Z życia wzięte - prawdziwe historie i opowiadania

Z życia wzięte fot. Fotolia
Z czym kojarzy Wam się Wielkanoc? Z miłą atmosferą rodzinnego domu, zapachem ciasta, spotkaniem z bliskimi? Są ludzie, którym święta kojarzą się zupełnie inaczej...
/ 27.03.2013 06:54
Z życia wzięte fot. Fotolia
Kochana, roznieś pacjentom leki – powiedziała moja przełożona, ledwie przebrałam się w pielęgniarski fartuch. Wzięłam rozpiskę i zaczęłam rozdzielać pigułki zalecone przez lekarzy. Kiedy doszłam do kolejnego nazwiska, wydało mi się znajome. Moje przepuszczenia potwierdził zestaw leków – witaminki i leki na przewlekłą chorobę, które można przyjmować w domu. Typowy zestaw dla starszego człowieka. „Znowu mamy wakacjuszkę” – pomyślałam. „No tak, idą święta...”

– Witam, pani Bożenko! – przywitałam pacjentkę, której nazwisko znałam aż za dobrze. – Jak się dzisiaj czujemy?
Starsza pani spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem, ale za chwilę w kącikach jej pomarszczonych ust pojawił się cień uśmiechu. Chyba mnie poznała, bo pamięć miała dobrą mimo dziewięćdziesięciu lat. A i ostatni raz była na naszym oddziale całkiem niedawno, raptem w ferie zimowe, kiedy to jej wnuczka musiała… pojechać z dziećmi na narty.

Poprawiłam staruszce poduszkę, starając się poświęcić jej trochę uwagi. Oprócz niej jest na oddziale komplet pacjentów, więc nie miałam za wiele czasu. Takich jako ona najbardziej mi żal. Między sobą nazywamy ich z dziewczynami „wakacjusze”. Bo do szpitala nie zjeżdżają dlatego, że stan ich zdrowia się pogorszył, ale dlatego, że ich bliscy wyjeżdżają na wakacje. Albo chcą mieć „spokojne” święta, bez konieczności opiekowania się starszą osobą. Na przykład taką Wielkanoc, jak ta teraz.

Nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy rozkładając leki w dyżurce, widzę kolejny „starczy” zestaw tabletek i już wiem, że znowu bliską osobę potraktowano w domu jak śmiecia, wymiatając ją, kiedy stała się uciążliwa. I nie wszyscy mają takie szczęście, jak pani Bożenka, że czeka na nich miejsce na sali. Nasz szpital jest bowiem przepełniony i przeważnie taki pacjent leży w przejściu, na widoku, nawet i przez dwa tygodnie. Jak musi się czuć? Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, bo łzy cisną mi się do oczu. I zadaję sobie pytanie: „Czy ich rodziny nie mają serca?”.

Bo to się zawsze odbywa tak samo. Rodzina planuje sobie spokojne święta bez babci czy dziadka. Wołają więc karetkę, mówiąc dyżurnej, że starsza osoba gorzej się czuje. A dużo to potrzeba? Wystarczy skłamać, że zasłabła. Kto to sprawdzi i jak? Zresztą wolę już, kiedy kłamią, niż gdy się perfidnie wcześniej przygotują. Są bowiem i tacy, którzy na kilka dni przed urlopem lub świętami odstawiają babci leki, czy też… przestają jej dawać picie, żeby wyglądała na „bardziej chorą”. Przyjeżdża więc pogotowie i babcię czy dziadka zabiera na obserwację.

Po dwóch dniach spędzonych w szpitalu okazuje się, że ze starszym człowiekiem jest wszystko w porządku. Dzwonimy wtedy pod numer, który należy do członka rodziny, żeby ktoś przyjechał i odebrał pacjenta. A tam cisza. Albo odzywa się automat, że abonent czasowo niedostępny. I już wiemy. Rodzina sobie zafundowała wypoczynek, traktując szpital jako przechowalnię dla niewygodnych osób. No bo po co płacić za opiekunkę, skoro, jak potrafią nam wywrzeszczeć niektórzy:
– Szpital się babci należy! Przecież jest ubezpieczona!
Jasne… Należy się jak psu buda! A że ta „buda” jest okropna i starsi ludzie czują się tutaj porzuceni? A kogo to obchodzi! Najważniejsze, żeby zaoszczędzić.
A zaoszczędzić można niemało… Za godzinę pracy wykwalifikowanej opiekunki trzeba zapłacić od 20 do 35 złotych. A jeśli się płaci z góry za dwa tygodnie to 1900 złotych. Ale takie rozwiązanie sprawy mało kogo interesuje. Skąd to wiem? Mam koleżankę, która kiedyś pracowała jako pielęgniarka. Niestety, kłopoty ze zdrowiem zmusiły ją do zmiany zawodu. Nie załamała się, wzięła się w garść i założyła agencję dla opiekunek. Rozmaitych, od tych do dzieci po osoby starsze. Pytałam ją, czy mogę u niej dorobić.
– Chyba że chcesz niańczyć niemowlę, albo dziecko do trzeciego roku życia, to tak. Pracę znajdę ci z łatwością. Ale do osoby starszej? Zapomnij! – powiedziała. – Prowadzę agencję od czterech lat, opiekunek do dzieci przewinęły się u mnie setki. A jeśli chodzi o staruszków, to miałam czternaście zleceń. Tyle co nic.
„Tyle co nic, bo zamiast być w domu, to leżą u nas na oddziale” – pomyślałam.

Niby wyszło zarządzenie ordynatora, aby uważniej kwalifikować pacjentów.
– Jak osoba wygląda tylko na odwodnioną, to wypisać zalecenia rodzinie i nie przyjmować! – grzmiał nieraz. – Przecież wystarczy więcej pić, by wrócić do formy. Takie rzeczy robi się w domu!
I co z tego? Zawsze nawet jeśli nie przyjmiemy kogoś z zewnątrz, to znajdą się takie spryciule, jak wnuczka pani Bożenki. Wielka pani doktor ze szpitala wojewódzkiego. W naszym środowisku nie jest tajemnicą, że razem z doktor Moniką z naszego szpitala „podrzucają” sobie nawzajem swoje babcie. Zaklepują im miejsca do przodu, tak jak im wypadają urlopy czy święta. Raz pani Bożenka ląduje u nas, to znowu babcia doktor Moniki wylatuje do szpitala w sąsiedniej dzielnicy. I co im kto za to zrobi?

A bywa, że dla naprawdę potrzebującego pacjenta nie ma miejsca… To są dopiero ludzkie dramaty, gdy karetka nie może zostawić człowieka, tylko musi z nim jechać dalej. Czasami aż do innego województwa, a czasami… na cmentarz, bo nie zdąży gdzie indziej.
– Ja tam wnuczki nie winię… – powiedziała mi pani Bożenka w przypływie szczerości, gdy przyniosłam jej trochę smakołyków z wielkanocnego stołu.
– Ma ze mną ciężko i też musi odpocząć.
Odpocząć, owszem. Ale dlaczego w taki sposób! No cóż, takim ludziom, jak te dwie lekarki, nic już do serca nie przemówi. Bo one serca nie mają! Ciekawe tylko, co będzie kiedyś z nimi, gdy ich dzieci teraz się napatrzą na to, jak traktuje się starszych ludzi. Za trzydzieści–czterdzieści lat one także „wyjadą na wakacje” do szpitala. A w tym czasie ich rodzina będzie się świetnie bawiła, fundując sobie odpoczynek od uciążliwej babci. Mnie ich wtedy na pewno żal nie będzie!

Redakcja poleca

REKLAMA