„Mąż nie mógł znieść, że zarabiam więcej od niego. Ja myślałam, że odszedł przez kochankę”

Kobieta po rozwodzie fot. Adobe Stock
„Zachowujecie się jak para smarkaczy. Oboje. Ile lat byliście małżeństwem? 17? Myśleliście, że cały czas będzie tak, jak wtedy, kiedy się poznaliście? Kobieto, zejdź na ziemię”.
/ 03.11.2021 11:19
Kobieta po rozwodzie fot. Adobe Stock

- Dlaczego hamujesz? O, przepraszam...  - Mateusz odwrócił twarz w stronę okna.
Zacisnęłam zęby. Nigdy bym nie przypuszczała, że dobre, po latach związku wciąż w sobie zakochane małżeństwo może rozpaść się przez taki drobiazg. No dobrze, przez tysiąc takich drobiazgów. „Dlaczego hamujesz, przecież nic się nie dzieje?", „Może zrobisz to w ten sposób, będzie ci łatwiej”, „Czy naprawdę nie możesz odkładać okularów na miejsce?”...

Słowa. Niby nic takiego. Ale kiedy słyszałam to codziennie przez lata, te niby-drobiazgi urastały do rozmiarów góry lodowej. Nie, ja też nie byłam święta. Irytowała mnie pedanteria mojego męża, to że jego ręcznik musiał wisieć na trzecim haczyku od prawej, że całymi tygodniami obiecywał naprawić spłuczkę w łazience, a kiedy wzywałam hydraulika, awanturował się, że robię to mu na złość. Trochę racji miał, nie przeczę. Mimo to pewnie byśmy sobie z tym jakoś poradzili, gdyby nie moja praca.

Awansowałam, zostałam kierownikiem i... dopiero wtedy zaczęła się jazda. W pracy, bez względu na to, co się działo, musiałam być opanowana. Spotykałam się z klientami i kontrahentami. A nerwów nie brakowało, bo walka o utrzymanie się na rynku była ostra. To, że dom, nie jest najlepszym miejscem na odreagowywanie? Tak. Dzisiaj to wiem. Wtedy też wiedziałam, przynajmniej teoretycznie, ale jakoś nie powstrzymało mnie to przed awanturami o byle co. No i Mateusz niczego mi nie ułatwiał...
– Daj spokój, rzuć to w diabły – tłumaczył za każdym razem, gdy wieczorem, po położeniu małej spać zwijałam się w rozdygotany kłębek i łzy same cisnęły mi się do oczu.
– Łatwo ci mówić – warczałam.
– Wreszcie zaczęłam przyzwoicie zarabiać. Może zmienimy samochód, może uda się coś odłożyć...
– Tak, łatwo mi mówić – powtarzał.
– No przecież ty nie musisz się bać, że cię wyrzucą – usprawiedliwiałam się.

Rzeczywiście, nie musiał. Jako inżynier systemów klimatyzacyjnych był w swojej firmie na wagę złota. No, może niezupełnie złota, ale w każdym razie doceniali go i nie bał się utraty pracy. Zresztą, czasem miałam nadzieję, że go wyrzucą, bo wtedy musiałby poszukać innego zajęcia, a od dawna uważałam, że marnuje się tu gdzie jest.
– To ty masz ambicje, ja jestem zwykłym rzemieślnikiem – śmiał się, gdy namawiałam go, żeby się rozejrzał za lepszą pracą.

Kiedy dziś o tym myślę, mam wrażenie, że chyba miał rację. Owszem, pewnie mógłby zarabiać trochę więcej, ale... za jaką cenę. Taką, jaką ja płaciłam za swój awans? Zresztą, on też miewał jakieś kłopoty, jakieś utarczki z działem planowania, jakieś podgryzania ze strony nowego szefa magazynu.
– Och, daj mi spokój – machałam ręką, kiedy z oburzeniem po raz kolejny narzekał, że nie może patrzeć, jak jakiś Majewski pomiata nowo przyjętymi pracownikami. – Robi tylko to, na co oni mu pozwalają. A ty świata nie zbawisz – mruczałam złośliwie, już wtedy wiedząc w głębi duszy, że nie mam racji. Przecież i mój szef bywał, powiedzmy, nieprzyjemny. Prawda, że rzadko, ale i tak siedziałam wtedy jak mysz pod miotłą, bo bałam się, że w ataku furii mnie wyleje.

