Z życia wzięte - prawdziwe historie i opowiadania

Z życia wzięte fot. Fotolia
Mam wyższe wykształcenie. Wiele lat pracowałem w dużej korporacji, i to na kierowniczym stanowisku. A potem przyszedł kryzys i cięcia etatów...
/ 05.04.2013 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Minęło lato, skończyła się jesień, za oknami spadł pierwszy śnieg, a ja wciąż byłem bez pracy. Po kilku latach kierowniczego etatu w międzynarodowej firmie, gdzie do dyspozycji miałem służbowy samochód, własny gabinet i bardzo przyzwoitą pensję, z dnia na dzień stałem się bezrobotny. Nastąpił kryzys, a wraz z nim grupowe zwolnienia. Nie miałem absolutnie nic do gadania.

Zarejestrowałem się w urzędzie pracy, żeby chociaż jakiś zasiłek dostać. No i ubezpieczenie, oczywiście. Nie sądziłem, że uda mi się znaleźć robotę przez urząd. Obowiązkowe spotkania z pośrednikami tylko mnie denerwowały. Najczęściej proponowali mi pracę fizyczną – robotnika na budowie albo sprzątacza.

Tamtego dnia też na początku się wkurzyłem. Nie dość, że czekałem w kolejce około godziny, to jeszcze potem urzędniczka wyskoczyła z czymś takim!
– Kierowca? – spojrzałem na nią z politowaniem. – Do tego w cukierni? Proszę pani, przecież ja mam wyższe wykształcenie!
Wyglądała, jakby była przyzwyczajona do takich reakcji.
– Na dzień dzisiejszy nie mogę panu niczego innego zaoferować – wzruszyła ramionami. – Mam jeszcze wolne oferty w magazynach, ale tam są takie stawki, że radzę wziąć tę cukiernię…

Zastanawiałem się przez chwilę. Dla inżyniera telekomunikacji, którym byłem, propozycja pracy w charakterze kierowcy brzmiała jak obelga, lecz na pewno mniejsza obelga niż sprzątanie klatek schodowych. Nie miałem więc sensownej alternatywy. Trzeba było brać, co dawali, bo w domu atmosfera powoli robiła się nieciekawa. Żona wciąż naciskała, żebym w końcu coś znalazł. Pomyślałem, że ta oferta może nawet nie jest znowu taka zła. Byłem dobrym kierowcą, lubiłem jeździć samochodem, a wczesna godzina rozpoczynania pracy wcale mnie nie przerażała. Tak przynajmniej usiłowałem sobie wmawiać. Po namyśle więc przyjąłem tę ofertę.

Pensja nie powaliła mnie na kolana, ale przynajmniej szef, cukiernik, był w porządku.
– Jak będziesz chciał tort dla dziecka na urodziny, to zrobię ci po kosztach – powiedział mi na dzień dobry. – Możesz pomagać w pracowni, jeśli chcesz. Zawsze coś sobie dorobisz…
Popatrzyłem na niego jak na wariata. No bo na co ja się przydam w tej jego pracowni? Mam wyrabiać ciasto albo ucierać krem? Ja, który tyle czasu pracowałem na kierowniczym stanowisku w międzynarodowej firmie?!
Jednak z propozycji otrzymania tortu nawet się ucieszyłem. Za miesiąc starszy syn kończył dwanaście lat. Wiedziałem, że jak co roku przyjdzie cała rodzina. Dobrze będzie zabłysnąć… Chociażby wspaniałym tortem. W końcu po tym moim bezrobociu w domu się nie przelewało. Szef dotrzymał słowa. Upiekł wielki tort w kształcie otwartej księgi i pięknie go ozdobił słodką kolorową mozaiką i napisem: „Miłość jest źródłem mocy”.
Stworzył rzeczywiście arcydzieło – dowód na to, że ten cukiernik był mistrzem w swoim fachu. Nie wiedziałem, jak mu dziękować, tym bardziej że kosztowało mnie to zaledwie kilkanaście złotych.

Tort zrobił prawdziwą furorę wśród gości. Nie mogli się go nachwalić. A najbardziej zachwycona była moja mama.
– Wiesz co, Pawełku, moja sąsiadka za tydzień ma imieniny – powiedziała w pewnym momencie, nakładając sobie kolejną porcję. – Może mógłbyś załatwić jej taki sam tort?
– Mogę spytać szefa – odparłem niezbyt zadowolony.
Na urodziny mojego syna szef zrobił tort prawie za darmo. Jednak głupio mi było drugi raz prosić o to samo. Jeszcze pomyśli, że jestem cwaniak.

Mama zadzwoniła następnego dnia. Powiedziała, że przyjaciółka z chęcią skorzystała z jej propozycji i żebym zamówił ten tort. Tylko koniecznie jak największy i z takim samym napisem. I że koszty nie grają roli. Niestety, okazało się, że wcale nie będzie tak łatwo. Szefowi skumulowały się akurat trzy duże zamówienia na torty weselne, a jedna z pracownic rozchorowała się i poszła na zwolnienie.
– Nie da rady, stary – powiedział mi. – Brakuje ludzi do roboty. Nie wiem nawet, jak wyrobimy się z tymi weselami…

No to się porobiło! I jak ja mamie teraz powiem, że pani Helenka nie zabłyśnie przed swoimi gośćmi wspaniałym tortem?
– Chyba że... – szef wyraźnie wpadł na jakiś pomysł. – Może ty byś został na kilka godzin wieczorem? Pomógłbyś chłopakom przy najprostszych rzeczach, a któryś zrobiłby ci ten twój tort.
Czyli jednak skończę, ucierając żółtka z cukrem! Ależ by moi kumple z firmy mieli ubaw, gdyby mnie zobaczyli w białym fartuchu i czapce na głowie… Z drugiej strony, jeśli nie chcę rozczarować mamy, to nie mam innego wyjścia jak zakasać rękawy i udawać cukiernika... Trudno, będę musiał jakoś przeżyć to upokorzenie. Byle tylko nikt się o tym nie dowiedział.

