałeś?
– Chyba tak – bąknął nieśmiało.

Za trzecim razem wreszcie załapał. A jak już raz mu wyszło, to z następnymi pięcioma też nie miał kłopotu.
– Kurde, chyba kumam! – zakrzyknął uradowany. – Dzięki, tata, no...
Coś mnie z lekka ścisnęło za gardło, bo to zabrzmiało bardzo... szczerze. 

Kolejny egzamin praktyczny zdał

 W dodatku bez problemów. A kiedy miesiąc później, w maju, odebrał swoje „prawo jazdy”, był aż blady z wrażenia.
– To co, dasz mi teraz pojeździć czasami? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Synek, fakt, że masz prawo jazdy, nie oznacza w moich oczach, że masz prawo DO jazdy – zastopowałem go. – Sam ci powiem, kiedy będziesz gotowy.

Dzień gotowości nadszedł niespodziewanie szybko. W następnym tygodniu Kacper pracował na dzienną zmianę od środy do niedzieli. Żeby zdążyć na czas, musiał wyjść z domu zaraz po czwartej. Komunikacją miejską dojeżdżał do dworca, stamtąd zabierał go już zakładowy autokar. Tymczasem w niedzielę w nocy miała miejsce dość poważna awaria i wszystkie tramwaje kierowano objazdem omijającym nasze osiedle. Syn wyszedł punktualnie, ale zaraz był już z powrotem.

– Mama! – zawołał. – Ktoś z was mnie musi zawieźć, bo tramwaje nie jeżdżą!
– Tata cię zawiezie... – mruknęła sennie żona, a ja odemknąłem jedno oko.
– Zawieźć? – zdumiałem się. – Jest wpół do piątej... O tej porze to ja śpię.
– No to dajcie ze trzy dyszki na taksę, po wypłacie wam oddam! – sapnął.
– Dobra – westchnąłem, bo mi szkoda kasy na bzdury. – Chodź, zawiozę cię...

W pewnej chwili w mojej głowie zakiełkował pewien plan. Wychodząc do garażu, podałem mu kluczyki do alfy.

– Wyjedź przed dom, ja muszę wrócić po dokumenty – powiedziałem. Spojrzał na mnie podejrzliwie, lecz posłusznie wziął klucze i pilotem otworzył bramę. Cofnąłem się do domu. Dokumenty miałem w kieszeni kurtki, ale nie chciałem, żeby widział, że patrzę. Wyjechał tyłem, zrobił przepisowy półzakręt, wyrównał koła i... czekał. Szybkim krokiem wyszedłem z domu i bez słowa zająłem miejsce na siedzeniu pasażera.
– Skoro siedzisz za kółkiem, to sam się zawieź – mruknąłem. – Ja sobie pośpię.

Odchyliłem siedzenie, zamknąłem oczy i zacząłem lekko posapywać, udając sen. Po chwili wahania Kacper ruszył. Nie muszę patrzeć człowiekowi na ręce, kiedy prowadzi auto, żeby się zorientować, czy mam do czynienia z dobrym kierowcą. Syn prowadził pewnie i dynamicznie. Umiał jeździć! Po pięciu minutach rzeczywiście zasnąłem i nie obudziłem się aż do momentu, kiedy stanął przed zakładem i wyłączył silnik.
– Dzięki, tato – powiedział i wtedy pomyślałem, że jednak będą z niego ludzie.

Więcej listów do redakcji: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”

Redakcja poleca

REKLAMA