– Przepraszam, wiem że cię to nudzi – Mateusz się wycofywał, a ja choć wiedziałam, że powinnam zaprzeczyć, nie miałam na to siły. Nie zauważyłam, kiedy przestał mi opowiadać o swojej pracy. Zresztą, nieporozumień między nami było coraz więcej. Choćby o pieniądze. Pierwszy raz w życiu zarabiałam więcej niż mój mąż i byłam z tego dumna. Oczywiście, nie latałam po ulicy i nie chwaliłam się komu popadnie, ale cieszyłam się i raz jeden, zresztą w obecności Mateusza, powiedziałam to mojej przyjaciółce. To wystarczyło.

Nigdy bym nie zgadła, że mój rozsądny, zrównoważony mąż, będzie się przejmował takimi rzeczami. A jednak... Kiedy zaplanowaliśmy kupno nowego odkurzacza, nie chciał nawet iść ze mną do sklepu.
– Kup sama, ostatecznie to ty więcej zarabiasz, nie musisz mnie pytać o zgodę – stwierdził niemal wyniośle. Ze złości niemal mowę mi odjęło.
– Zwariowałeś? Przecież nawet, jak byłam na wychowawczym i nie zarabiałam ani grosza, to też cię nie pytałam. A ty zawsze mówiłeś, że nie ma znaczenia, kto więcej zarabia – wiedziałam, że nie powinnam podnosić głosu, bo na mojego męża działa to jak płachta na byka, ale nie byłam w stanie się opanować.
– Bo dla mnie nie ma, ale widocznie ma dla ciebie – odparł zimno.
Na taki tekst ja też się obraziłam i w rezultacie w ogóle nie kupiliśmy tego odkurzacza, co trzy dni później dało pretekst do kolejnej awantury, kiedy Mateusz odkurzał mieszkanie – bo nasz stary odkurzacz naprawdę już tylko udawał, że działa...

W ten sposób nasze małżeństwo, nasza miłość, w których niezniszczalność wierzyłam, jak w to, że jutro też będzie dzień załamało się pod ciężarem rzeczy drobnych, nieważnych, lekkich jak skrzydełko motyla.

Parę miesięcy po aferze z odkurzaczem okazało się, że firma, w której pracuję przetrwała trudny okres. Zrobiło się spokojniej, ale dla mnie i Mateusza było już za późno. Oznajmił, że odchodzi, a ja... Tak, byłam zaskoczona, ale... „Ma kogoś” – pomyślałam upokorzona i nie powiedziałam ani słowa. Wyprowadził się następnego dnia.

Przez następne tygodnie do szału doprowadzały mnie telefony i niby przypadkowe wizyty znajomych, którzy dopytywali się, co się właściwie stało.
– Mówisz poważnie? Rozstaliście się? Wy? Koniec świata – załamała ręce Anka, sąsiadka z tej samej klatki.

No tak. Rzeczywiście, wśród znajomych uchodziliśmy za idealną parę i teraz nikt nie potrafił ukryć zdziwienia. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie mają racji, czy nie podjęliśmy zbyt pochopnej decyzji... Ale teraz, w samochodzie, którym razem jechaliśmy na rozprawę do sądu i Mateusz, oczywiście, musiał zapytać, dlaczego hamuję, uznałam, że rozwód to jedyne wyjście. Bo przecież spotkaliśmy się 20 minut temu i już pierwszy zgrzyt...

Rozstaliśmy się – jak to się mówi – kulturalnie. Nie było awantur ani o córkę, ani o majątek. Jeszcze przed pierwszą rozprawą ustaliliśmy, że zostawi mi mieszkanie, samochód i że Anita, oczywiście, zostanie ze mną. Ja zgodziłam się przepisać na niego kawalerkę po babci – wykupiliśmy ją parę lat temu i postanowiliśmy zatrzymać dla Anity, gdy dorośnie. Teraz okazała się jak znalazł...