Przez cały następny tydzień zostawałem po pracy dwie, trzy godziny i pomagałem chłopakom. Przez ten czas uświadomiłem sobie jedną rzecz – jak bardzo nieprawdziwe było moje wyobrażenie o pracy cukiernika. Jakie tam ubijanie jajek z cukrem! Te czasy dawno już minęły. Moja mama wyglądała na bardzo zadowoloną, gdy w piątkowe popołudnie zawiozłem jej do domu karton z tortem. Pomyślałem, że w gruncie rzeczy cieszę się, że zdecydowałem się na pomoc w cukierni. Nie było znowu aż tak strasznie, jak sądziłem.
– Napracowałeś się porządnie. Zasłużyłeś na premię – szef poklepał mnie po ramieniu, po czym wręczył plik banknotów. – Jakbyś miał wolną chwilę, to dałbym ci dodatkowe zajęcie. Sprytny jesteś i pojętny, przyuczyłbyś się szybko.
– Do czego bym się przyuczył? – wyjąkałem zdumiony.
– Do zawodu cukiernika, oczywiście – roześmiał się szef. – Ja wiem, żeś ty pan inżynier, ale ciasta robiłbyś naprawdę wyborne. Jestem tego pewien!
Uśmiechnąłem się, choć wcale nie miałem na to ochoty.
– Zobaczymy, szefie – mruknąłem pod nosem i jak najszybciej ulotniłem się do domu. Jak pragnę zdrowia, ten facet próbuje ze mnie zrobić jakiegoś kucharzynę! Nie miałem nic do cukierników, ale, na Boga, nie po to robiłem studia, żeby teraz ciasta wypiekać! To zajęcie wydawało mi się takie... mało prestiżowe. Późnym wieczorem zadzwoniła mama, która dopiero co wróciła z przyjęcia u sąsiadki.
– I jak, smakował gościom tort? – spytałem. – Pani Helenka była zadowolona?
– Oczywiście – odparła, po czym zawahała się. – Wiesz, synku, muszę ci się do czegoś przyznać. Tylko trochę mi głupio...

Rzuciłem okiem na zegarek, dochodziła już północ. Cóż ta moja mama znowu wymyśliła?
– O co chodzi? – rzuciłem lekko zniecierpliwiony.
– U Helenki były jej dzieci – mama jakby chlipnęła. – Syn jest mechanikiem samochodowym, córka pracuje jako pielęgniarka. Hela strasznie się chwaliła, że tak dobrze im się w życiu powiodło, a potem spytała, co tam u ciebie...
– I co dalej? – spytałem.
– Powiedziałam, że ten tort, którym tak się wszyscy zachwycali, sam upiekłeś, bo zmieniłeś branżę i teraz pracujesz w cukierni – wypaliła jednym tchem. – Przepraszam, ale wstydziłam się, że jesteś tylko kierowcą...

W pierwszej chwili mnie zatkało. A potem parsknąłem śmiechem. Co ta moja biedna mama naopowiadała swojej sąsiadce? Cukiernika ze mnie zrobiła... Ze mnie, inżyniera telekomunikacji! A wszystko po to, żeby się móc pochwalić! To doprawdy niebywałe.…
– Synku, wybacz mi – wyszeptała mama przez łzy. – Wiem, że źle zrobiłam. Ale ona tak strasznie się chwaliła tymi dziećmi...
Już chciałem jej powiedzieć, że nie ma za co mnie przepraszać, kiedy przemknęła mi przez głowę pewna myśl. Mianowicie przypomniałem sobie propozycję szefa, żebym pracował u niego w cukierni. Uśmiechnąłem się.

Tak oto zmieniło się całe moje życie...
– A wiesz, mamo, że tak naprawdę to niewiele się pomyliłaś – odparłem. – Ostatnio tyle się napatrzyłem, jak pomagałem przy zamówieniach weselnych, że jeszcze trochę i pewnie sam będę umiał upiec taki tort…
W tym momencie podjąłem decyzję. Zgodzę się na propozycję szefa! W sumie całkiem mi się ta praca podoba. Jedyne, co mnie od niej odstraszało, to poczucie, że jest mało prestiżowa. Choć najwidoczniej inni tak nie myślą.

I tak oto niewinne kłamstwo mamy zmieniło moje życie. Zacząłem dorabiać po godzinach jako cukiernik. Okazało się, że szef miał dobre oko. Wkrótce udało mi się upiec pierwsze ciasto. To wszystko zdarzyło się kilka lat temu. Dzisiaj jestem wspólnikiem mojego dawnego pracodawcy. Razem prowadzimy interes. Firma szybko się rozwija i wkrótce otwieramy filię w sąsiednim mieście. A ja jestem dumny z tego, że wykonuję tak prestiżowy zawód.

Redakcja poleca

REKLAMA