Sędzina była pod wrażeniem. Widząc naszą wzajemną uprzejmość i porozumienie trzy razy pytała, czy jesteśmy pewni swojej decyzji. Byliśmy. Rozprawy były tylko dwie – pojednawcza i ta, na której zapadł wyrok.

Dziś ten wyrok się uprawomocnił. I dziś już do reszty przestałam wiedzieć, o co chodzi. Bo wracając z pracy, przypadkiem spotkałam Bogdana, najlepszego przyjaciela mojego męża. Przepraszam, byłego męża.
– Marnie wyglądasz – powiedział.
– Marnie się czuję – odparłam. – A co u ciebie? – spytałam uprzejmie.
– Daj spokój – machnął ręką. – Powiedz lepiej, jak sobie radzicie?
– My, to znaczy ja i Anita?
– To znaczy ty i Mateusz.
– Mnie widzisz, a Mateusz pewnie świetnie. Używa życia przy boku nowszego modelu – nie mogłam powstrzymać się od złośliwości.
– A kiedy go ostatnio widziałaś? – spytał przyglądając mi się uważnie.
– Na sprawie rozwodowej, miesiąc temu – odparłam i dopiero teraz do mnie dotarło, że od dziś już naprawdę i nieodwracalnie nie jestem jego żoną.
– Anita wyjechała na szkolną wycieczkę, więc w weekend po nią nie przyjeżdżał, a i przedtem tak się składało, że kiedy ją zabierał nie było mnie w domu.
– Tak się składało, rzeczywiście – mruknął Bogdan. – A skąd wzięłaś te rewelacje o nowym modelu?

Dopiero uświadomiłam sobie, że Bogdan rozmawia ze mną jakoś dziwnie.
– Zaraz, zaraz. Wydaje mi się, że użalasz się nad przyjacielem – zaczęłam ostro. – Nie wiem, czy rozmawiacie na mój temat, ale nie życzę sobie niedomówień. Niniejszym informuję cię więc, że to Mateusz wystąpił o rozwód...
– A ty zgodziłaś się bez słowa? I od razu uznałaś, że ma romans? – Bogdan wyraźnie był ze mnie niezadowolony.
– Kłóciliśmy się od miesięcy. Właściwie, nie wiem, dlaczego. Myślałam, że to minie, ale on chciał rozwodu. To co mogłam myśleć? Miałam zatrzymywać go siłą, czy powoływać się na dobro dziecka? Jeżeli w ogóle można uznać, że 14-letnia pannica to dziecko – odwróciłam głowę, bo oczy mi się zaszkliły.
– Słuchaj – Bogdan wziął mnie za rękę. – Mateusz nie chce ze mną o tym rozmawiać. Ale schudł chyba z 10 kilo i wiem na pewno, że nie ma żadnej dziewczyny.
– Skąd możesz wiedzieć? – nie mogłam powstrzymać się od tego pytania.
– Stąd, że każdą sobotę spędza z Anitą, w niedzielę odwozi ją do ciebie i od razu przyjeżdża do mnie – pomaga mi robić projekt na konkurs. W środy z Adamem jeździ do klubu brydżowego, a przez resztę tygodnia do późna przesiaduje w pracy. Przez te parę miesięcy wszyscy przywykli już, że można mu wepchnąć każdą dodatkową robotę. Więc nie wiem, kiedy twoim zdaniem, miałby zażywać tych romansowych rozkoszy.

Do domu wróciłam z zamętem w głowie. Skoro Mateusz nikogo nie ma, to dlaczego mnie zostawił? Musiałam z kimś o tym pogadać. Z Kryśką.

Zawsze zazdrościłam Mateuszowi tego triumwiratu. On, Bogdan i Adam trzymali się razem od liceum. Ja nie miałam takich przyjaźni. W ogóle nie byłam skłonna do zwierzeń, ale z Kryśką to było co innego. Zresztą, ta przyjaźń też była dziwna. Poznałyśmy się w czasie delegacji chyba z 8 lat temu. Nadal zresztą spotykałyśmy się głównie przy okazji służbowych wyjazdów.

Wiedziałam, że ma męża i dwóch synów, ale żadnego nigdy nie widziałam na oczy, nigdy też nie odwiedzałam Kryśki w domu. A jednak była jedyną osobą, której umiałam zwierzyć się z kłopotu. Może dlatego, że nie udzielała żadnych rad, nie oceniała. Mówiła, co myśli, ale nawet nie dodawała nieśmiertelnego: „Zrobisz, jak zechcesz”. Była ode mnie dobre 10 lat starsza. Pomyślałam, że może ona coś z tego zrozumie. Może zdoła mi wytłumaczyć, dlaczego mój mąż mnie zostawił. Wykręciłam numer. Gdy odebrała, niemal bez tchu wyrzuciłam z siebie wszystko, co leżało mi na sercu.

– Bo wiesz, ty jesteś zwyczajnie głupia – powiedziała Krystyna.
– Ale, ale..., no co ty – jęknęłam, bo takie kategoryczne stwierdzenia zupełnie mi do niej nie pasowały.
– Właściwie powinnam powiedzieć, że oboje jesteście głupi – ciągnęła. – Zachowujecie się, jak para smarkaczy. Oboje. Ile lat byliście małżeństwem? 17? I co? Myśleliście, że cały czas będzie tak, jak wtedy, kiedy się poznaliście? Kobieto, zejdź na ziemię. Miłość, małżeństwo, to nie jest coś, co samo rośnie. O to trzeba dbać, trzeba wiedzieć, kiedy ustąpić, trzeba wiedzieć, co jest ważne. A z tego co mówisz, to was przygniotły bzdury kompletne... – urwała.
– Ale... To co ja mam teraz zrobić – spytałam niespodziewanie rzeczowo dla mnie samej.
– A skąd ja mam to wiedzieć? – odparła. – Ale dam ci dobrą radę. Kiedy nie wiesz, co robić, nie rób nic. Niczego nie postanawiaj, nie planuj. Poczekaj. Życie samo zdecyduje.

Pomyślałam, że ma rację. Przez następne miesiące uczyłam się życia na nowo. Pierwszy raz od wielu lat sama. Zajęło mi to parę miesięcy, ale pozbierałam się. „Co nas nie zabije to nas wzmocni” – mamrotałam pod nosem, gdy dopadała mnie chandra. I rzeczywiście. Z czasem, przestałam być taka strasznie nieszczęśliwa. Znowu się uśmiechałam, znowu wiele rzeczy mnie interesowało. Przestałam unikać Mateusza, gdy przyjeżdżał, by zabrać Anitę na weekend. Teraz, kiedy na nią czekał, nawet rozmawialiśmy. Swobodnie, przyjaźnie, bez skrępowania. Po kolejnych kilku miesiącach, kiedy w niedzielę odwoził Anitę, zapytałam, czy zostanie na obiedzie. Został. I od tej pory zostawał już co tydzień.

Któregoś dnia zadzwonił, że ma bilety na koncert i czy bym nie poszła. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Dlatego kiedy przed kolejnym wspólnym wypadem – tym razem do kina – zaproponował, żeby wpaść do niego, bo ma dla Anity tę książkę, której szukała, zgodziłam się bez ceregieli. W windzie był tłok i staliśmy tak blisko, że aż zrobiło mi się głupio. Potem, w przedpokoju, kiedy zdejmowałam kurtkę, zamek się zaciął i Mateusz musiał mi pomóc. Nagle mnie objął, i... Od pocałunku zakręciło mi się w głowie. Patrzył mi w oczy.
– Może już wystarczy tego życia osobno – bardziej stwierdził niż zapytał.
Tym razem to ja go pocałowałam.
– Czy to ma znaczyć tak – zamruczał.
– To ma znaczyć, że jestem podatna na perswazje – roześmiałam się.
Zdecydowaliśmy, że znowu będziemy razem.
– Wracamy do domu – powiedziałam. – Anita oszaleje z radości. I nagle poczułam w sercu taką lekkość, jakby trzepotało w nim milion motylich skrzydeł...

Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.

Więcej listów do redakcji:„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Teraz uratowałam życie wnuczce, która była ciężko chora”„Mój narzeczony pochodził z majętnej rodziny z koneksjami, a ja nie śmierdziałam groszem. To nie mogło się uda攄W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”

Redakcja poleca

REKLAMA